Esesman kazał o. Kolbemu podobiznę Matki Bożej podeptać. Ojciec sprzeciwił się, prosząc esesmana o ofiarowanie mu tej podobizny. Wtedy esesman podobiznę tę opluł, rzucił na ziemię, wgniatając obcasem buta w ziemię, mówiąc: „Niech mnie teraz ten wasz Bóg ukarze”. I nie wiadomo, jakby się skończyło dla księży, gdyby od strony Oświęcimia nie przyjechał na rowerze żołnierz z rozkazem dla esesmana: „Masz natychmiast wracać do koszar, gdyż jedziesz na front”.
W gorący niedzielny wieczór 28 maja 1941 r. pociąg z transportem więźniów z Pawiaka ze zgrzytem zatrzymał się na bocznicy nieopodal bramy do KL Auschwitz. Stojący w szpalerze, okładający na oślep kijami i pałkami esesmani i kapo przywitali wywoływanych z nazwiska przybyszów, wśród których był także o. Maksymilian Maria Kolbe.
Pobyt o. Kolbego w obozie koncentracyjnym kojarzy się najczęściej z apelem, podczas którego Szaleniec Niepokalanej zgłosił się na dobrowolną śmierć w zamian za Franciszka Gajowniczka oraz trwającym blisko trzy tygodnie konaniem w bunkrze głodowym. Jednak nim to nastąpiło, jeszcze przez dwa miesiące o. Maksymilian miał sposobność głoszenia chwały Niepokalanej i dawania wyjątkowego świadectwa żywej wiary.
Jesteśmy Niepokalanej
O. Maksymiliana wraz z kilkoma innymi księżmi przydzielono do pracy w Babicach – wiosce oddalonej od obozu o ok. 3 km. Więźniowie wykonywali tutaj prace ziemne: od budowania ogrodzeń pastwisk, kopania rowów, ścinania gałęzi, po faszynowanie ich brzegów. Była to ciężka praca pod gradem wyzwisk, przekleństw i razów kapo Heinricha Krotta, niemieckiego kryminalisty szczególnie zawziętego na polskich księży, i jego pomocników.
– Kapo zauważył, że obydwaj rozmawiamy i za to dostaliśmy po dziesięć kijów, i pracowaliśmy razem – wspomina więzień Henryk Sienkiewicz. – Ja, za to, że nazwałem go „ojcze”, woziłem żwir i o. Maksymiliana na taczce po jednym razie, a ojciec musiał mnie wozić po dwa razy w jedną i drugą stronę. Praca ta była na pośmiewisko esesmanów i kapo. Tak pracowaliśmy do późnego wieczoru. Wtedy ojciec powiedział do mnie: „Heniu, to, co robimy, to wszystko dla Niepokalanej. Niech barbarzyńcy wiedzą, że jesteśmy wyznawcami Niepokalanej”.
Oto Matka Pana
Inne zdarzenie wspomina Edward Wieczorek:
– Pewnego dnia kapo znalazł podobiznę Matki Boskiej. Z tą podobizną podszedł do jednego z pilnujących nas esesmanów, namawiając, jak to określił, do zabawienia się „z klechami”. Esesman, młody szczeniak, zawołał wszystkich księży, pokazał im znalezioną podobiznę Matki Bożej, pytając, czy to znają. Na to nieznany jeszcze wśród nas o. Kolbe, znający język niemiecki, odpowiada, że jest to Matka Chrystusa Pana... Wtenczas kapo i esesmani zaczęli nad duchownymi się znęcać, bijąc i kopiąc żołnierskimi buciorami, gdzie popadło. Potem esesman przywołał zakrwawionych księży, każąc im się do tego obrazka modlić. Po chwili esesman kazał im wstać, rozkazując o. Kolbemu, by ten obrazek opluł. O. Kolbe przeżegnawszy się powiedział, iż tego nie uczyni. Esesman znów zaczął się nad ojcem znęcać, bijąc go wyrwanym z rąk kapo styliskiem od łopaty. Następnie esesman kazał o. Kolbemu podobiznę tę podeptać. I tym razem ojciec sprzeciwił się, prosząc esesmana o ofiarowanie mu tej podobizny. Wtedy esesman podobiznę tę opluł, rzucił na ziemię, wgniatając obcasem buta w ziemię, mówiąc: „Niech mnie teraz ten wasz Bóg ukarze”. I nie wiadomo, jakby się skończyło dla księży, gdyby od strony Oświęcimia nie przyjechał na rowerze żołnierz z rozkazem dla esesmana: „Masz natychmiast wracać do koszar, gdyż jedziesz na front”.
Pobyt o. Maksymiliana w KL Auschwitz to czas dawania świadectwa, umacniania wiary i nadziei, nawoływania do miłości.
– Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość. Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą – wspomina słowa o. Kolbego kolejny współwięzień Józef Stemler.
Szczególnie wzruszające świadectwo duchowej troski przekazuje z kolei Wilhelm Żelazny, młody chłopak z Chorzowa, osadzony w obozie w celu „resocjalizacji”:
– Po skatowaniu mnie miałem połamane żebra i ciężko rozchorowałem się na płuca. Lekarz wprowadził mi do rany gumową rurkę, którą wyciekała ropa. Ciężka praca w wodzie, głód, rany po pobiciu i pogarszający się stan zdrowia spowodowały moje zmuzułmanienie, brak chęci do życia i całkowite załamanie psychiczne. Postanowiłem pójść na druty. Zwierzyłem się z tego koledze więźniowi. Kolega ten powiedział mi, że zanim to zrobię, powinienem porozmawiać z księdzem, który mnie pocieszy. Skontaktował mnie z bratem Maksymilianem Kolbem. Ten długo ze mną rozmawiał i na koniec wyciągnął woreczek umocowany po wewnętrznej stronie obozowej bluzy pod pachą, w którym znajdował się porwany różaniec. Wręczył mi go mówiąc, że mi go udostępnia na pewien czas, abym go odmawiał, co mi doda sił i podniesie mnie na duchu. Powiedział mi również, że brakuje w nim kilku paciorków zniszczonych przez gestapowca na Pawiaku, lecz te brakujące mam również odmawiać. W woreczku znajdowały się również resztki zniszczonych paciorków, które brat Maksymilian troskliwie pozbierał z podłogi celi na Pawiaku. Kiedy po pewnym czasie w znacznie lepszym stanie poszedłem oddać różaniec, okazało się, że brat Maksymilian poszedł do bunkra na śmierć głodową. W ten sposób różaniec pozostał u mnie. 14 kwietnia 1942 r. zostałem z obozu zwolniony.
Różaniec o. Kolbego, zachowany przez Wilhelma Żelaznego, jako bezcenna relikwia przechowywany jest dziś w oświęcimskim kościele św. Maksymiliana.
Podczas kanonizacji Jan Paweł II mówił, że Maksymilian nie umarł, ale oddał życie. Za kogo? Za brata. Za braci – trzeba rzecz ująć ściśle. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile istnień, prócz Franciszka Gajowniczka, uratował o. Kolbe w Auschwitz. W relacjach współwięźniów jawi się jako przykład, iż życie za bliźniego można oddać nie tylko całkowicie, gwałtownie, na raz, w jednym momencie i w całości, ale systematycznie, wytrwale – nie oddać, ale oddawać, budząc nadzieję, pobudzając do miłości, odrzucając nienawiść.
Maksymilian oddał życie za jednego, ale wszystkim przywrócił poczucie godności i wartość ich człowieczeństwa – i pokazał, jak w codzienności oddawać życie nasze tym, którzy są tuż obok.
Ks. Jacek Pędziwiatr, Radio "Anioł Beskidów", asystent Rycerstwa Niepokalanej diecezji bielsko-żywieckiej
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.