Księża odchodzą, wierni zostają

Gdy ksiądz odchodzi, świeckich lepiej nie widzieć. Tak jest wygodniej dla odchodzącego. Tygodnik Powszechny, 25 marca 2007




„Pamiętajcie, że zostaliście wzięci z ludzi i dla ludzi ustanowieni, aby im pomagać w dążeniu do Boga" – mówi tekst homilii, którą biskup kieruje do kapłanów podczas ich święceń. Wobec tak zakreślonego programu musi dziwić, że w dyskusji na temat odchodzących księży o wiernych niemal się nie wspomina.

Gdy ksiądz odchodzi, świeckich lepiej nie widzieć. Tak jest wygodniej dla odchodzącego: dostrzeżenie tych, nad którymi sprawował opiekę duszpasterską, rodzi pytania o zawiedzione zaufanie. Jako sprawę wewnętrzną wygodniej to też traktować braciom w kapłaństwie: niełatwo wiernym całą rzecz wytłumaczyć, ponadto nie wolno „gorszyć maluczkich". A przecież za każdą z historii o odchodzeniu kryje się historia dziesiątek, czasem setek ludzi, których eks-ksiądz spotkał na swojej drodze.

Trzęsienie ziemi

Właściwie jedynym w dyskusji o odchodzących księżach głosem zwracającym uwagę na wiernych był list prof. Anny Gałdowej, która prosiła, aby – roztrząsając sprawę swego odejścia w mediach – byli księża „nie zadawali dodatkowego bólu ludziom, którzy im kiedyś – jako kapłanom – zaufali" („TP" nr 9/07).

O. Mirosław Pilśniak obserwował z bliska kilka kapłańskich odejść: – Dla mnie to pierwszorzędny problem: co stanie się z ludźmi – mówi warszawski dominikanin. – Odejście księdza to często trzęsienie ziemi dla setki osób. Kapłan, przyjmując jakiekolwiek wyznanie, jest odpowiedzialny za tego, kogo wysłuchał. Przecież nie jesteśmy instytucją, która świadczy usługi, a potem zamyka biuro i po sprawie. Właśnie ta perspektywa w odejściach kapłanów najbardziej mnie przeraża.

Ola, Paweł i Mikołaj należą do duszpasterstwa akademickiego, prowadzonego przez zakonników w jednym z większych miast Polski. Rok temu doświadczyli odejścia swego duszpasterza. – Jest trudno – mówi Ola. – Ktoś, kto był dla ciebie autorytetem, nagle przestaje nim być. – To zniszczenie zaufania – dodaje Mikołaj. – Wielu bardzo trudno było się z tym zmierzyć. Po roku wyraźnie widzę, że niektórzy ludzie zmienili się pod wpływem tego doświadczenia.

Z drugiej strony ci, którzy przeżywali odejście swego duszpasterza, wspominają zwykle o towarzyszeniu mu modlitwą, o współczuciu. Czują się skrzywdzeni, ale zarazem potrafią dostrzec, jak trudne to doświadczenie dla samego odchodzącego. – Byłem zaskoczony tymi uczuciami – wspomina o. Pilśniak. – Myślałem raczej o poczuciu bycia oszukanym, a odkryłem, że bywa odwrotnie: pojawia się poczucie odpowiedzialności za duszpasterza. Ludzie przychodzą i pytają, czy można jakoś pomóc. To budujące, choć zarazem nie powinno tak być. To trochę tak, jak z dziećmi, które nie są w stanie zatroszczyć się o rodziców, kiedy ich małżeństwo się rozpada. Co najwyżej przyjmują na siebie, drastyczne niekiedy, skutki rozstania.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...