Uważany za jedyną wyrocznię moralną i głównego komentatora życia politycznego nad Renem były kanclerz Helmut Schmidt skończył właśnie 90 lat. Jego biografia, jak żadna inna, pokazuje w kontekście globalnym historię Niemiec ostatniego stulecia. Znak, 3/2009
Nieugiętość, profesjonalizm, konsekwencja działania. Wyświechtane semantycznie rzeczowniki, ale w istocie to kariatydy politycznej osobowości Schmidta, dzięki którym zafascynowany nim naród wystawia mu łuk triumfalny w pamięci zbiorowej. Nie papież Ratzinger, nie Günther Grass, nie legenda filozofii Habermas czy cesarz futbolu Beckenbauer, ale kanclerz Schmidt na emeryturze jest dla współczesnych Niemców jedynym autorytetem, któremu ufają.
Dziś, w wieku 90 lat, nadal pozostaje krytycznym i błyskotliwym komentatorem teraźniejszości, analitykiem przeszłości i wyrocznią orzekającą przyszłość. Niemcy wybaczają mu nawet, że jest też gorszącą dziatwę żywą reklamą rakotwórczego przemysłu tytoniowego i z nieugiętością w oczach narusza obowiązujący od roku w Niemczech zakaz palenia w miejscach publicznych. W niekończącym się korowodzie wywiadów telewizyjnych trudno go bowiem dostrzec spoza unoszących się na ekranie kłębów dymu z papierosów i hawajskich cygar. Wypala 80 sztuk dziennie.
Zwinny ongiś kanclerz porusza się o lasce, ma rozrusznik w sercu. Ale zachowuje niebywałą trzeźwość spojrzenia. Pochwała rzadko gości na jego ustach. Merkel musi sobie na nią dopiero zasłużyć. Podobnie jak Obama, który „nie dokonał na razie niczego niezwykłego”. Hilary Clinton? „Kłębowisko ambicji i niewiele więcej” – wyrokuje.
Kiedy jego arystotelowski przyjaciel, były prezydent Francji i równie jak on sędziwy Valery Giscard d’Estaing z okazji ostatnich urodzin przesłał mu za pośrednictwem kamery telewizyjnej życzenia łamanym niemieckim, jubilat skwitował gest lakonicznie i bez emfazy:
„Proszę się nie łudzić, on do dziś nie nauczył się niemieckiego. Tekst życzeń wykuł na blachę. Jak zawsze”.
Czy owa szorstkość i wyjątkowa niepodatność na egzaltację to rezultat rzeźbienia osobowości w młodych latach spędzonych w portowym Hamburgu? Schmidt skrzywiłby się na te słowa. „Proszę nie psychologizować!” – tradycyjnie trąbi w kierunku najtęższych głów dziennikarskich nad Renem, swoich redakcyjnych kolegów z najważniejszego w Niemczech tygodnika „Die Zeit”. Sam jednak przyznaje, że klimat i atmosfera otwartego Hamburga wycisnęły na nim silne piętno.
Miasto nigdy nie podlegało ani królowi, ani arcybiskupowi jak na przykład Monachium czy Berlin. Hamburga nie zdobią więc królewskie pałace ani strzeliste katedry. Obywatelscy mieszczanie wznosili tu natomiast opery, teatry i filharmonie, szpitale i fundacje, prześcigając się w dobroczynnych gestach na rzecz mniej zamożnych. Poczucie odpowiedzialności za całą społeczność do dziś pozostało niezmienną rysą hamburczyków.
Tę odpowiedzialność Schmidt czuł na swoich barkach przez całe życie. Jej spektakularny przykład to postawa Schmidta podczas wielkiej powodzi w Hamburgu w 1962 roku, kiedy potężna fala morska zalała miasto. W roli senatora-ministra spraw wewnętrznych (Hamburg do dziś ma status kraju związkowego z własnym rządem i parlamentem), z kaloszami na nogach, zanurzony po pas w wodzie, osobiście uczestniczył w ewakuacji współobywateli. Urodzona w Hamburgu Angela Merkel żywo wspomina, jak obecność senatora wśród ofiar powodzi tchnęła w nich zaufanie do rządzących. Czego więcej można żądać od polityka?
W 1974 roku, po wykryciu agenta Stasi w najbliższym otoczeniu kanclerza Willy’ego Brandta, szef rządu ustąpił ze stanowiska. Nikt nie sprzeciwił się, kiedy abdykujący kanclerz wyznaczył swojego następcę: „Helmut przejmie ten interes”. Schmidt posiadał już wtedy polityczne doświadczenie – w gabinecie Brandta był ministrem obrony i finansów. I interes „przejął”: piątym kanclerzem RFN został w chwili, gdy po zakręceniu przez kraje arabskie kurka z ropą Niemcom Zachodnim zagroził kryzys paliwowy, a w jego konsekwencji – ogólny kryzys gospodarczy: spadek PKB i, pierwszy raz po wojnie, wzrost bezrobocia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.