Wschodni brzeg Niewiaży, jednego z dopływów Niemna. Szetejnie – wioska w powiecie kiejdańskim na Litwie, gdzie w 1911 roku rozpoczęła się przygoda Czesława Miłosza z życiem. Będąc na Litwie, nie sposób ominąć tej ukrytej w lasach wioski, której piękno zastygło niczym owad w bursztynie, klejnocie kraju Znak, 2/2009
Brniemy przez bujną zieleń i dzikie chaszcze. Włosy zaplątują się w gałęzie drzew. Co chwila spotykamy przemieszczające się ślimaki: „Przez mokre dróżki po deszczu przeprawiały się z jednego trawnika na drugi, wlokąc za sobą ślad ze srebra”. To droga, którą kiedyś bryczką można było dojechać z Kowna do Rygi. Mijamy pastwiska, na których w beztroskiej harmonii odpoczywają krowy i konie oraz spacerują bociany. „Las za Borkunami (…) wywoływał chęć, żeby wyskoczyć z własnej skóry i zamienić się w to wszystko naokoło, coś od wewnątrz rozsadzało aż do bólu i wrzasku zachwytu”.
I wreszcie, na wzgórzu wśród wielkich dębów wyłania się XVIII-wieczny, pomalowany na żółto kościół Przemienienia. Według starodawnych przekazów na wzgórzu przed wiekami palił się wieczny ogień i wokół dębów odprawiano pogańskie obrzędy. Do dzisiejszego dnia zachowało się pięć dębów o wysokości nawet dwudziestu czterech metrów. Ponieważ teren został objęty specjalną ochroną jako rezerwat, również dęby znalazły się na liście zabytków przyrody. Ozdobą niewielkiego cmentarza jest porośnięty mchem nagrobek prababki Miłosza, Eufrozyny z hrabiów Kossakowskich Szymonowej Syruciowej. Pozostawiona w krainie dębów i ptaków, według podziału Miłosza, lepszym miejscu na ziemi.
Gdy schodzimy do doliny Niewiaży i w gęstwinach zieleni obserwujemy leniwe ruchy łódki na rzece, zaskakuje nas staruszek o pogodnych oczach, który wita nas litewskim „Laba diena”. Kiedy tłumaczę po rosyjsku, że jesteśmy z Polski, wyciąga do nas żylastą dłoń i mówi: „Witajcie, Polaki!”. I zaczyna swoją opowieść: „Mój dziad i ojciec pochodzili z Polski. A ja się tu w tej malutkiej wiosce osiedliłem. Ten kościół to sam malowałem.
A Miłosz to był wielki pan, i te tereny należały kiedyś do jego rodziny. Tu jest też pomnik powstańców styczniowych. A tak poza tym to nie ma tu co oglądać. Dom kultury podpalili. Rzeka zarosła… Tam, gdzie dwór Miłosza był, tam pięknie… Pozdrówcie wszystkich Polaków…”
Na drodze do Szetejń pojawia się słońce. Wyciągam się na ławce przed dworkiem i oddaję się beztroskiej radości czucia. Zastygam w bezruchu, zamieniam się w słuch i…
Tylko w ten sposób przenika się w świat ptaków, te boją się nie kształtu człowieka, ale ruchu. Koło niego spacerowały nakrapiane drozdy, które umiał odróżnić od kwiczołów (…). W górze pobekiwały bekasy, jak baranki biegnące gdzieś bardzo daleko za barwą różowozielonego jedwabiu. Antonina utrzymywała oczywiście, słysząc takie odgłosy, że to czarownica Ragana jeździ na diable zamienionym w latającego kozła i męczy go ostrogami. Ale Tomasz wiedział, że ten bek to nic innego niż specjalny świst ich piór.
Czuję upojenie spostrzeżeniami słuchowymi, wśród których dominuje – parafrazując Miłosza – chór nadziei złożony z tysiąca głosów. „Kukułka jeszcze kuka, ale (…) nikt nie liczy w tej chwili jej ech, zapowiadających lata do przeżycia”. Szał beztroski. Radość bycia
Wieczór poprzedzający wyjazd z tego miejsca nie może nie być smutny.
Słowik krzyczał, odpowiadał mu drugi. Z okna ciągnęło wilgocią. Cokolwiek było, słabnie, chwieje się, rozwiewa i człowiek modli się wtedy wołając o pomoc, bo wątpi o tym, że żył. Jeżeli gwiazda, która rozjarza się na zielonkawym niebie, naprawdę jest tak daleko, o miliony mil, jeżeli za nią krążą inne gwiazdy i słońca, a cokolwiek rodzi się, mija bez śladu, tylko Bóg zdoła ocalić przeszłość od nieznaczenia. Choćby przeszłość cierpień. Byle wolno ją było odróżnić od snu.
Zamglony poranek. Dziewczyna czeka na ławce pod dworem, będzie sprzątać. Pies pani Romy odprowadza nas na przystanek. Co krok ogląda się, przystaje i dziarsko poszczekuje. Na łąkach rodzina bocianów poszukuje śniadania albo odprawia poranną gimnastykę. To miejsce, gdzie się wraca. Jak do życia. Furtka jeszcze ciągle otwarta.
A Poeta?…
Na brzegu rzeki, rozciągnięty w trawie,
Jak dawno, dawno, puszczam łódki z kory.
(Co było wielkie)
*****
ANNA GŁĄB, dr, asystentka w Katedrze Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej na Wydziale Filozofii KUL.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.