Zanim więc podejmie się działalność pisarską o tematyce historycznej, wcześniej wypada zaznajomić się ze stanem badań w danej tematyce. I nie wykręcać się, że materiały historyczne spoczywają w archiwach, czy to kościelnych, czy państwowych, zamieszczone bowiem tutaj informacje znajdują się od dawna w literaturze obiegowej
„Kościół katolicki jest Wielkim Nieobecnym Zagłady polskich Żydów. (…) lektura dokumentów epoki ukazuje brak reakcji księży katolickich na zbrodnię ludobójstwa, rozgrywającą się dokładnie w miejscu, gdzie pełnili służbę duszpasterską…” (Jan T. Gross, I. Grudzińska-Gross, „Złote żniwa”, Kraków 2011, s. 183-184)
Zacytowany powyżej fragment tekstu z książki rozpoznawalnego medialnie autora tworzy pewnego rodzaju przestrzeń, którą dopiero trzeba, w ramach retuszu, wypełniać wieloma prawdziwymi faktami, a mówiąc dosadnie – życiorysami Polaków. Inaczej przestrzeń ta zdaje się załamywać, tworząc niewyraźne obrazy, niczym wzięte z gabinetu luster. Staje wtedy przed nami karykatura nie tylko jednego człowieka czy jakiejś grupy, ale wydaje się tak prezentować cały naród. A to już nie byle jaka sprawa. Nawiązując zatem do owej książki, warto by może pominąć wszystkie kwestie metodologiczne (esej – nie esej, logiczny – nielogiczny układ materiałów dowodowych oraz właściwe i niewłaściwe wyciąganie wniosków), bowiem pisano już o tym wiele razy (Piotr Gontarczyk, Piotr Semka, Peter D. Stachura). Należałoby natomiast zwrócić nieco uwagę na istniejącą w opinii publicznej fachowość autora. Skąd ukuło się takie przekonanie? Ano stąd, że niektóre środki przekazu raz po raz kojarzą tę postać z historykiem, choć wiadomo, iż ma inne wykształcenie. Dodając do tego powtarzany powszechnie w odniesieniu do tej osoby tytuł profesorski, kreuje się w końcu postać wirtualnego historyka, którego książki trzeba by traktować jako historyczne, a więc prawdziwie odtwarzające przeszłość. Jest jednak inaczej.
Łatwo jest coś napisać, ale już nieco trudniej zachować przy tym historyczną prawdę i sens. Dlatego trzeba owego retuszu, trzeba tę pustą przestrzeń, wywołaną wspomnianym cytatem, zacząć sukcesywnie wypełniać. Ostatecznie prowadzi to do reperowania opinii publicznej, którą kształtują właśnie takiego typu publikacje. A kiedy się reperuje? Wtedy, gdy coś zaczyna się psuć. Naprawianie w tym względzie nosi jednak znamiona obowiązku, bo dotyka całego narodu. Dotyka Ojczyzny.
Czytamy zatem w podtytule szeroko lansowanej przez niektóre media książki, iż rzecz się działa na obrzeżach… Skoro tak, to przypatrzmy się nieco innym fotografiom z przeszłości. Pomińmy owe obrzeża, a spójrzmy na jedno tylko konkretne miasto (bez okolicznych miejscowości). Wybór tego miasta nie jest w żaden sposób przypadkowy. Bo jeśli zarzuty dotyczą Kościoła, to cóż może być bardziej „kościelnego” niż Częstochowa – duchowa stolica Polski. Ażeby problem jeszcze bardziej zawęzić, pomińmy może mieszkający tam lud wierny, a skoncentrujmy się na duchowieństwie. By było to wystarczająco sugestywne, pomińmy także miejscowe zakonnice i zakonników, a prześledźmy pod kątem pomocy Żydom samych tylko księży diecezjalnych. Oto trzy fotografie z krótkimi życiorysami kapłanów z czasów okupacji hitlerowskiej.
Przytoczone obok fragmenty życiorysów księży częstochowskich kreślą inny obraz duchowieństwa i Kościoła katolickiego w odniesieniu do zagłady ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej. Nie są to tylko odosobnione przypadki. Dość wspomnieć, że na terenie Częstochowy na 7 istniejących wówczas parafii aż w 3 z nich, według powszechnych wiadomości, podjęto akcje ratowania Żydów. Są poszlaki, że taką aktywność wykazywali również inni częstochowscy księża. Co ważne, to ci bohaterzy w sutannach prowadzili działalność nie tylko w samym mieście, ale wyjeżdżali na obrzeża Częstochowy i do pobliskich wiosek. W takiej sytuacji może warto, aby autor cytatu zamieszczonego na początku tego tekstu chociaż raz spojrzał w oczy tych kapłanów (zamieszczono ich zdjęcia), tak jak wpatrywał się w ową słynną fotografię spod Treblinki. W tej sprawie należy jeszcze dodać, że środowiska żydowskie z Anglii same z siebie zamierzają w najbliższym czasie wszcząć procedurę nadania ks. Bolesławowi Wróblewskiemu odznaczenia „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Zanim więc podejmie się działalność pisarską o tematyce historycznej, wcześniej wypada zaznajomić się ze stanem badań w danej tematyce. I nie wykręcać się, że materiały historyczne spoczywają w archiwach, czy to kościelnych, czy państwowych, zamieszczone bowiem tutaj informacje znajdują się od dawna w literaturze obiegowej (patrz: bibliografia).
Ks. Bolesław Wróblewski (1867 – 1951), kapłan diecezji częstochowskiej. W latach 1939-45 pełnił funkcję proboszcza parafii katedralnej. Swoją postawą duszpasterza i społecznika zyskał wielkie uznanie wśród mieszkańców Częstochowy. Zaufali mu także miejscowi Żydzi. Korzystając ze sposobności, iż teren parafii katedralnej sąsiadował z miejscowym gettem, ks. Wróblewski włączył się w niesienie pomocy prześladowanym Żydom. W pierwszej kolejności zajął się ratowaniem dzieci żydowskich. O różnych porach dnia i nocy zaufani ludzie wyprowadzali te dzieci z getta, a następnie opiekę nad nimi przejmował sędziwy proboszcz. Miał wówczas ok. 75 lat. Dzieci żydowskie były następnie umieszczane w sierocińcach częstochowskich lub w domach polskich rodzin. Trudno ustalić liczbę uratowanych w ten sposób dzieci. Niektórzy podają, że mogło ich być kilkadziesiąt. Innym wymiarem jego prożydowskiej działalności było wydawanie ratowanym katolickich metryk chrztu. Zachowało się nawet pisemne wspomnienie, że gdy przychodził czas, wkładał on czapkę pilotkę i ubrany po cywilnemu (bez sutanny) motocyklem wyruszał wraz z innym księdzem w okolice Częstochowy. Pewnego razu przed taką podróżą powiedział: „Dziś mamy odwiedzić kilka rodzin żydowskich pod Częstochową. Tam są nie tylko dzieci, jest też wielu dorosłych, którzy chcą teraz uchodzić za chrześcijan. Chrzest jest sakramentem naszego Kościoła. Oni mają własny kościół, ale nie wolno im go odwiedzać. Ja daję im tylko te zaświadczenia, żeby w razie potrzeby mogli je pokazać Niemcom. Nie polewam ich wodą święconą, jeśli tego nie chcą, ale jak im ten papier daję, to robię nad nimi znak krzyża, żeby i Pan Jezus wziął ich pod opiekę. (…) wierzę, że On mi to oszustwo wybaczy. W porównaniu z ludzkim życiem każdy papier jest bez znaczenia”. Taki był ks. Wróblewski. W 1944 r. za swoją niezłomną postawę humanitarną został dotkliwie pobity przez funkcjonariuszy gestapo, którzy przeprowadzali rewizję w jego mieszkaniu. Nie znaleźli jednak żadnych śladów jego działalności prożydowskiej. Na skutek tego zajścia ucierpiała siostra ks. Wróblewskiego, którą tak pobito, że po kilku dniach zmarła.
Ks. Teodor Popczyk (1910-43), kapłan diecezji częstochowskiej. W czasie II wojny światowej pełnił posługę duszpasterską jako wikariusz w parafii św. Barbary. Miał niewiele ponad 30 lat, gdy Niemcy rozpoczęli likwidację getta żydowskiego w Częstochowie. Dla ludności żydowskiej jedynym sposobem przeżycia było nawiązanie łączności z kimś spoza getta. I tu właśnie wówczas aktywnie udzielał się młody wikariusz. Często ukrywał u siebie w mieszkaniu poszukiwanych przez policję Żydów. Utarło się nawet przekonanie, że dla uciekinierów z getta zawsze znajdowało się miejsce na plebanii parafii św. Barbary. Mogli oni tam liczyć nie tylko na słowa pokrzepienia, ale również otrzymywali wsparcie materialne. Oprócz tego ks. Popczyk zajmował się wielokrotnie wydawaniem kościelnych metryk chrztu. Dzięki temu wielu Żydów otrzymywało nową tożsamość, co stwarzało realne szanse na ich przeżycie. Tego typu działalność doprowadziła z czasem do tragicznych w skutkach konsekwencji. A zaczęło się od aresztowania przez Niemców pewnego Żyda, który posiadał fałszywe dokumenty. W wyniku śledztwa ustalono, że dokumenty te zostały sporządzone na podstawie fałszywej metryki chrztu. Po ciężkich torturach zatrzymany Żyd wyjawił, że metrykę wydał mu ksiądz z parafii św. Barbary. Na tej podstawie gestapo przystąpiło do obławy na terenie wskazanej plebanii. Akcję przygotowano na dzień 16 czerwca 1943 r. Wówczas to podczas ucieczki śmiertelnie postrzelono ks. Popczyka, który cierpiał jeszcze przez dwie godziny. W tym czasie zabroniono komukolwiek zbliżać się do rannego. Nie dopuszczono do niego lekarza, ani nawet księdza z ostatnią posługą.
Ks. Tadeusz Wiśniewski (1905-87), kapłan diecezji częstochowskiej. Podczas okupacji hitlerowskiej był wikariuszem parafii św. Zygmunta. Wówczas to zostało utworzone getto żydowskie w Częstochowie. W jego obrębie znalazł się także kościół tej parafii. Hitlerowcy następnie zakazali sprawowania tam nabożeństw. Duszpasterzom natomiast pozwolono pozostać na miejscowej plebanii. Mieszkał tam także trzydziestoparoletni ks. Tadeusz. Tuż obok jego pokoju mieścił się, co ciekawe, posterunek gestapo. Stąd kapłan ten był pod szczególnym nadzorem okupanta. Mimo to prowadził na szeroką skalę akcję pomocy Żydom. To właśnie on był owym drugim księdzem, z którym ks. Wróblewski wyjeżdżał do pobliskich wiosek. Oprócz tego nieustannie przygotowywał odpowiednie dokumenty kościelne, aby móc później wydawać je jako metryki chrztu i ślubu prześladowanym Żydom. Trzeba w tym miejscu dodać, że przygotowanie takich papierów było dość pracochłonnym i żmudnym zajęciem. Musiały one być tak sporządzone, aby nie nosiły oznak jakiegokolwiek podejrzenia. Chodziło przecież o oszukanie służb niemieckich, które nieustannie tropiły tego typu przedsięwzięcia, czy to same, czy z pomocą konfidentów. Ks. Tadeuszowi udało się przeżyć trudne lata okupacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.