Proszę zwrócić uwagę, że gdy nie chciałem wykorzystywać osobistej tragedii w kampanii wyborczej, to nazwano to hipokryzją. Gdy tylko zacząłem zgłaszać zastrzeżenia do postępowania rządu w kwestii wyjaśniania przyczyn katastrofy, uznano, że się awanturuję…
– Gdy 2001 r. powstały dwa centroprawicowe ugrupowania –PiS i PO – wydawało się, że ze względu na pokrewieństwo ideowe nareszcie nie będzie większych sporów. Dlaczego tak się nie stało?
– Dostaliśmy się do parlamentu w 2001 r. jako niewielka grupa. Niedługo potem wybuchła afera Rywina i znaleźliśmy się, wraz z PO, w głównym nurcie politycznym. Wydawało się, że wspólnie będziemy dobijać postkomunizm. Dlatego sporym dla mnie zaskoczeniem było, gdy 19 czerwca 2005 r., zupełnie z nagła, Donald Tusk wygłosił w Warszawie na Torwarze bardzo agresywne wobec nas przemówienie. Już przedtem parę razy spotykaliśmy się z agresją z jego strony przy okazji omawiania różnych ważnych spraw i widać było, że to nie jest człowiek, z którym będzie można się porozumieć…
– A mówiono zawsze, że to Pan nie jest skłonny do porozumień!
– No właśnie, bo o mnie można było mówić wszystko, nawet nieprawdę, i nigdy nie miałem szansy sprostowania…
– Po 19 czerwca 2005 r. doszedł Pan do wniosku, że raczej niemożliwe będzie tworzenie „nowego państwa” wspólnie z PO?
– Na to, niestety, wyglądało. Donald Tusk poczuł się pewniej, gdy rozprawiono się z Cimoszewiczem i już wszystkie głosy postkomunistycznego establishmentu mogły pójść na korzyść PO, a kampania wyborcza PO mogła być zbudowana na atakach na nas. Przedstawiono nas jako tych, którzy chcą siać terror. To była krytyka naszej deklaracji walki z korupcją. Straszono naszym programowym „socjalizmem”. Przekonywano, że tylko PO jest gwarantem spokoju.
– PiS w tej kampanii nie pozostawało jednak dłużne – też straszyło!
– Oczywiście, ale zwracaliśmy uwagę przede wszystkim na różnice programowe, że nam chodzi o Polskę solidarną, im o liberalną. Wydawało się, że stosujemy normalne metody walki wyborczej, ale jakkolwiek byśmy nie zadziałali, choćby przedstawiając symbol pustoszejącej lodówki, wszystko uznawano za kamień obrazy. Warto powiedzieć, że gdyby PO mogła zrealizować wtedy swój program, to późniejszy kryzys zniszczyłby Polskę… Na szczęście, to my wygraliśmy wybory w 2005 r.
– I potem to Pan nie chciał dopuścić do utworzenia rządu koalicyjnego PiS-PO?
– Nic podobnego! To oni nie chcieli wtedy sojuszu z nami, z partią, która wygrała… Byli pewni, że dostaną poparcie mediów w każdej sytuacji, dlatego mogli przeprowadzić tę swoją socjotechniczną grę, aby winę za nieutworzenie koalicji zwalić na nas. Nie chcieli też nowych wyborów, gdy wiosną 2006 r. proponowaliśmy samorozwiązanie parlamentu, mimo że już wtedy wyprzedzali nas w sondażach. Wówczas padła taka bardzo charakterystyczna deklaracja: nie chodzi o to, żeby teraz wygrać z PiS-em, nam chodzi o to, żeby PiS anihilować, unicestwić.
– Uważa Pan, że to właśnie wtedy rozpoczęła się ta najgroźniejsza odsłona kampanii nienawiści?
– Tak, choć już po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta Polski Platforma wraz z popierającym ją establishmentem ogłosiła niemal żałobę narodową i wiadomo było, że najgorsze przykrości dopiero przed nami… Zaczęło się obrażanie, wyśmiewanie prezydenta, na temat reklamówki mojej śp. Bratowej rozpętano całą kampanię szyderstw… W obronę wzięto niejakiego Huberta H., który lżył prezydenta, a stał się niemal bohaterem narodowym. Zasugerowano ludziom nawet, że jest on prześladowany na polecenie Lecha Kaczyńskiego… To prymitywne pomówienie było zarazem sygnałem dla prokuratury, żeby nie zajmowała się sprawami obecnego prezydenta, i rzeczywiście, czegokolwiek obraźliwego by o prezydencie nie powiedziano, to sprawy albo nie podejmowano, albo ją umarzano. Natomiast przy takim samym stanie prawnym za prezydentury Kwaśniewskiego potrafiono skazywać na pozbawienie wolności za powiedzenie, że prezydent jest leniwy… O Leszku można było powiedzieć wszystko, co najgorsze, że pijak, że cham – i nic… Nie ma przesady w określeniu, że wokół prezydenta Kaczyńskiego stworzono cały przemysł pogardy.
– Kogo uważa Pan za głównego twórcę tego przemysłu pogardy?
– Przede wszystkim polityków PO, którzy byli inspiratorami większości obelżywych kampanii. Najwięcej zasług w tej sprawie położył chyba sam Donald Tusk, który już kilka lat temu mówił o schizofrenii braci Kaczyńskich, którzy wskazują nadużycia, układy, złodziejskie powiązania... Moim zdaniem, to obrażanie nas było głęboko przemyślane, było zakamuflowaną obroną tych, którzy poczuli się zagrożeni przez rządy Kaczyńskich.
– Dlaczego po przejęciu władzy przez PO nie doszło do uspokojenia nastrojów? Może tym razem to PiS, jako partia opozycyjna, prowokowało kłótnię?
– Pewnie dlatego, że głównym celem PO było całkowite wyeliminowanie PiS-u z polityki. Zwracam uwagę, że to nie my używaliśmy obelżywych słów i prymitywnych dowcipów. Takowe zaczęły padać z ust wysokich urzędników państwowych i ochoczo były powielane przez media. Mówiono o nas jako o dewiantach, nazywano bydłem, watahą, którą trzeba dorżnąć… Szyderstwo z Kaczyńskich było w dobrym tonie, przy każdej okazji, w każdym salonie, na każdym dworcu. Wielu dziennikarzy i twórców programów popkulturowych nie zarobiłoby inaczej na życie. I pewnie wszyscy mieli przy tym dobrą zabawę, ale uważam, że za tą całą nagonką medialną kryje się jeszcze coś więcej. Uważam, że mamy do czynienia z całkowicie przemyślaną intencją szkodzenia Polsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.