W Nowym Jorku upalna i leniwa niedziela wyborcza skłania do innych refleksji: dlaczego przybywający tu Polacy wciąż często pozostają, nie wracają i dlaczego pojawiają się nowi, młodzi, zdolni, kreatywni, którzy błyskawicznie zakochują się w tym dusznym mieście? Znak, 2/2010
M. nie cierpi Europy. Choć francuskojęzyczna, uważa Paryż za zmurszały i nudny. Według niej Europa pławi się w przeszłości, jak kobieta po czterdziestce, która nie widzi, że wokół niej jest dużo młodszych i mądrzejszych panien. „Może i jej uroda jest doskonała, ale przemijająca. Widziałam tutaj – kontynuuje – prace, które zapierały dech w piersiach, a które nigdy prawdopodobnie nie wypłyną na szersze wody, intrygujące i zachwycające, które w Polsce znalazłyby się w każdej galerii”. Ale Nowy Jork to inny świat. M. nie chce wracać do Polski. Na razie chce mieszkać tutaj. Co będzie dalej? Zobaczy, choć powrót byłby dla niej życiową porażką. Jest już przesiąknięta tutejszym klimatem, ludźmi, stylem bycia. „To są moje czasy, moja sztuka” – powtarza.
***
Greenpoint. Przez wiele lat najbardziej polskie miejsce w Nowym Jorku. Przedmiot kpin, symbol najgorszego polskiego obskurantyzmu. „Tutaj mówimy po polsku”. Polskie sklepy ze słynną „kiszką” na czele, polskie banki, zakłady usługowe, kościół. Symbol odchodzącej emigracji. Ludzie mieszkali i pracowali na Greenpoint. Nie znali języka, nie znali miasta. Wielu z nich przez wszystkie lata swojego pobytu nigdy nie dotarło na Manhattan. Pracowali sześć dni w tygodniu po dziesięć- dwanaście godzin. W niedzielę szli do kościoła, prali, wysyłali pieniądze do Polski i pili wódkę. Nie mieli czasu i żałowali pieniędzy na krajoznawcze wycieczki. Ale model życia, który tutaj się określa „szapa (mały zakład, w którym najczęściej pracują Polacy) i kanapa” odchodzi w niebyt. Greenpoint, choć tego na pierwszy rzut oka nie widać zmienia się, kurczy w swej polskości.
Dwadzieścia lat po upadku komunizmu w amerykańskim konsulacie w Krakowie nie ma już kolejek po wizę, a polscy komentatorzy wieszczą koniec amerykańskiego snu.
Dlaczego jednak, w czerwcu 2009 roku, gdy wedle mediów i wszelkich autorytetów Polska jest innym krajem, a dolar stracił swoją legendarną siłę nabywczą, ci, którzy tutaj żyją, niezależnie pięć czy dwadzieścia pięć lat, nie wracają? A jeśli już, to potem żałują i tęsknią?
Dlaczego do NYC przybywają kolejne pokolenia Polaków? Coraz częściej młodych, wykształconych, znających języki? Odporni na propagandowe laurki, dobre miny polityków i argumenty o lepszej Polsce, która dla nich wciąż pozostaje krajem ubogim i prowincjonalnym, błyskawicznie wsiąkają w Miasto. Chcą żyć tutaj. Najdłużej jak się da.
Dlaczego ci, którzy poznali smak Miasta, pobyli jego mieszkańcami, po powrocie do Polski najczęściej nie mogą się odnaleźć? Tęsknią, choć nie mówią o tym głośno? Są niczym weterani wojenni, skażeni. Nowa Polska ich denerwuje, złości.
Nowy Jork, choć potrafi być miastem okrutnym i zimnym, choć dziś wydaje się nieco pognębiony kryzysem, nadal pozostaje miejscem niewyobrażalnych i niemal nieograniczonych możliwości. Tu żyje się łatwiej, choć nieraz porządnie dostaje się w kość. Tutaj widać, jak mimo znaczącego postępu, jaki poczyniliśmy w Polsce przez ostatnie dwadzieścia lat, wiele nas jeszcze dzieli od realizacji snów naszych ojców. Ten sen tutaj wciąż pozostaje realny, prawdziwy. Nowy Jork przyciąga i fascynuje niezależnie od płci i wieku, bo jest w nim coś metafizycznego. To miasto sprawiedliwie, za dobre wynagradza, za złe karze, miasto, w którym można być nikim i każdym.
Kilka lat wcześniej, podczas mojego kolejnego pobytu w Mieście, zaproponowano mi pracę. W charakterze parkingowego. Za niewielką, ale uczciwą stawkę godzinną. Moje miesięczne zarobki ponad dwukrotnie przewyższyłyby to, co otrzymywałem w Polsce. A przecież pracowałem wtedy w wiodącej w swoim sektorze firmie! Wróciłem do Polski, ale wciąż nie wiem, czy dobrze wybrałem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.