O polityce zagranicznej rządu Donalda Tuska z dr. Witoldem Waszczykowskim – ekspertem Instytutu Sobieskiego, b. wiceszefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego i wiceministrem spraw zagranicznych – rozmawia Witold Dudziński
WITOLD DUDZIŃSKI: – Czy Polska jest bezpieczniejsza niż 5, 10 lat temu?
WITOLD WASZCZYKOWSKI: – To można byłoby sprawdzić w sytuacji kryzysowej, ale oby to nigdy nie nastąpiło. Nasza przynależność do NATO, UE to instrumenty w polityce zagranicznej. Sam fakt przynależności całkowitego bezpieczeństwa nam nie zapewnia. Liczy się też pozycja, jaką w nich zajmujemy, jak one nas traktują. Ci, którzy wprowadzali nas do NATO – m.in. i ja znajdowałem się w tej grupie – wiedzieli o tym od początku, a reszta świata dowiedziała się kilka lat temu, że Polska, wchodząc do NATO, była członkiem drugiej kategorii. Nowe państwa w Sojuszu nie były objęte takimi samymi gwarancjami bezpieczeństwa, jak starzy członkowie. To samo dotyczyło Unii Europejskiej: warunki, na których weszliśmy, były znacznie gorsze niż te, które dotyczyły państw zachodniej Europy.
– I do dziś ma to swoje konsekwencje...
– Oczywiście, widoczne jest to w dopłatach, w kwestii infrastruktury itd. Inne państwa też miały dotacje, budowały autostrady, ale nie były objęte takimi restrykcjami, np. ekologicznymi, które nas dotyczą. Nasza obecność w świecie, niestety, uległa w ostatnim czasie znacznemu ograniczeniu. Rząd Donalda Tuska wycofał nas z Bliskiego Wschodu, przypomnę – jeszcze kilka lat temu byliśmy w Iraku, uczestniczyliśmy w misjach pokojowych. Misje finansowała ONZ, pobyt w Iraku był w dużym stopniu refundowany przez USA. Prowadziliśmy też bardzo aktywną politykę w regionie. Dziś różne zdarzenia pokazują, że tę pozycję straciliśmy. Nie chcę bronić Litwinów i twierdzić, że są bez winy, ale to nie oznacza, że dyplomacja ma być robiona młotkiem. Niestety, niedawna wypowiedź Donalda Tuska kierowana do Litwinów, że takie będą stosunki polsko-litewskie, jak oni będą traktować polską mniejszość, jest postawieniem ultimatum.
– Co można było zrobić?
– Nawet jeśli racja jest po naszej stronie, dyplomacja musi działać delikatnie, żeby nie stawiać drugiej strony pod ścianą, gdy w obawie o utratę wiarygodności czy dumy zaprze się i nie podejmie żadnych konstruktywnych działań. Dziś sytuacja na Litwie tak trochę wygląda. Ale wracając do wcześniejszego pytania: nie liczymy się tak jak dawniej, nie jesteśmy państwem, które pyta się o zdanie przy podejmowaniu ważnych decyzji w UE. Czy ma to wpływ na nasze bezpieczeństwo? Obyśmy nie musieli tego sprawdzać w jakimś kryzysie. A taki kryzys nie jest wcale niemożliwy. Polska leży na skraju Unii i NATO.
Sąsiadujemy z obszarem o deficycie demokracji, niestabilnym, nieprzewidywalnym, mamy na Wschodzie swojego Kaddafiego. Łukaszenka jest dyktatorem, a Białoruś nie jest krajem demokratycznym. Musimy się zatem liczyć z tym, że taki kryzys, jaki miał miejsce w Libii, nastąpi kiedyś na Białorusi.
– Czy obecnie rządzący dostrzegają te zagrożenia?
– Jeżeli prezydent Komorowski w inauguracyjnym wystąpieniu mówi, że nikt ani nic na nas nie czyha, to oznacza, że nie dostrzega żadnych zagrożeń wokół Polski. Do tej fałszywej oceny dopasowuje się tezę, że wystarczy być w głównym nurcie, że bliska współpraca z Niemcami będzie przybliżała nas do decyzyjnego centrum UE. Rządzący ograniczyli dyplomację polską, mając nadzieję, że to spodoba się decydentom w Unii i zostaniemy za to wynagrodzeni właściwym kawałkiem tortu z budżetu unijnego na lata 2014-2020. To polityka transakcyjna: interesy narodowe, pozycja Polski są mało ważne, liczy się wyrwanie czegoś z Unii. Tymczasem do podziału nowego budżetu dojdzie Rumunia i Bułgaria, które nie uczestniczyły w takim samym stopniu w poprzednim budżecie, oraz Chorwacja. Unia będzie musiała znaleźć też więcej pieniędzy na politykę wobec państw arabskich, na Partnerstwo Wschodnie. Istnieje niebezpieczeństwo, że odbędzie się to kosztem funduszy infrastrukturalnych, na które tak Polska liczy.
– Czy jest coś, co w dziedzinie polityki zagranicznej udało się obecnemu rządowi? Rozumiem, że jest Pan związany z opozycją i o pochwały u Pana niełatwo.
– Ale oprócz zajmowania się polityką, mam też swój zawód, jestem ekspertem w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego, wykładam dyplomację. Oceniam to ze względów zawodowych, nie tylko politycznych. Nie widzę żadnych sukcesów. Postawa „wystarczy być” nie jest żadnym sukcesem. Zatarg z Litwą to przykład zachowania niezgodnego z regułami sztuki dyplomatycznej. Nie można doprowadzać do sytuacji postawienia mniejszego partnera pod ścianą, bez możliwości wyjścia z sytuacji kryzysowej z twarzą. W 2008 r. Polska zdecydowała się wycofać wojska z Iraku. Miała prawo. Ale zrobiono to w bezmyślny sposób, na trzy tygodnie przed wyborami w USA. Należało 2-3 miesiące poczekać i przedstawić nowemu prezydentowi nowe warunki: Prezydencie Obama, ta operacja nie ma poparcia w naszym kraju. A bez poparcia rząd nie może działać, nie może prowadzić polityki. Albo podpisujemy umowę o naszym pobycie w Iraku na nowych warunkach, tak aby polska opinia publiczna zmieniła zdanie, albo się wycofujemy. Byłoby to normalne, uczciwe postawienie sprawy. Amerykanie nie zdziwiliby się. Ale bardzo zdziwili się, że tuż przed wyborami my zwijamy sztandary. Pięć lat naszej obecności w Iraku zostało zwinięte bez niczego i zostanie zapamiętane w historii tak jak kiedyś wysłanie Legionów Polskich na Santo Domingo...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.