Kiedyś szkoła miała wychować zdyscyplinowanego pracownika, który przez osiem godzin siedział i przykręcał tę samą śrubkę w kolejnych egzemplarzach produktu. Teraz premiowany jest pracownik zdyscyplinowany, ale kreatywny i pomysłowy – wiercipięta. Szkoła wypuszcza ucznia w świat, który nie lubi pracowników spóźniających się, ale nie lubi też drętwych niemot.
W swojej książce o szkole wymienia Pan liczbę 2 proc. młodzieży, która zamachnęła się na nauczyciela. To stała, czy też mamy do czynienia z eskalacją agresji? Jest w Panu tęsknota za dyscypliną, która kiedyś panowała w polskich szkołach?
Niebezpieczeństwo pracy w szkole jest większe niż kiedyś, zwłaszcza w męskich szkołach. Ja bym nie wracał do dawnych standardów, żeby odbudować dyscyplinę – to nie może się udać. Kiedyś szkoła miała wychować zdyscyplinowanego pracownika, który przez osiem godzin siedział i przykręcał tę samą śrubkę w kolejnych egzemplarzach produktu. Teraz premiowany jest pracownik zdyscyplinowany, ale też kreatywny, pomysłowy, taki wiercipięta w dobrym tego słowa znaczeniu. Szkoła powinna wypuszczać ludzi w świat, który nie lubi pracowników spóźniających się, ale nie lubi też drętwych niemot. Nawet w McDonaldzie się takich nie przyjmuje.
Przez tych kilkanaście lat intensywnych przemian w edukacji znaleźliśmy pomysł, jak wychowywać wiercipięty?
Nie. Tu brak sukcesu.
Ale z czarnowidztwem nie ma co przesadzać: polska szkoła jest lepsza, niż mogłaby być. Tyle że rzeczywiście mało jest premiujących struktur nastawionych na to, że ludzie o przeciętnych zdolnościach, którzy jednak wykazują nieprzeciętną kreatywność i chęć działania, są nagradzani. Nasza oświata premiuje ludzi, którzy wiele osiągnęli. Ale to nie jest jedyna ścieżka życiowego awansu. Ludzie, którzy się mogą nauczyć, i tak sobie w życiu poradzą. Pomyślmy o tych, którzy są średniakami, bo taka jest większość. Średniakom szkoła musi zapewnić nie mniej, niż wybitnym intelektom.
W jaki sposób?
Przede wszystkim trzeba znieść rankingi szkół, bo są one nastawione wyłącznie na sukcesy edukacyjne dzieci. Sukcesy te przedstawiane są jako sukcesy szkoły. Porażki są dzieci.
Trzeba wprowadzić strukturę oceniającą szkołę za działalność społeczną, za aktywność. Za tymi słowami kryje się podstawowy powód istnienia szkoły. W domu człowiek nie nauczy się, że jest w środowisku i umie sobie w nim wygrzebać norkę – nauczyć się zachować, znaleźć przyjaciół. Po to jest szkoła. Trzeba nauczyć się życia społecznego.
Od czasów ministra Handkego szkoła znajduje się w generalnym remoncie. Jak nauczycielowi pracuje się wśród rusztowań?
Szkoła skazana jest na ciągłą przemianę, bo powinna iść z ludźmi. Ja się nie boję zmian w szkole, ale męczą mnie zmiany systemu edukacyjnego, na które ciągle skazują nas politycy. Prawdziwa reforma szkoły polega na tym, że u siebie w szkole zrobię, co zechcę. A na to politycy nie chcą pozwalać. Dlaczego? Bo – jak tłumaczą – większość szkół jest bezbarwna i miałka. Jak im się nie da impulsu, żeby skręcić w prawo czy w lewo, to tego nie zrobią. Gdyby nowa matura była przedsięwzięciem do wyboru, większość szkół by jej nie wybrała – nie dlatego, że jest lepsza czy gorsza, ale na wszelki wypadek (po co robić coś nowego, jak stare też jest dobre?). Zatem, aby była nowa matura i jej skutki, należało wprowadzić ogólną reformę.
Są jednak szkoły bardziej twórcze od innych i eksperymentują na własny koszt.
Przypominam sobie spotkania z dydaktykami na polonistyce i wydaje mi się, że nikt nie wspominał o możliwościach eksperymentowania.
To jest puszka Pandory – sposób uczenia polskich nauczycieli. To jest sposób uczenia kogoś, kto będzie dobry, jeśli wbrew szkole będzie zadawał mądre prace domowe i starannie je sprawdzał. Nie ma natomiast wykształcenia w stronę przedsiębiorczości: idź do szkoły, bo to się opłaca.
To herezja. W Polsce nauczyciele postrzegani są jak księża – mają powołanie, a pieniądze są sprawą drugorzędną.
Dlatego mówiąc o polskiej edukacji, często operujemy przykładem Siłaczki. Dla każdego myślącego człowieka powinien to być wzór negatywny! Przecież ona nie uczy ludzi, że jej praca ma dużą wartość!
W jaki sposób miałaby to robić?
Przez to, że będą płacić za naukę. To, co robi inteligentka z Warszawy, jest mało warte, to, co robi lokalny znachorzyna, jest warte bardzo dużo, bo było drogie - tak rozumowali ludziem, którym poświęciła się Siłaczka. Fatalna postać na dzisiejsze czasy. Jeżeli się tak udaje w życiu, że człowiek ma pracę twórczą, gdzie można coś zrobić z ludźmi i za dobre pieniądze, to jest to najlepsze, co oferuje współczesność. A szkoła jest takim miejscem. Tak trzeba uczyć ludzi.
Powiem więcej: pierwsze zajęcia dla przyszłych nauczycieli powinni prowadzić nie dydaktycy, tylko przedsiębiorcy, którzy opowiedzą o kapitale społecznym i finansowym. Nie można przecież całym sobą mówić: wybierasz zawód, w którym będziesz biedakiem i postacią drugoplanową. Co w tym pięknego?
Etos. Mit. Heroizm.
Nie ma pan pojęcia, jak bardzo się cieszę, że młodzi ludzie dzisiaj na temat Siłaczki ironizują. To zdrowe.
Rozmawiał Michał Olszewski
Jan Wróbel (ur. 1964 r.) jest historykiem, dyrektorem I Społecznego LO w Warszawie, a także publicystą. Ostatnio wydał książkę: „Jak przetrwać w szkole i nie zwariować” (Czerwone i Czarne 2010).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.