Lata dobrobytu i pokoju uśpiły czujność Europejczyków. Uwierzyli, że każdy problem potrafią rozwiązać przez kompromis, a pogłębianie integracji europejskiej zawsze okazuje się korzystne.
Polska perspektywa
Nakreślona wyżej mapa problemów człowieka niezainteresowanego unijną polityką może przyprawić o zawrót głowy! Gdy w 2004 r. Polska dołączała do Unii Europejskiej, Polacy sądzili, że stajemy się członkiem bezpiecznego klubu bogatych państw. Jeśli czegoś się obawialiśmy, to tego, że bogactwo państw starej Unii i siła unijnych instytucji zdominują nasze skromne zasoby. Dziś musimy na nowo przemyśleć, z czym wiąże się nasza obecność we wspólnocie państw europejskich i jaki chcemy mieć na nią pomysł.
Przez lata w Polsce obowiązywała retoryka „powrotu do Europy”. Brak było dyskusji nad kierunkami integracji UE. Gdy już do Unii weszliśmy, to polscy politycy rozpoczęli starania o akceptację na zachodnich salonach, a w kraju trwał karnawał wydawania unijnych funduszy. Na dyskusję o Unii znów nie było ani czasu, ani atmosfery. A dziś, choć „proeuropejski” ton jest ciągle w modzie, to nie jest już tak oczywisty jak jeszcze kilka lat temu.
Poczekać z euro
Pierwszą sprawą, która wyraźnie pokazuje polityczną zmianę, jaka zaszła, jest stosunek polityków do zastąpienia złotówki walutą euro. Polska zobowiązała się do tego w traktacie akcesyjnym, choć bez wskazywania ostatecznego terminu. Przed wybuchem kryzysu finansowego w USA właściwie jedyną siłą jednoznacznie krytykującą ten pomysł była Liga Polskich Rodzin, a Prawo i Sprawiedliwość zajmowało niejednoznaczne stanowisko. Reprezentujący Platformę Obywatelską minister finansów Jacek Rostowski jeszcze w 2009 r. zapowiadał przyjęcie euro w roku 2012.
Dziś wszystko się zmieniło. Choć zobowiązanie formalnie ciągle nas dotyczy, to politycy zwracają uwagę na to, że jego lekceważenie nie pociąga za sobą żadnych kar. Premier Tusk w swoim exposé z listopada 2011 r. na temat euro nawet się nie zająknął, a prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka publicznie przyznał, że na razie powinniśmy z tą decyzją poczekać. Jedynym politykiem podnoszącym tę kwestię jest osamotniony w swym stanowisku prezydent Bronisław Komorowski.
Takie stanowisko staje się bardziej zrozumiałe, gdy przyjrzymy się doświadczeniom innych państw. Dania i Szwecja, które nie zdecydowały się wprowadzić euro, dobrze znoszą kryzys i są chwalone za ostrożność w kwestii zadłużania się. Słowacja i Estonia, które przeszły na euro w ostatnich latach, nie odnotowały żadnych wyraźnych korzyści, a muszą teraz składać się na państwa bankrutujące. Czechy natomiast na tydzień przed Bożym Narodzeniem zadeklarowały, że nie zamierzają na razie starać się o wejście do strefy. Inne państwa naszego regionu, choć nie wydają oficjalnych komunikatów, postępują podobnie.
Niechciana federacja
Drugim gorącym tematem jest ewentualne pogłębienie integracji UE. W swym głośnym wystąpieniu w Berlinie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zaproponował przekształcenie Unii na wzór państwa, w którym jest sprawny centralny rząd i ogólnoeuropejskie listy wyborcze do Europarlamentu. Pomysł to dość ekstrawagancki, bo tak naprawdę żadne z silnych państw UE nie zamierza rezygnować ze swojej suwerenności. Odpowiada im formuła Unii jako „związku państw”, jak to określił w swym wyroku niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny.
Paradoksalnie jednak, głównym wyzwaniem polskiej polityki europejskiej jest utrzymanie naszego państwa w dobrej kondycji gospodarczej. Wiele wskazuje na to, że kryzys nie skończy się w roku 2012, ale będzie rozpisany na wiele etapów wynikających z cykli wyborczych, kolejnych szczytów i pakietów ratunkowych. Kilka lat takich zawirowań w najgorszym wypadku zakończy się niekontrolowanym rozpadem strefy euro. Musimy i na taki scenariusz być gotowi, zamiast krzepić się perspektywą wydawania środków pomocowych z nowego budżetu UE.
Autor jest wicedyrektorem Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.