Narysowałem na kartce krzyż. Chciałem, aby był jak najbardziej oszczędny w formie. Powstał znak zbliżony do litery T, po hebrajsku zwanej Taw, a po grecku tau. Bardzo stara forma krzyża, związana z tradycją pustelniczą, do której nawiązywali pierwsi karmelici. Więź, luty-marzec 2008
***
Stolarz nie wykonał zamówionego krzyża, co więcej, wyjechał za granicę i w ogóle nie było wiadomo, kiedy wróci. Wybrałem się do supermarketu, gdzie miał być duży wybór materiałów drewnianych i wyszukałem długie, solidne parapety, klejone komputerowo, pozbawione żywicy i sęków. Niestety były wykonane z sosny, na której nie maluje się ikon, gdyż nie można wyeliminować faktury słojów, pozostającej nawet po najstaranniejszym zagruntowaniu. Gdy zastanawiałem się, co w tej sytuacji zrobić, przypomniała mi się wizyta w klasztorze na Świętym Krzyżu. Staliśmy przy ołtarzu w kaplicy Oleśnickich, a ojciec Karol wyjął z relikwiarza niewielką cząsteczkę opieczętowanego drewna. –To jest kawałek czarnej sosny, która występuje w okolicach Jerozolimy – powiedział.
Krzyż, na którym poniósł śmierć Pan Jezus, był wykonany z sosny, a więc niech ta ikona będzie namalowana na sosnowym drewnie, przy jej dużych rozmiarach nierówności gruntu nie będą miały znaczenia – zdecydowałem. Przydźwigałem ciężkie parapety do domu i od razu przystąpiłem do pracy. Gdy ramiona krzyża były już sklejone, zadzwonił telefon. Znów rozmawialiśmy o Hansie-Uno. Chory zachowywał ciągle pełną świadomość, ba – poczucie humoru, które kontrastowało z jego skrajnie wycieńczonym ciałem. Jędrek, z wykształcenia artysta grafik, poznał Hansa, ilustrując jego książki popularnonaukowe. Przygotowując jedną z publikacji, Hans-Uno wiele rozmawiał z moim bratem na temat współczesnej astrofizyki, pytań dotyczących początku, kosmosu i procesów w nim zachodzących. Zaprzyjaźnili się. Dowcipne rysunki mojego brata dobrze korespondowały z lekko napisanym i ciekawym tekstem. Teraz, w trudnych okolicznościach, Hans również starał się zaskakiwać swego przyjaciela. Tego dnia przyjął Jędrka przebrany w kurtkę znanego szwedzkiego pilota, którą przynieśli mu koledzy z aeroklubu. Hans-Uno uprawiał sportowe lotnictwo. Był pogodny, przygotowany na ostatni lot. Nocami nie mógł spać. Prosił, aby pielęgniarki wkładały go do wanny – zapewne w wodzie łatwiej było mu się poruszać – i słuchał muzyki Bacha.
W hospicjum jest rodzaj niewielkiego atrium, w którym znajduje się japoński ogród. Jędrek zabierał ze sobą papier i akwarele, którymi posługuje się w mistrzowski sposób. Siadał w owym ogródku i zachowując stylistykę Dalekiego Wschodu, malował kwiaty i rośliny. W tym czasie Hans, usadowiony w fotelu, obserwował go przez okno. Wkrótce akwarele Jędrka wypełniły ścianę pokoju Hansa i pojawiły się w salach innych pacjentów. Brat mówił mi, że nigdy wcześniej nie odczuwał z taką intensywnością sensu swojej pracy i akceptacji, jakiej udzielała mu ta szczególna i publiczność – pacjenci hospicjum. Jego akwarele nacechowane są uważną obserwacją, skupieniem i swobodą ruchów pędzla; zatrzymują chwilę, kwiaty i rośliny pozostają żywe.
Wtedy na Świętym Krzyżu towarzyszyłem buddyjskiemu mnichowi. Gdy ojciec Karol wyjął z relikwiarza cząstkę krzyża, roszi Jakusho Kwong złożył ręce i pokłonił się głęboko.
Teraz sosnowy krzyż o wymiarach człowieka leżał przede mną. Zanurzyłem w roztworze kleju białe płótno (najlepsze do tego celu jest sprane prześcieradło) i rozpostarłem niczym całun na krzyżu. Potrzeba doby, aby klej całkowicie wysechł. Trzeba czekać.