Kiedyś szkoła miała wychować zdyscyplinowanego pracownika, który przez osiem godzin siedział i przykręcał tę samą śrubkę w kolejnych egzemplarzach produktu. Teraz premiowany jest pracownik zdyscyplinowany, ale kreatywny i pomysłowy – wiercipięta. Szkoła wypuszcza ucznia w świat, który nie lubi pracowników spóźniających się, ale nie lubi też drętwych niemot.
I przy okazji zwolnić z obowiązku trzymania się podstawy programowej, która, według Pana, robi dużo szkód w polskim szkolnictwie. Najchętniej uszczupliłby Pan podstawy programowe do minimum wielkości paznokcia.
Dydaktycy, którzy produkują podstawy programowe, choć ich poziom jest z pewnością wyższy niż 20 lat temu, nadal nieustannie mnie obrażają. Jestem na tyle skromny, że chcę się ograniczyć do swojej szkoły, czy nawet swoich uczniów, a oni są na tyle nieskromni, że chcą się brać za nauczycieli, których w życiu na oczy nie widzieli. Wiedzą lepiej, że należy uczyć o Amsterdamie w XVII w., a moim zdaniem nie należy. Należy uczyć o Amsterdamie w XX w. Ja mam rację, ja, a nie ministerstwo, kuratorium czy jakaś rada programowa, bo to ja jestem odpowiedzialny za wychowanie dzieci.
Dlatego trzeba uszczuplić program do kilku przedmiotów zadanych przez edukację narodową, bo rozumiem też, że nie możemy pozwolić sobie na absolutną dowolność. Są i powinny zostać segmenty edukacji, które wytwarzają część wspólną dla wszystkich Polaków. Szkoła ma też prawo wymagać od ucznia, żeby potrafił napisać wypracowanie i żeby potrafił porozumieć się po angielsku czy czytać mapę. Rozumiem tych kilkanaście wymogów. Reszta powinna zależeć od nas.
Wymiótłby Pan, jak Janusz Rudnicki, cały kanon lektur polonistycznych?
Walka o kanon nie uwzględnia faktu, że nauczyciel musi przede wszystkim walczyć o przeczytanie lektury, a nie o to, której. Rozbawiający był w czasach Giertycha bój o Sienkiewicza czy Gombrowicza. Dla przeciętnego ucznia Sienkiewicz jest za długi, a Gombrowicz pokręcony.
Był jeszcze Dobraczyński...
Dobraczyński był drugorzędnym autorem i wydaje mi się, że został wprowadzony przez Giertycha z jakichś rodzinnych względów, ale dla umysłów 14-, 15-letnich jest to dobra lektura, bo prosta. Wciskanie młodym ludziom Gombrowicza jako czegoś, co ma ich intelektualnie rozwinąć, nauczyć, że świat ma maskę i trzeba ją zerwać, to pobożnie życzeniowe myślenie ekspertów od kultury. Pewne jest to, że nie można wypuścić kogoś ze szkoły bez Biblii, Szekspira i Mickiewicza. Poza tym, jaki kanon istnieje? W czym jest „Nasza szkapa” lepsza czy gorsza od opowiadań Sapkowskiego?
Gdyby zadaniem szkoły było nauczenie uczniów napisania krótkiej notatki i eseju, to nie musielibyśmy sprawdzać, na jakich lekturach szkoła tego uczyła. Widzielibyśmy, że uczeń czyta artykuł, rozumie go i się odnosi. Teraz patrzymy nie na to, jakie umiejętności uczeń wyniósł ze szkoły, ale ile książek przeczytał. To nonsens.
Zgoda, rozbijamy kanon. Ale co w zamian?
Np. „Ojciec chrzestny” Coppoli jest bardzo dobry – dwie pierwsze części, trzecia już nie. Filmy nieznane polskiemu uczniowi.
Nieznane?
Obiegowe przekonanie, że młodzi ludzie oglądają filmy, jest równie nieprawdziwe jak to, że interesują się komputerami. Owszem, oglądają filmy klasy B oraz wielkie hity przygodowe. Co to za spór o Gombrowicza, kiedy młody człowiek nie ma nawyku słuchania innej muzyki niż z radia, nie ogląda innych filmów niż te, które lecą w kinie?
W jaki sposób włącza Pan Coppolę w proces dydaktyczny?
Grożę strasznymi karami, jak ktoś nie obejrzy, a następnie bronię poglądu, że jest to film o wczesnym średniowieczu, bo zawiera personalne, a nie instytucjonalne więzi. Nie ma gangsterskiego państwa, a wszyscy wiedzą, komu się należy ukłonić, a komu nie. To wszystko jest nieformalne, a doskonale działa. Jest oparte na haraczu, który elegancko nazywa się lennem. Ktoś żyje z tego, że zapewnia władzę na pewnym terytorium.
Mogę w swojej szkole realizować taki pomysł, ale jeśli ktoś nie będzie miał do niego przekonania, to go źle zrealizuje, dlatego nie może być obowiązkowy. Niby wszyscy to rozumieją, po czym wyjmują podręcznik z wykazem cen w Krakowie w XV w. i nagle się okazuje, że trzeba to znać. Jak ktoś ma czytać wykresy, niech czyta statystyki rozwodów w Polsce w 2011 r.
Jest Pan też przeciwnikiem komasacji polskich szkół – jednego z najsilniejszych nurtów w polskim szkolnictwie.
Wbrew pozorom kłóci się ona z zasadą szkoły-przedsiębiorstwa. Mniejszą stratę będzie generować szkoła skomasowana niż podzielona na większe lub mniejsze, ale edukacja produkuje specyficzny zysk. Nie mam nic przeciwko temu, żeby mówić o pieniądzach w edukacji i również o ekonomicznych kwestiach, np. ile z każdej złotówki włożonej w edukację otrzymujemy zwrotu. Ale ten zwrot nigdy nie będzie finansowy, mówimy o kapitale społecznym.
Komasowanie szkół podnosi wyniki nauczania, ale jednocześnie zwiększa stan zagrożenia, niekontrolowanych przez szkołę emocji uczniowskich, agresji, atomizuje i powoduje mniejszy związek uczniów ze szkołą. Duży związek ze szkołą i osobiste relacje na linii świat nauczycielski–świat uczniowski są po prostu prowychowawcze. Szkoła powinna wzorować się na przedsiębiorstwie i zarazem trochę na rodzinie.
Jest i druga strona medalu. Małe szkoły wiejskie, z kilkorgiem uczniów w klasie, często lokują się najniżej w rankingach wojewódzkich.
Tak, ale czworo czy ośmioro uczniów nie tworzy jeszcze szkoły. Nie ma co przesadzać z rywalizacją między uczniami, ale pewna dawka konkurencji jest zdrowa, bo towarzyszy nam całe życie i szkoła powinna do niej przyzwyczajać. Warunki pewnej rywalizacji i specjalizacji – Marek jest lepszy z matematyki, a Ania z polskiego – pozwalają dać pewien obraz siebie, a jak dodamy do tego lepiej przygotowanych, otrzymamy lepsze wyniki.
W pamięć zapadły mi wyliczenia, że szkoła liczniejsza niż 200 uczniów przemienia się ze społeczności w instytucję. Tam, gdzie mamy szkoły 200-osobowe, mamy inną atmosferę pracy niż tam, gdzie mamy 500 osób.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.