W gruncie rzeczy terminy „prawica” i „lewica” funkcjonują dziś jako zawołania bojowe i bez analizowania ich wiadomo z grubsza, kto pod którym się zwołuje. Rzecz idzie zatem o stosunek do tradycji patriotycznej i katolickiej. Więź, 7/2007
Potem szły poddające się już Wordowi bez oporu moje artykuły z czasów, gdy zajmowałem się krytyką literacką, czy może lepiej powiedzieć: literacką akwizycją. Zachwycony poezją Świetlickiego i pierwszą powieścią Olgi Tokarczuk napisałem o intrygujących debiutantach do gazety; a natknąwszy się na niezrozumiały dla mnie opór materii — sam naczelny ironizował, że zajmuję się „domorosłymi Rimbaudami” — zacząłem z coraz większą zaciekłością namawiać czytelników, żeby nie przeoczyli tego, co w polskiej literaturze rodzi się na naszych oczach. Rację miał Jerzy Jarzębski, określając nastrój lat dziewięćdziesiątych terminem „apetyt na przemianę” i zdaje mi się, że należałem przez kilka lat do grupy odbiorców, dotkniętych najsilniejszą odmianą tego głodu. Zdawało mi się, że idzie nowe, podczas gdy naprawdę właśnie kończył się pewien sposób myślenia o literaturze, pewien styl pozyskiwania odbiorców, przekonywania ich do innego niż dotychczasowy modelu estetycznego.
Młodzi autorzy wraz z towarzyszącymi im krytykami wykorzystywali wprawdzie elementy gry rynkowej, poprzez media starali się skupić uwagę na „literaturze urodzonej po 1960 roku” (jak — niezgodnie z duchem polszczyzny — określił to zjawisko Paweł Dunin-Wąsowicz), ale utowarowienie książki jeszcze właściwie nie nastąpiło i listy bestsellerów były zaledwie jednym z kilku źródeł tworzenia się hierarchii literackiej. Nie rozdzieliły się definitywnie obiegi popularny i elitarny, dyskusje dotyczyły celu pisania, estetyki i etosu, czyli zagadnień właściwych dla literatury suwerennej, nie zaś wykorzystywanej w celach ważnych, ale zewnętrznych, jak tożsamość polityczna, świadomość społeczna, terapia indywidualna bądź rozrywka. A krytycy — w tym ja — z całą wzruszającą śmiesznością starali się wgryźć w wybory artystyczne swoich pupili, przypisując im zresztą przesadnie wielką samoświadomość i większą niż rzeczywista doniosłość.
Ale też, tak sobie myślałem, pisarz otoczony entuzjastami, podejrzewany o rewelacje, których może nawet nie przeczuwa, zaczyna myśleć wraz ze swoimi czytelnikami i wolno wierzyć, że tak dopingowany, spłaci kiedyś czułość, którą się go otaczało na wyrost (sądzę, że to właśnie zdarzyło się Tokarczuk czy Stasiukowi). Dlatego, choć co pewien czas zdumiewałem się, że mogłem wspiąć się na tak wysoki poziom pochlebstw, nie umiałem się zawstydzić. Nie stało się nic złego, przeciwnie: robiliśmy wtedy szum, do innych debat Niepodległej dołączając anachroniczny dzisiaj spór o wiersz czy powieść.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.