Bez wątpienia Rymkiewicz należy do tej wielkiej linii polskich pisarzy, którzy za swój obowiązek uważali „organizowanie” wyobraźni narodowej, przypominanie, że „Polska to jest wielka rzecz”. Dowodem, głośne „śledztwa” na temat naszych dziejów, a poniekąd parabole na temat współczesności.
Istnieje wprawdzie Polska idealna, jako pewien realny byt duchowy, mówiąc po prostu: kultura, która może trwać bez Polaków, ale ona z kolei jest niezbędna do istnienia samym Polakom. Ta Polska jest czymś w rodzaju zadania, szczególnego sprawdzianu człowieczeństwa, postawionego przed Polakami. Stąd dramatyzm pytań Rymkiewicza z roku 1995: „Może jest tak, że Polacy przestali być warci, żeby mieć Polskę”, i jego zmartwienie, czy nazbyt lekkomyślnie nie marnujemy naszej polskości. Tłumaczy to krytycyzm Rymkiewicza wobec tego wszystkiego, co owo duchowe istnienie Polski osłabia, a nawet chce je unicestwić. Czymś takim był komunizm, który dla Rymkiewicza był katastrofą nie tylko osobistą, ale i narodową, a nawet metafizyczną. „Istota komunizmu polegała i polega na uszkodzeniu człowieczeństwa”, mówił w roku 1995, i krytykował PRL jako państwo okupowane przez Rosję.
Z komunistycznym potworem nie rozliczyła się III Rzeczpospolita. „To się nie skończyło, przeszło w coś innego, równie obrzydliwego”, twierdził Rymkiewicz, który był bardzo surowym krytykiem „nowej” Polski, w czym zresztą przypominał Zbigniewa Herberta. III RP określał np. mianem „ćwierć-PRL-u”, „mątu, który wziął się tu nie wiadomo skąd”, fundamentalnie nieprzyjaznego Polakom, niezdolnego do reform, skupionego na budowaniu wartości materialnych, nie zaś duchowych. Okrągły Stół określał mianem zdrady narodowej, nie podobał mu się brak rozliczenia z komunizmem i komunistami, co spowodowało krytycyzm pisarza wobec swych przyjaciół z KOR-owskiej opozycji i paryskiej „Kultury”. Obwiniał ich o to, że przedłużyli istnienie „złowrogiej, zagrażającej nam przestrzeni duchowej, którą można określić jako komunistyczną”.
Rymkiewicza, skrajnego pesymistę („Ja zawsze przewiduję najgorsze”), drażnił też optymizm polskich elit po roku 1989, mówiących o końcu polskiej historii i jej idyllicznej puencie. Widział w stosunku elit do PRL-u, ich niechęci do lustracji – nieusuwalny ślad „radosnej” kolaboracji z komunizmem i zbudowanej wokół niej „wspólnoty strachu”, dominującej w życiu publicznym po roku 1989. Pisarz ostrzegał też przed Rosją, która nie jest demokratyczna i „zapewne nigdy – w dostępnej nam perspektywie długiego trwania – nie będzie demokratyczna”. Już w roku 1995 z niezwykłą przenikliwością przepowiadał odrodzenie się imperialnej Rosji. Entuzjazmu nie budziła też w Rymkiewiczu „maska śmierci”, jaką nosi współczesny Zachód, który – jego zdaniem – traktował Polskę jak wysypisko śmieci – materialnych i duchowych. Polska jako odzyskany, a raczej wyzyskany śmietnik nie wzbudzała więc radości autora Żmutu. Stąd radykalizm pisarza, który w roku 2004 wyznawał: „Mnie się marzy jakaś wielka rewolta w duchu anarchii szlacheckiej, w duchu Juliusza Słowackiego, jakiś pośmiertny triumf polskiego liberum veto”. Rymkiewicz broni konsekwentnie „odwiecznej anarchii” jako naturalnego sposobu istnienia Polaków. Nie przypadkiem pojawia się tu też nazwisko Słowackiego – Rymkiewicz jest w istocie swego myślenia o Polsce romantykiem, a nawet mesjanistą, choć jest to romantyzm naszych czasów, znacznie bardziej pesymistyczny, ciemniejszy, jakoś nawet „laicki”.
Dopiero zmiany polityczne w latach 2005-2007 osłabiły ten pesymizm. O ile w roku 1996 Rymkiewicz mówił, że „Polska jest martwa, obumarła”, w 2006 korygował ten katastrofizm: „Polska idzie ku dobremu”, „jest coraz lepiej, żyje się tu coraz przyjemniej i coraz przyzwoiciej”. W zamykającej tom rozmowie z Dariuszem Gawinem i Markiem Cichockim z „Teologii Politycznej” ten optymizm nie znika. Rymkiewicz mówi o „eksplozji nowej cywilizacji polskiej” po 1989 roku, której sprawcami okazali się „zwykli Polacy”, pogardzane przez elity „moherowe berety”. Rymkiewicz od dawna zresztą stoi po stronie „ciemnego” – w znaczeniu tkwiącego wewnątrz istnienia Polski, w jej głębinach – ludu, co znowu jest romantycznym rysem jego postawy.
Ważną częścią Rozmów są rozważania Rymkiewicza na temat kondycji współczesnej literatury polskiej. Pisarz krytykuje ją za kult chichotu i wygłupu, mówi o „terrorze szyderców”, nie podoba mu się wchodzenie artystów w „podejrzane związki z kulturą niską, amerykańską kulturą motłochu”. Arystokratyzm zderza się tu z populizmem? Czy raczej jest konsekwencją umiłowania swojskości? Ale tłumaczy go chyba też niechęć do trywializującej wszystko kultury masowej. „Nasza kultura jest ufundowana na czymś poważnym: na Śmierci, na Krwi, na Krzyżu, na Podróży”, przypominał Rymkiewicz w roku 1996. Stąd jego podziw dla powagi Konińskiego i Leśmiana, stąd krytyka myślicieli „niepoważnych”, jak Witkacy (filozof „nudny i banalny”), Kołakowski, Miłosz czy Brzozowski („straszliwe socjalistyczne zdziczenie”). Poezja, kultura nie mają bowiem, zdaniem Rymkiewicza, służyć czemuś lub komuś, lecz mają mówić o istnieniu i nieistnieniu. „Wiersz to jest rzecz bardzo poważna”, bo „pozwala na kontakt z własnym istnieniem, także z innymi sposobami i formami istnienia”, „służy do rozpoznawania naszego miejsca w istnieniu”. Wiersze – dopowiada pisarz gdzie indziej – mogą obyć się bez czytelników, wystarczy, że „Bóg będzie je sobie czytał, głośno lub po cichu”.
Bóg jako czytelnik poezji to obraz bardzo piękny! Teologia Rymkiewicza to jednak temat osobny i fascynujący, który w Rozmowach stanowi bardzo istotny margines. Swoje poglądy sam poeta nazwie autoironicznie – i chyba słusznie – „jakąś heretycką gadaniną”, a to dlatego, że twierdzi on na przykład, że zwierzęta będą miały swój los pośmiertny i że Bóg patrzy na człowieka, szpaka i mirabelkę z tej samej odległości, bo żadne z tych istnień nie jest dlań lepsze czy gorsze. W roku 2005 Rymkiewicz powie też, że „Bóg lubi śmierć i właśnie dlatego nieustannie zabija wszystko, co ma pod ręką i co tylko da się zabić: koty, sosenki oraz ludzi”. Czy to chrześcijański nihilizm, jak nazwie swe gadanie o Bogu sam pisarz? Tłumacząc, że zakłada ów nihilizm naszą niewiedzę o „sensie” istnienia, a zarazem sugerując, iż sensem tym jest nicość? Czemu ten nihilizm miałby być chrześcijańskim? Czy ten zabijający Bóg nie przypomina raczej złego, niemiłosiernego Demiurga z pism manichejczyków? W tym sensie Rymkiewiczowskie uparte wzywanie Polaków do istnienia ma coś z prometejskiego buntu przeciw temu niszczącemu byty Bogu?
Tymi pytaniami rozpocząłbym swoją rozmowę z Rymkiewiczem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.