Uważany za jedyną wyrocznię moralną i głównego komentatora życia politycznego nad Renem były kanclerz Helmut Schmidt skończył właśnie 90 lat. Jego biografia, jak żadna inna, pokazuje w kontekście globalnym historię Niemiec ostatniego stulecia. Znak, 3/2009
Po wojnie, której końcówkę przeżył w brytyjskim obozie jenieckim, przeszedł, jak sam pisze, przez „szkołę nauki demokracji”. I całym sobą oddał się „bońskiej republice” Adenauera. „Nikt nie przekraczał wówczas politycznego Rubikonu, kierując się chęcią zrobienia kariery” – wspomina po latach. Swoją aktywność polityczną uzasadniał motywem zapobieżenia porwania się Niemiec na kolejne szaleństwo, chęcią utworzenia z RFN solidnej demokracji.
Dzisiaj dziewięćdziesięciolatek Schmidt sceptycznie wypowiada się o nowych generacjach polityków zakotwiczonych w mediokracji, w której ważny jest kolor krawata i nieustanny uśmiech. W latach, kiedy sam „tworzył politykę”, sięgał po pióro i z głębokim namysłem pisał polityczny list do Brandta. Jego następczyni w urzędzie kanclerskim „klepie maile i wystukuje SMS-y”. I nie pojmuje, co się wokół niej dzieje, jeśli w wydaniach internetowych niemieckich gazet po godzinie nie zmieniają się nagłówki relacji. Ale to właśnie tacy klepiący maile i SMS-y Niemcy w 2007 roku uznali Schmidta za „najmądrzejszego żyjącego Niemca” i „kanclerza wszech czasów”.
Czy nie popełnił błędów? Na pewno. Polakom utkwił szczególnie w pamięci jako ten, kto po wprowadzeniu stanu wojennego usprawiedliwiał krok Jaruzelskiego. Pojawienie się Solidarności doprowadziło do napięcia na linii Wschód–Zachód. Tymczasem forsowany przez rząd w Bonn „dialog wewnątrzniemiecki” na linii RFN–NRD mógł się toczyć wyłącznie w warunkach odprężenia między mocarstwami: Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim.
Dziś Schmidt, jako polityczna wyrocznia Niemiec, otwarcie głosi, że stosunki z najbliższymi sąsiadami, Polską i Francją, na najbliższe czterdzieści lat pozostaną dla Niemiec ważniejsze od relacji z Rosją czy Wielką Brytanią.
Sam również ponosił porażki. Największa przydarzyła się w 1982 roku, kiedy na skutek wyjścia partii FDP z koalicji rządowej i utworzenia nowej z opozycyjną wówczas CDU utracił fotel kanclerza na rzecz Helmuta Kohla.
Zawarte w 1942 roku małżeństwo z miłością jego życia, długonogą Hannelore Glaser (zwaną pieszczotliwie Loki), przetrwało do dziś. „Oczywiście, że późno wracał do domu”, wspomina teraz żona. „Raz nawet rzuciłam w niego ścierką do naczyń. Ale rodzina była dla niego oazą, gdzie ładował swoje akumulatory. Najczęściej też, kiedy o północy pojawiał się w domu, krzyczał od progu: »Zrób mi proszę kolację, a ja, byś nie zasnęła, trochę pohałasuję«. I siedział przy mocno rozstrojonym fortepianie, dopóki nie postawiłam na stole talerza z zupą”.
Dziewięćdziesiąte urodziny obchodził skromnie: razem z Loki i najbliższymi przyjaciółmi. Włączając cichcem nagrane na CD życzenia od swojego Giscarda, te, które były prezydent Francji „wykuł na blachę”.
*****
ARKADIUSZ STEMPIN , dr hab., historyk i politolog, wykładowca w Wyższej Szkole Europejskiej w Krakowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.