Święto widza

Więź 7/2010 Więź 7/2010

Tegoroczny Kontakt dowiódł, że przyszłości teatru należy upatrywać w maestrii. Im wcześniej zrozumieją to rozmaici skandalizujący, nieopierzeni twórcy, tym lepiej dla nich, dla nas widzów i dla teatru.

 

Aktorka imponowała wszechstronnym warsztatowym kunsztem, ale już jej oprawa – z nowocześnie ekscentrycznymi wstawkami baletowymi w wykonaniu trójki tancerzy – zanadto przypominała podporządkowane telewizyjnej estetyce relacje z festiwalu piosenki.

Grzech i wirtuozeria

Tu kończą się podzielane przeze mnie postanowienia werdyktu. Trudno mi bowiem zgodzić się, że nagrodą dla „najlepszego młodego twórcy” wyróżniono Krzysztofa Zarzeckiego, przyznano mu ją za główną rolę w Werterze Goethego, widowisku Starego Teatru z Krakowa. Bezbarwne przedstawienie Michała Borczucha, błyskawicznie przeciekło przez pamięć. Co robiło na festiwalu, doprawdy trudno zgadnąć. Niemniej dziwi nagroda za „oryginalność formuły teatru” dla Samotności pól bawełnianych z Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Tekst Koltčsa mówi o przypadkowym spotkaniu dealera podejrzanych usług – prostytucja, narkotyki, zabójstwa na zlecenie etc. – z potencjalnym klientem, podczas którego obaj próbują podejść i przechytrzyć drugą stronę, bojąc się wszakże prowokacji. Dla tak sekretnych knowań reżyser Radosław Rychcik wybrał formę występu rockowego, w którym obaj wykonawcy z ogłuszającą mocą przesterowanego nagłośnienia wywrzaskują do mikrofonów swoje oczekiwania – głupiej już się nie da.

Gospodarze, po raz pierwszy w historii Kontaktu stający do konkursu, odebrali nagrodę dla „twórcy najlepszej oprawy dźwiękowej”. Autorski projekt Cięcie. Dwie minuty ciszy przygotowała Lies Pauwels, laureatka Kontaktu 2005 za White Star. Belgijska inscenizatorka popełniła tym razem grzech wszystkoi(dioty)zmu, dając tak zwany odpór polskiej rzeczywistości. Można by go uznać za pożądany, gdyby nie był tak naskórkowy i prymitywny, utrwalający najgorsze stereotypy, z jakimi kojarzy się nasz naród za granicą, z antysemickimi fobiami na czele. Aż trudno nie zapytać, po co zespół wspaniałych toruńskich aktorów został wplątany w tę miernotę.

Dziennikarze swoją nagrodę przyznali Cięciu wyreżyserowanemu przez Thomasa Ostermeiera z Schaubühne am Lehniner Platz w Berlinie. Tekst Marka Ravenhilla opowiada o manipulowaniu ludzką świadomością i to na własne życzenie delikwenta. Sztuka, z ducha pokrewna Pinterowi, pokazuje, jak daleką drogę przeszli obaj – niemiecki reżyser i brytyjski dramaturg, zaczynający jako piewcy łopatologicznego „młodego brutalizmu”, aby uwierzyć w rozum widza i zacząć go wreszcie traktować poważnie.

Nie można tego powiedzieć o najmłodszej generacji polskich reżyserów. Michał Borczuch zapoczątkował w Toruniu „nową świecką tradycję” ucieczki przed spotkaniem z publicznością. A wyraźnie niedysponowany Radosław Rychcik dał wszystkim licznie zebranym odczuć, że nie będzie się pospolitować z byle tłuszczą widzów, zadających mu niewygodne pytania.

Kontakt 2010 zdecydowanie należał do mistrzów, laureatów poprzednich edycji festiwalu: Hermanisa, Jarockiego, Tuminasa, Ostermeiera. Z prac zaproszonej szóstki jedynie Blokowe historie Viktora Bodó z Budapesztu nie znalazły się w puli nagród, co nie dziwi, zważywszy ich treściowy i formalny chaos. Nie sprawdził się też Urodzony na nigdy z Teatru Węgierskiego z Kluż w Rumunii – z tekstu Andrása Viskyego o psychicznych następstwach Holokaustu reżyser Gabor Tompa stworzył jedynie łzawy rodzajowy obrazek.

Projekt Vůng bięn gió’, czyli Tereny przygraniczne z Teatru Państwowego w Dreźnie/Rimmini Protokoll – o dziesiątkach tysięcy Wietnamczyków, których Czechosłowacja i NRD przyjęły niegdyś jako kontraktowych stażystów z bratniego socjalistycznego państwa – nie wyszedł poza drętwą publicystykę. Po upadku muru berlińskiego najliczniejsza z emigracyjnych populacji żyje z handlu w Pradze i Dreźnie, nie przewidując powrotu do kraju przodków. Widowisko kojarzyło się, niestety, z wojskową tresurą pozyskanych dla sceny skośnookich naturszczyków – w niczym nie przypominało Matek – w których sceniczne amatorki grały z perfekcją profesjonalistek.

Do Stolika zasiedli artyści z wrocławskiej grupy Karbido. I choć trudno nie podziwiać wirtuozerii czterech mulitiinstrumentalistów, włączenie ich koncertu do konkursu teatralnego nie było dobrym pomysłem. Lepsze zrozumienie mogliby znaleźć na festiwalu muzycznym.

Tegoroczny Kontakt dowiódł, że przyszłości teatru należy upatrywać w maestrii. Im wcześniej zrozumieją to rozmaici skandalizujący, nieopierzeni twórcy, tym lepiej dla nich, dla nas widzów i dla teatru.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...