Kościół nie ekskomunikuje państwa, nie działa w nim także jak inkwizycja. Domaga się jedynie wiarygodności od polityków uważających się za katolików.
Wypowiedź abp. Henryka Hosera na temat potencjalnej ekskomuniki polityków, którzy będą popierali ustawę legalizującą in vitro, spotkała się z ostrą krytyką. Również mój komentarz do tej wypowiedzi opublikowany w „Polska The Times” dla pewnych osób stał się zdradą ideałów „Tygodnika Powszechnego”. W moim odczuciu zastrzeżenia te wynikają zarówno z niezrozumienia natury ekskomuniki, jak i relacji pomiędzy prawem a moralnością. Prawo kościelne wyszczególnia jedenaście sytuacji podlegających ekskomunice, z których tylko jedna, związana z dobrowolnym poddaniem się aborcji i świadomym współdziałaniem w niej, ma związek z moralnością.
Wypowiedź abp. Hosera nie dotyczyła objęcia nią rodziców dziecka poczętego metodą in vitro, gdyż w odróżnieniu od aborcji – która bez względu na zastosowane środki kończy się uśmierceniem poczętego życia – tego zabiegu można dokonać bez uśmiercania zarodka. Ekskomunika za takie spłodzenie dziecka byłaby irracjonalna, należałoby wtedy karać ekskomuniką również tych, którzy spłodzili dzieci „po bożemu”, ale ich nie kochali. Dobrze wiemy, że takich rodziców nie brakuje – znajdziemy ich także w niedzielę w kościele. Czy w takim razie Kościół może ingerować w sumienia polityków?
Twierdzenie, że episkopat miesza się do działań rządu i „terroryzuje” polityków, nie bierze pod uwagę tego, iż Kościół rozumie związek prawa i moralności w przestrzeni publicznej oraz kwestię wolności sumienia inaczej, niż zawarte jest to w zasadach liberalnej demokracji. Większość krytyków Kościoła wychodzi z założenia, że państwo istnieje właściwie tylko po to, żeby umacniać prawa jednostek i bronić ich przed roszczeniami z zewnątrz, także ze strony instytucji takich jak Kościół. W takim myśleniu idea dobra wspólnego znika z horyzontu. Prawo staje się synonimem praw jednostki do samostanowienia. Z tego wyciąga się wniosek, że istnieje „prawo do dziecka”.
Zdaniem Kościoła podstawowa wartość życia, chroniona przez prawo naturalne, posiada moc pozytywnego określania prawa cywilnego. Jeśli katolicki poseł ma co do tego wątpliwości, to w głosowaniu nad ustawą o in vitro powinien powstrzymać się od głosu. Nie można wpaść w ekskomunikę za niedokonanie czegoś. Jeśli jednak decyduje się na głosowanie, to jego sumienie powinno kierować się nauką Kościoła. Czy w takim razie oznacza to automatyczną ekskomunikę, jeśli poparłby jakikolwiek projekt dopuszczający in vitro? Takie stanowisko wywołałoby skutek przeciwny do zamierzonego. „Na placu boju” zostaliby tylko ci, którzy z głosem Kościoła zupełnie się nie liczą. Przeszłaby więc ustawa najgorsza z możliwych, a nie tego Kościół oczekuje. Twierdzenie, że skoro nie chodzi o głosowanie za ustawą nakazującą obowiązkowe in vitro, to Kościołowi nie wolno sankcjonować decyzji polityków, nie bierze pod uwagę faktu, że nie chodzi tu o odstępstwo katolickich posłów w sprawach dogmatów wiary, ale ochronę życia bez względu na to, jakie credo wyznaje polityk i ci, którzy zgadzają się na uśmiercanie zarodków po to, żeby mieć dziecko.
Kościół nie ekskomunikuje państwa, nie działa w nim także jak inkwizycja. Domaga się jedynie wiarygodności od polityków uważających się za katolików. Nie mogą się oni zasłaniać sumieniem, kiedy je błędnie interpretują. W nauczaniu Kościoła prawo państwowe jest podwójnie związane z sumieniem. Z jednej strony ma zajmować się tymi samymi sprawami co sumienie, z drugiej zaś – obywatel jest zobowiązany w sumieniu przestrzegać prawa. W nauczaniu Kościoła prawa ludzkie są oparte na prawie naturalnym i nie są z nim sprzeczne. Krytycy stanowiska Kościoła w sprawie odrzucenia ustawy o in vitro odwołują się jednak do założeń pozytywizmu prawnego, który odrzuca ideę prawa naturalnego i jego normatywnego charakteru dla prawa stanowionego. Odwoływanie się do trudnych przypadków, takich np. jak bezdzietność, nie może być zdaniem Kościoła podstawą do zmieniania prawa tylko dlatego, że ludzie postrzegają go jako „nieludzkie”.
Mamy obecnie do czynienia w Polsce z coraz większą społeczną aprobatą dla in vitro. Jeśli prawie dwie trzecie Polaków popiera tę metodę, to znaczy, że znaczna ich większość to katolicy. A to z kolei oznacza, że duszpasterskie oddziaływanie Kościoła nie było tak skuteczne, jak by się tego można spodziewać. Kościół tego procesu nie lekceważy, ponieważ zdaje sobie sprawę, że pluralizacja moralna stawia przed nim ostrzejsze wymagania niż pluralizacja religijna – niektóre poglądy moralne zależą od stopnia pewności, który nie jest konieczny w sprawach religii.
In vitro przedstawia się jako „lekarstwo na bezpłodność” albo „dar” dla bezdzietnych rodziców, a status prawny ludzkich embrionów albo się zbywa, albo marginalizuje, bo nauka „udowodniła” (choć nie może ona tego udowodnić), że nie są to istoty ludzkie, którym przysługuje status osób. Takie stwierdzenia padają na podatny grunt, gdyż w moralności większość ludzi cofa się przed pełnym relatywizmem, ale zarazem odnosi się nieufnie do absolutnej afirmacji jakiegoś systemu wartości czy światopoglądu. To jednak nie nauka decyduje, kiedy mamy do czynienia z osobą. Katolik szuka podpowiedzi w nauce Magisterium.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.