Dla milionów Birmańczyków, Aung San Suu Kyi stała się twarzą i głosem ich protestu. Wyrazicielką dążeń do godnego życia w wolnym kraju, do rządów prawa i do demokratycznych metod wyłaniania władzy. W ciągu roku, jeżdżąc po całym kraju, wygłosiła ponad tysiąc przemówień. Z uporem i konsekwencją broniła pokojowej drogi do przemian. Zaczęto o niej mówić „nasz Gandhi, tyle że ładniejszy”.
To wtedy uznała, że nadszedł moment opisywany przed laty w liście do męża. 26 sierpnia 1988 roku wystąpiła na wielkim wiecu przed najważniejszą świątynią w kraju, Shwedagon (bir. złota pagoda z dzielnicy Dagon). Słuchał jej stutysięczny tłum. Mówiła o konieczności wolnych wyborów i potrzebie narodowej solidarności, o niestosowaniu przemocy; apelowała do demonstrantów i żołnierzy o dyscyplinę i jedność. Birmańczycy dostrzegli w niej naturalną przywódczynię i spadkobierczynię legendy ojca. Mimo lat spędzonych za granicą, brzmiała ponoć jak jedna z nich. Przemówienie ze Shwedagon stało się punktem zwrotnym, wyznaczając początek jej biografii politycznej. Dla milionów Birmańczyków (i w znacznej mierze dla reszty świata), Aung San Suu Kyi stała się twarzą i głosem ich protestu. Wyrazicielką dążeń do godnego życia w wolnym kraju, do rządów prawa i do demokratycznych metod wyłaniania władzy. Dama z nieprawdopodobną determinacją rzuciła się w wir działalności politycznej. W ciągu roku, jeżdżąc po całym kraju, wygłosiła ponad tysiąc przemówień. Wspólnie z innymi dysydentami, w tym z dawnymi współpracownikami ojca (historia lubi czasem zataczać takie koła), założyła NLD. Z uporem i konsekwencją broniła pokojowej drogi do przemian, zaczęto o niej mówić „nasz Gandhi, tyle że ładniejszy”.
Do legendy opozycyjnej Birmy przeszedł incydent z wiosny 1989 roku, kiedy to w miejscowości Danabyu w delcie Irawadi wojsko zagrodziło drogę grupie działaczy NLD, której Aung San przewodziła. Sytuacja wyglądała groźnie. Dama próbowała negocjować przejście poboczem, ale dowódca pododdziału z sobie tylko wiadomych powodów był nieustępliwy. W końcu ruszyła środkiem drogi w stronę szeregu żołnierzy, który z każdą chwilą coraz bardziej przypominał pluton egzekucyjny: wprost na wycelowane w nią karabiny. W ostatniej chwili dowódca spuścił z tonu… Generałowie jednak doskonale zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą nieustępliwość córki narodowego bohatera. W dodatku zapadła im w pamięć jedna z jej publicznych deklaracji (wielokrotnie potem łagodzona) o konieczności rozliczenia zbrodni z okresu wojskowych rządów po demokratycznej zmianie władzy. Kilka miesięcy później po raz pierwszy osadzili ją w areszcie domowym.
Mogłoby się wydawać, że od tamtej pory aż do ubiegłej jesieni nic się w Birmie nie zmieniło, a niektórzy skłonni są twierdzić, że nie zmieniło się aż do dziś. Aung San Suu Kyi pozostawała zakładniczką birmańskiej junty, spędzając (z przerwami) w odosobnieniu piętnaście lat. W tym czasie jej partia odniosła bezapelacyjne zwycięstwo (ponad 80 procent zdobytych mandatów) w wyborach parlamentarnych z 1990 roku, na co jednak upokorzeni generałowie zareagowali unieważnieniem głosowania i masowymi represjami wobec opozycji. Dość regularne nawroty pokojowych protestów bezwzględnie tłumiono, nie wahając się nawet przed otwarciem ognia do demonstrujących mnichów buddyjskich w 2007 roku. Jednocześnie w wielu regionach kraju zamieszkanych przez mniejszości etniczne (rdzenni Birmańczycy stanowią około dwie trzecie ogólnej liczby mieszkańców) zwłaszcza wzdłuż granicy z Tajlandią, gdzie partyzantka Karenów od dziesięcioleci walczy o autonomię, wojsko prowadziło regularne boje z oddziałami separatystów, tworząc przy okazji jedno z najbardziej policyjnych (a przy tym zadziwiająco niewydolnych) państw świata przełomu XX i XXI wieku. Co prawda odejście od sztywnego modelu „samowystarczalnej gospodarki socjalistycznej” Ne Wina zaowocowało w latach 90. pewnym rozwojem przedsiębiorczości pod rządami jego następcy, generała Than Shwe, ale rynkowy gambit junty sprzyjał przede wszystkim korupcji i tworzeniu nowych oligarchii ściśle powiązanych z wojskowymi strukturami władzy, a nie równomiernemu rozwojowi kraju. System kroczył więc od kryzysu do kryzysu, a przetrzymywana nad ranguńskim jeziorem Inya drobna kobieta pozostawała jego najbardziej znanym i nieugiętym krytykiem, podkreślając niezbywalność praw jednostki i siłę, którą niesie ze sobą uwolnienie od strachu (wydany na Zachodzie najważniejszy zbiór esejów Damy zatytułowano właśnie Wolność od strachu). Świat dostrzegał na swój sposób ten heroizm i w 1991 roku wyróżnił ją pokojową Nagrodą Nobla. Odbierał ją w jej imieniu starszy syn Alexander. Sama nie mogła tego zrobić, tak jak nie mogła spotkać się z umierającym mężem ani pojechać na jego pogrzeb (Michael Aris zmarł na raka w 1999 roku), gdyż wiedziała, że generałowie nie wpuściliby jej z powrotem do Birmy. W starciach „Pięknej i Bestii” w Rangunie, „Bestia” najczęściej dochowywała wierności swej prawdziwej naturze…
Czy jednak rzeczywiście nic się nie zmieniło w ostatnich siedmiu latach domowego aresztu Damy? I czy listopadowe wybory, które wojskowi tak usilnie starali się przedstawić jako przełom na drodze do „zdyscyplinowanej i kwitnącej demokracji” (a NLD bojkotowała jako farsę), albo sam fakt wypuszczenia jej na wolność, można po prostu zbyć wzruszeniem ramion jako propagandowe sztuczki? Aung San Suu Kyi w pierwszych wywiadach dla zagranicznych mediów dość sceptycznie odnosiła się do takich pytań. Z pewnością trudno byłoby uznać arbitralny gest junty wobec niej za zapowiedź wielkiej systemowej transformacji, jak na przykład zwolnienie Nelsona Mandeli w RPA w 1990 roku, które zwiastowało przecież demontaż apartheidu. Tak samo birmańskie wybory parlamentarne z 7 listopada były starannie zaplanowanym manewrem mającym raczej zapewnić wojsku trwałość wpływów w państwie, aniżeli w rzetelny sposób wyłonić demokratyczną reprezentację społeczną i stworzyć sprawną legislaturę. Ale jednocześnie Dama, tak jak wielu jej zwolenników, jest świadoma tego, że uruchomione listopadowym głosowaniem procesy wyłaniają nowe instytucje, które z czasem mają szanse (choć to tylko szanse…) stać się kanałami dialogu z opozycją i, rzecz jasna, również realnymi ośrodkami cywilnej władzy. To niewiele? Owszem, lecz żadnej innej oferty od dawna nie było widać. Obecne pokolenie liderów junty zbliża się do osiemdziesiątki, po stronie NLD też szykuje się nieuchronna zmiana pokoleniowa. Ta perspektywa z pewnością stanowi wyzwanie dla Ligi, która w najbliższym czasie będzie musiała przecież zabiegać o wolność dla pozostałych dwóch tysięcy stu więźniów politycznych, odzyskanie statusu legalnego ugrupowania, czy uładzenie relacji z tą częścią własnych środowisk, które – wbrew oficjalnemu stanowisku partii – wystartowały w wyborach pod szyldem Narodowej Siły Demokratycznej (NDF) i wprowadziły do parlamentu kilkunastu ludzi. A niekoniecznie w dalszej kolejności czekają też tak fundamentalne kwestie, jak określenie stanowiska wobec inwestycji zagranicznych, wciąż pozostających w mocy sankcji Zachodu czy w kluczowych dla modernizacji kraju sprawach opieki zdrowotnej lub oświaty…
Myślałem o tym, gdy ostatniego dnia pobytu w Rangunie spotkałem się z grupą studentów miejscowego uniwersytetu na popularnym deptaku wzdłuż jeziora Inya. Było ich sześcioro, z różnych kierunków: od prawa po historię i nauki polityczne. Bystrzy, dość dobrze mówiący po angielsku, ciekawi świata. Zupełnie otwarcie rozmawiali ze mną o wszystkim: o sytuacji po wyborach, o podziemnej scenie hip-hopowej, o swojej satysfakcji z wypuszczenia na wolność Damy czy też obawach przed politycznym i ekonomicznym połknięciem Birmy przez Chiny. Na pożegnanie zapytałem ich, o czym marzą, i okazało się, że dokładnie połowa chciałaby na stałe wyjechać z kraju, a tylko jednego z nich zupełnie nie interesował nawet czasowy wyjazd za granicę. Pytany o powody bez słowa wskazał południowy brzeg jeziora, gdzie znajduje się willa Damy. Nie mam pojęcia, czy mogła to być reprezentatywna grupa dla młodych wykształconych Birmańczyków, którzy lada moment wkroczą w dojrzałe życie. Ale wracając z tego spotkania, zdałem sobie sprawę, że jeden z sześciorga to w końcu ponad 15 procent, w dodatku silnie zmotywowany, więc pani Suu Kyi wciąż ma się na kim oprzeć.
TADEUSZ JAGODZIŃSKI, dziennikarz, były pracownik Sekcji Polskiej BBC, absolwent London School of Economics and Political Science.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.