Mimo to sądzę, że w postawie Kościoła wobec diabła ukryta jest głęboka mądrość. Zobrazowałbym ją tak: każde miasto posiada kanalizację, ale to nie znaczy, że kanalizacja jest najistotniejszą miejską strukturą. Ścieki i żyjące w niej szczury stanowią zaledwie niewielką, a do tego niewidoczną, część ludzkiej aglomeracji. List, 2/2007
Analogiczne miejsce w nauczaniu Kościoła zajmuje diabeł. Nie jest on głównym bohaterem Dobrej Nowiny, co najwyżej drugoplanową postacią. Kościół dba, żeby proporcje te zostały zachowane. Nie podważa jego istnienia, ale też nie poświęca mu zbyt wiele uwagi. Kiedy diabeł sam przypomina o swoim istnieniu, reaguje tak, jak każdy z nas, kiedy wybije studzienka ściekowa: wzywa wyspecjalizowane służby, które usuwają śmierdzący problem. Zajmowanie się ściekami nie należy do przyjemnych, estetycznych ani tym bardziej zdrowych. Przekonali się o tym członkowie pewnej wspólnoty charyzmatycznej, która prawie całe rekolekcje poświęciła „kanalizacji i szczurom". W dziewięciu na dziesięć konferencji była mowa o piekle i szatanie, pięć dni przeznaczono na uwalnianie od wpływu złego ducha. Wypędzono diabła drzwiami, tyle że ten wrócił oknem. Co prawda głoszono, że Chrystus zwyciężył, ale wszyscy w panicznym lęku oglądali się za siebie, jakby za chwilę miał zaatakować szatan. Po dziesięciu dniach rekolekcje opuścili mimowolni zakładnicy Złego. Takimi zakładnikami bywają najczęściej „charyzmatyczni księża", ale i „odnowione" gospodynie domowe, które wpadają w obsesję śledzenia Złego w codzienności. Przeprowadzają swoiste próby: bądź to modląc się na wszelki wypadek o uwolnienie nad nowym członkiem wspólnoty modlitewnej, sugerując przy tym nieco rogatą naturę kandydata, bądź to dolewając - o zgrozo - wodę święconą do herbaty lub zupy, niezbyt nabożnego małżonka. To wszystko godne żartu, ale takiego, z którego pewnie tylko Zły się naśmiewa.
Bezbożny lęk
Lęk przed Złym ma w sobie coś bezbożnego. Trwoga byłaby uzasadniona, gdyby nie dokonało się Wcielenie, a Jezus nigdy nie zmartwychwstał. Tymczasem Chrystus zwyciężył i oskarżyciel naszych braci został strącony. Szatan już wie, że przegrał. Przyjście Jezusa ostatecznie pozbawiło go złudzeń, którymi się karmił. Myślał, że jest „Księciem Świata", a teraz pali go perspektywa realizującego się na ziemi Królestwa Bożego. Co więcej, czuje się zagrożony, bo został pokonany nawet tam, gdzie - jak sądził - jego panowanie jest absolutne. Piekło, jak mówią Ojcowie Kościoła, zostało wzięte fortelem. Diabeł dał się złapać jak ryba na haczyk. Rzucił się na Jezusa, myśląc, że to zwykły człowiek, co najwyżej - pomazaniec. Jezus pozwolił, aby połknęła go śmierć, a wtedy nastąpiła „detonacja". Śmiertelny człowiek okazał się Zbawicielem, który skruszył bramy piekieł i wyprowadził z otchłani śmierci dusze oczekujące Jego przyjścia od wieków.
Szatan próbuje nam wmówić, że w walce między ciemnością a Światłością nic nie zostało jeszcze przesądzone. Chce wykorzystać czas, jaki pozostał mu do powtórnego przyjścia Chrystusa, aby jak najwięcej ofiar pociągnąć za sobą w otchłań rozpaczy, buntu i zwątpienia. Realizując swój cel, z reguły się nie afiszuje. Chowa się za pokusą, którą niezwykle trudno oddzielić od naszych pragnień. Jeżeli jesteśmy mało wrażliwi, bez walki poddajemy się jego wpływowi. Nie zawsze jednak jest taki subtelny, niekiedy decyduje się podnieść przyłbicę. Święci - jak podają hagiografowie - nie ulegali tanim sztuczkom diabła i z łatwością radzili sobie z pokusami. Heroizm ich cnót, radykalne zwrócenie się ku Bogu wywoływały w diable agresję. Jan Maria Vianney czy ojciec Pio niejeden raz w swoim życiu toczyli walkę z siłami ciemności twarzą w twarz. Zły chciał pokonać ich w walce wręcz, udowodnić jak jest wielki i wszechmocny. Bezskutecznie. Potyczki, choć czasami krwawe, kończyły się jego porażką.