W dzisiejszej dyskusji nad przemianami roku 1989 zbyt wiele jest ocen ahistorycznych, które nie biorą pod uwagę (zmieniających się, oczywiście) realiów tamtych czasów. Przypomnijmy zatem fakty. Więź, 8-9/2009
Osiatyński
Być może rzeczywiście w pierwszym okresie transformacji nie byliśmy na tyle mądrzy, by zawsze wiedzieć, jak postępować. Nie było jednak bierności wobec pojawiających się problemów. Pamiętam, że w latach 1992-1993 najpierw wprowadziliśmy ustawę o restrukturyzacji przedsiębiorstw i banków, a następnie, z inicjatywy Jacka Kuronia i Jana Krzysztofa Bieleckiego, pakt o przedsiębiorstwie. Ta pierwsza ustawa pomogła zrestrukturyzować złe długi przedsiębiorstw.
Zastosowaliśmy podobne procedury, jakie stosuje się w systemie ugody bankowej: jeśli dłużnik popada w kłopoty, ale dobrze rokuje, to rozkłada mu się spłaty na 2-3 lata, pod warunkiem wprowadzenia programu restrukturyzacji. Wtedy sporo firm tekstylnych, włókienniczych i innych skorzystało z takich programów, które jednocześnie pozwalały na rozwiązanie problemu złych portfeli kredytowych banków. Pakt zaś miał przygotować zrestrukturyzowane przedsiębiorstwa do prywatyzacji i skłonić ich załogi do zgody na nią. Te rozwiązania były następnie chwalone i naśladowane w innych krajach naszego regionu.
Na PGR-y rzeczywiście nie było pomysłu. Być może trzeba było wtedy zrobić jeszcze jedną reformę rolną, po prostu rozdać tę ziemię. Ale podejmowane do tego przymiarki nie skończyły się sukcesem, okazało się bowiem, że pracownicy PGR-ów nie byli tym zainteresowani. Ja nie chcę ich winić, bo to daleko nie tylko ich wina, że nie mieli wyrobionych nawyków pracy na roli, że byli robotnikami rolnymi, a nie rolnikami umiejącymi prowadzić gospodarstwo i rachunek ekonomiczny. Rzeczywiście na PGR-y zabrakło nam dobrego pomysłu i nawet objęcie tych rodzin szczególną troską przez Jacka Kuronia nie zmienia tu mojej krytycznej oceny.
Trzeba jednak pamiętać, że wprowadzenie programu stabilizacyjnego zajmuje zazwyczaj kilka czy kilkanaście miesięcy, reformy strukturalne muszą trwać kilka lub kilkanaście lat, ale zmiana mentalności ludzi w obszarze nawyków i kultury gospodarowania oraz związanego z tym rachunku ekonomicznego mogą wymagać wymiany całego pokolenia.
WIĘŹ
Inny podnoszony przez krytyków rządu poważny zarzut to przejmowanie majtku państwowego przez partyjną nomenklaturę. Niektórzy nawet twierdzą, że tak to zostało świadomie zaplanowane…
Osiatyński
Z całą pewnością nikt w tych pierwszych rządach – ani Tadeusza Mazowieckiego, ani Jana Krzysztofa Bieleckiego, ani Jana Olszewskiego, ani Hanny Suchockiej – nie miał takiego założenia, że dawny majątek państwowy ma trafiać w ręce nomenklatury. Mieliśmy sprzedawać tym, którzy zechcą go kupić, pod warunkiem, że po pierwsze pokażą, iż pieniądze na prywatyzację pochodzą z wiarygodnych źródeł i po drugie, że będą mieli pomysł, co zrobić z firmą, którą kupią. Nie można twierdzić, że kupujący wydawali pieniądze PZPR; o ile mi wiadomo, taka teza nigdy nie została sądownie dowiedziona. Można się natomiast zastanawiać (bo były to często środki pochodzące z zagranicy, z firm polonijnych lub od Polaków przebywających za granicą), z jakich źródeł rzeczywiście one pochodziły. O tym do dzisiaj wiemy bardzo niewiele…
W kontekście pytania o uwłaszczenie nomenklatury warto się zastanowić, czym jest ta nomenklatura. Otóż w tym przypadku używa się pojęcia „nomenklatura” w znaczeniu rozszerzającym. Bo przecież z faktu, że w systemie nomenklatury byli choćby dyrektorzy fabryk, szkół i przedszkoli, nie wynika, że oni wszyscy byli zaangażowani ideologicznie w PZPR. Po prostu byli członkami partii. I, niestety, w nomenklaturze byli też często ludzie, którzy najlepiej znali mechanizmy funkcjonowania gospodarki, którzy tkwili tam ze względu na powiązania z gospodarką. Dzięki temu to oni mieli później większe szanse zdobycia pieniędzy i stanowisk w biznesie…
Hall
…a nie opozycjoniści.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.