Ludzie, wpatrzeni z jednej strony we własny brzuch, a z drugiej spoglądający z kosmicznych wyżyn na Ziemię, nie mają ani czasu, ani ochoty zająć się swoim najbliższym otoczeniem, swoim środowiskiem, wspólnotą, w której żyją. Zeszyty Karmelitańskie, 3/2007
Dzięki temu wszystkiemu, według socjalnej nomenklatury, ludzie ubezpieczeni przymusowo od życiowych wstrząsów, poddani zapobiegliwości – ale i kontroli – państwa stali się wreszcie wolni. Wolni od trosk materialnych. To równie piękna argumentacja jak dowodzenie, że wilk swobodnie biegający po lesie w poszukiwaniu pożywienia jest zniewolony, podczas gdy pies przykuty łańcuchem do budy jest wolny. Tylko dlatego, że raz dziennie dostaje miskę strawy.
W państwie socjalnym doprowadzonym do absurdalnej doskonałości jedynym naprawdę ważnym partnerem jednostki jest państwo – dystrybutor wszelkich form wsparcia. A właściwie państwowa biurokracja redystrybucji. Przyjmuje ona na siebie, zawłaszcza tradycyjne role społeczne: rodziców, męża i żony, dzieci, ale także krewnych, przyjaciół i znajomych. Można przejść przez życie w całkowitym osamotnieniu, wspierając się tylko na opiece państwa.
Wszyscy politycy mówią o rodzinie jako fundamencie społeczeństwa i pracują na to, aby upaństwowić jej najważniejsze funkcje: posyłać dzieci do opłacanych przez państwo żłobków, przedszkoli i szkół, oddawać seniorów do państwowych domów starców, ciężko chorych umieszczać w hospicjach pod opieką państwowego personelu, a oboje rodziców wysyłać do równouprawnionej pracy, bo ktoś musi przecież za to wszystko płacić.
Przez tak zorganizowane społeczeństwo wieje chłód uczuciowy. Nikt już ani nie rodzi się, ani nie umiera w domu. Konflikty generacyjne nie są rozwiązywane – z chwilą nabycia uprawnień do świadczeń socjalnych młodzież po prostu opuszcza rodzinę. Osoby niedołężne oddawane są, jak bagaż, na przechowanie do odpowiednich instytucji. Starcy umierają w samotności. Nikt nie jest gotów nikomu nieść pomocy i wsparcia – bo od tego wszak jest państwo.
Polacy mają za sobą okres demontażu więzi rodzinnych i przyjacielskich spowodowany PRL-owskim życiem w warunkach niedostatku pożądanych dóbr materialnych. Kiedy zaczęły rosnąć aspiracje posiadania, kontakty rodzinne i przyjacielskie zastąpione zostały przez interesy. Ludzie zbliżali się do siebie na zasadzie doboru instrumentalnego – kto komu i co może pomóc załatwić. Opowiadał mi ktoś o takim spotkaniu towarzyskim, podczas którego przy stole trwała giełda wymiany usług. On sam ani niczego nie miał do zaoferowania, ani niczego nie potrzebował. Zauważono wreszcie jego milczenie, a że był najstarszy, ktoś powiedział: Ty, może ci załatwić kwaterę na Powązkach.
Zamiast odbudowywać rodzinę i odpowiedzialność jednostki za siebie i otoczenie, politycy niemal wszystkich opcji obiecują – i realizują – zastąpienie jej przez państwo i aparat urzędniczy. Ideałem dzisiejszym jest uwolniony od trosk materialnych, samotny i ubezwłasnowolniony obywatel, który w dodatku stan taki będzie uważał za błogosławiony i będzie głosował na tych, którzy zapowiadać będą jego utrzymanie, a nawet poszerzenie.
Stoimy na rozdrożu, ale wydaje się, że już nie sposób zmienić kierunku. Mając wybór między wolnością i bezpieczeństwem, Polacy wybiorą bezpieczeństwo. Będzie zimno w tej Rzeczypospolitej. Będzie mróz. Będziemy się organizować tylko we wspólnoty najwulgarniejszego interesu – kiedy państwo da każdemu z nas z osobna za mało. Sami dla siebie nic już nie potrafimy zrobić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.