Nam się należy... Socjalni poddani państwa

Ludzie, wpatrzeni z jednej strony we własny brzuch, a z drugiej spoglądający z kosmicznych wyżyn na Ziemię, nie mają ani czasu, ani ochoty zająć się swoim najbliższym otoczeniem, swoim środowiskiem, wspólnotą, w której żyją. Zeszyty Karmelitańskie, 3/2007



Model Bismarckowski


Żelazny Kanclerz, Otto von Bismarck, jako Polakożerca nie ma w Polsce najlepszej opinii. Co nie przeszkadza temu, że od 1989 r. polscy politycy wszystkich opcji starają się jak najdokładniej skopiować Bismarckowskie państwo ubezwłasnowolnienia (Bevormundungstaat) z późniejszymi zmia¬nami, używając dla niepoznaki Erhardowskiej nazwy „socjalna gospodarka rynkowa”, choć sam Erhard nie znosił tej etykietki, uważając ją za tautologię i dowodząc, że rynek jest z definicji socjalny. Duch Unii Europejskiej, której prawom podlegamy, też jest Bismarckowski.

Reformy socjalne Bismarcka z 1878 r. były polityczną fintą, mającą na celu ograniczenie wpływów socjalistów. Bismarck wprowadził przymusowe dla robotników ubezpieczenie od standardowego ryzyka życiowego – utraty zarobku w przypadku starości lub inwalidztwa, choroby, wypadku, a później bezrobocia. Stworzył w ten sposób „socjalne królestwo” oparte na przymusowych, państwowych, monopolistycznych ubezpieczeniach, zadając śmiertelny cios konkurencyjnym modelom rozwiązywania problemów socjalnych przez tworzenie kapitału, oszczędności, dobrowolne ubezpieczenia prywatne, spółdzielczą i związkową samopomoc. Prywatne ryzyka życiowe zostały w ten sposób upaństwowione i do dziś, także w RP, politycznie motywowane rozstrzygnięcia pruskiego kanclerza Cesarstwa Niemieckiego są traktowane jako miara postępu społecznego.

Nikt już nawet nie zauważa, jak antydemokratyczny, nawet poniżający jest stan, w którym państwo arbitralnie zabiera obywatelom część ich zarobków po to, aby ich przymusowo chronić. Nie jesteśmy wolnymi obywatelami, tylko socjalnymi poddanymi państwowego suwerena. Z niszczącymi skutkami dla samoorganizacji we wspólnoty inne niż roszczeniowe.


Miłe złego początki


W 1878 r. przymusowymi ubezpieczeniami socjalnymi w Niemczech objęto tylko robotników. W roku 1913 – urzędników. Po I wojnie światowej – marynarzy, nauczycieli, sanitariuszy, muzyków, rybaków, artystów, położne, rzemieślników. Po II wojnie – rolników i przedstawicieli wolnych zawodów: lekarzy, adwokatów, dziennikarzy, którzy nie pozostali na tyle wolni, aby uniknąć przymusu ubezpieczeniowego. Rozszerzał się też zakres ubezpieczeń – wysokość składek. Nic dziwnego, skoro z politycznego żargonu określenie ubezpieczeń społecznych właściwie zniknęło, zastąpione przez słowo Fürsorge – piecza. Mieć pieczę nad obywatelem to znaczy ubezpieczyć każdego przymusowo od możliwie wszystkich sytuacji życiowych. I to się udało. W Niemczech nie ma już praktycznie ani jednej dziedziny gospodarki i życia społecznego, która nie byłaby obiektem opiekuńczości państwa. Nikt już nie może przejść przez życie na własne ryzyko. Każdy jest „zaopiekowany” – od kołyski aż po grób, co oznacza po prostu, że jego dochód i standard życia w niewielkim tylko stopniu zależy od zdolności, zapobiegliwości, wysiłku, energii. Nie ma i nie może być konkurencji między ludźmi, która niosłaby ze sobą ryzyko egzystencjalne. Państwowa biurokracja, zarządzająca olbrzymimi sumami z przymusowych ubezpieczeń, okazała się też bardziej uczuciowa niż na przykład kościelne organizacje charytatywne. Przyznając pomoc, nie sprawdza rzeczywistych potrzeb, tylko posiadanie uprawnienia.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...