Marzy mi się, by wierni w kościołach śpiewali tak, że przechodzień, słuchający przez uchylone drzwi dobywających się pieśni, zapragnął przekroczyć próg świątyni. Bym mógł w kościele, wraz z innymi wiernymi, śpiewać Bogu pełnym głosem. RUaH 22/2002
Współuczestnictwo w liturgii niebiańskiej
Zasadą rytuału zawsze jest współuczestnictwo, każdy wierny niejako koncelebruje to, co dzieje się na ołtarzu. W trakcie ofiary eucharystycznej wszyscy, łącznie z kapłanem, włączają się w coś, co przerasta naszą zdolność pojmowania, a co w dokumentach Soboru Watykańskiego tak zostało opisane: Liturgia ziemska daje nam niejako przedsmak uczestnictwa w liturgii niebiańskiej, odprawianej w mieście świętym Jeruzalem, do którego pielgrzymujemy, gdzie Chrystus siedzi po prawicy Bożej jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku. W liturgii ziemskiej ze wszystkimi zastępami duchów niebieskich wyśpiewujemy Panu hymn chwały. Liturgia niebiańska nie jest zatem jakąś metaforą czy symbolem, jest rzeczywistością, w którą wierzyli nasi przodkowie i którą uznaje współczesny Kościół, choć należy ona do porządku mistycznego. Uczestniczymy zatem w czymś, co przerasta naszą zdolność rozumowego poznania, a ledwie potrafimy wyśpiewać (czasami wymówić): Święty, Święty, Święty... i to na jakąś skoczną melodyjkę, choć ten właśnie śpiew, który wydobywał się z ust serafinów, usłyszał prorok Izajasz podczas wizji tronu Bożego (Iz 6, 1-4), a później św. Jan w chwili zachwycenia (Ap 4, 2-8). Czyżbyśmy zapomnieli o wielkości Boga, a może nie potrafimy jej wyrazić? Dante, by oddać muzykę anielską, utworzył w Boskiej Komedii nowy czasownik - pisał, że anioły w niebie nieustannie allelują na chwałę Pana, a my czasami nie potrafimy nawet najprościej wyśpiewać tego pradawnego hebrajskiego słowa. Kiedy wczytamy się w opisy uroczystości w świątyni jerozolimskiej, zrozumiemy, dlaczego prawosławni pozostali przy liturgii śpiewanej i z niechęcią odnoszą się do liturgii zachodniej:
Kiedy wyszli kapłani z Miejsca Świętego (...) ubrani w bisior, stali na wschód od ołtarza grając na cymbałach, harfach i cytrach, a z nimi stu dwudziestu kapłanów, grających na trąbach - kiedy tak zgodnie, jak jeden, trąbili i śpiewali, tak iż słychać było tylko jeden głos wysławiający majestat Pana, kiedy podnieśli głos wysoko przy wtórze trąb, cymbałów i instrumentów muzycznych przy wychwalaniu Pana, że jest dobry i że na wieki jego łaskawość, świątynia napełniła się obłokiem chwały Pańskiej... (2 Krn 4, 11-14).
Spełnienie Ofiary
Ofiara eucharystyczna zawsze pozostanie spełniona, niezależnie od tego, czy obrzęd będzie śpiewany, czy mówiony, z akompaniamentem organów czy bongosów, czy w pełni w nim uczestniczymy, czy tylko przestępujemy z nogi na nogę pod drzwiami kościoła. Ale jeżeli pytamy, dlaczego spada liczba ludzi chodzących do kościoła, to jedną z odpowiedzi jest niska jakość liturgii. I nie chodzi o to, by uczynić ją bardziej artystyczną, lecz bardziej żywą, bardziej wspólnotową. Można bowiem pięknie przeżyć i mszę mówioną, choć zawsze czegoś w niej brakuje, ale czy można głęboko przeżyć mszę śpiewaną z akompaniamentem elektrycznym, gdzie śpiewa się części stałe na melodie piosenek estradowych? Naprawdę, niewiele potrzeba.
Pamiętam rekolekcje o. Jacquesa ze wspólnoty św. Jana, prowadzone kilka lat temu: proste łacińskie śpiewy, rodem z Taize, pełne skupienie, waga każdego gestu i słowa (wszystko po łacinie, bo o. Jacques nie zna języka polskiego). Trzeciego dnia oprawę liturgii przygotowywała wspólnota Odnowy w Duchu Świętym. Kontrast był ogromny, uświadomiłem sobie wtedy, że prostota, poparta pełnym duchowym zaangażowaniem zupełnie wystarcza, nie trzeba wymyślać dodatkowych gestów i pieśni, wprowadzać nowych instrumentów. Ale pamiętam też wiele niezwykle uroczystych, pełnych ducha celebracji, z udziałem chórów, a nawet orkiestr. Nasze przeżycie jest subiektywne, w dużej mierze zależy od wcześniejszego przygotowania, od wewnętrznego skupienia. Oprawa liturgii może jednak skupieniu bardzo dopomóc.
Kiedy próbowałem sobie uświadomić, co było dla mnie, jako dziecka, najważniejsze w kościele, dlaczego - mimo zawirowań wieku młodzieńczego - nie przestawałem do niego przychodzić, doszedłem do wniosku, że najważniejsze było i jest przeżycie czegoś ważnego. Co jest owym ważnym? - dotknięcie tajemnicy, zaledwie otarcie się o wielkość Boga, a jednak to nieświadome uczucie potrafiło prowadzić do zrozumienia słów, które zostały zapisane w dokumentach ostatniego soboru: "Liturgia (...) jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc".
Aby to wszystko stało się dla nas rzeczywistością, trzeba m.in. pracować nad liturgią, bo jestem przekonany, że wielu ludzi odchodzi z Kościoła nie dlatego, że nie potrzebuje Boga i obrzędów ku Jego czci, lecz dlatego, że w Kościele nie odnajduje odpowiedzi na swój duchowy głód.