Prawdziwe świeczki na choince

Tygodnik Powszechny 52/2011 Tygodnik Powszechny 52/2011

Dziś prezentem dla innych jest czas. Pora roku sprzyja. Trzeba się spotkać, dodawać sobie animuszu, zjeść i wypić, pośpiewać i się pomodlić, żeby dotrwać do wiosny.



Zawsze w rodzinnym komplecie spędzacie Wigilię?

Zawsze. I zawsze ktoś siedzi przy tym talerzu czekającym na niespodziewanego gościa. Przed Wigilią zastanawiamy się, kto może spędzać ją samotnie, dzwonimy i zapraszamy. Gdy byliśmy młodsi, tata powtarzał, aby w Wigilię pamiętać o wdowach. Więc samotne ciotki często gościły u nas 24 grudnia.

Znam tylko jeden przypadek, gdy ktoś obcy, z ulicy, przyszedł na Wigilię. Piotr Cywiński opowiadał, że szedł z całą rodziną do kościoła. Wypatrzył ich ubogi człowiek, wyśledził, gdzie mieszkają i w dzień Wigilii, elegancko ubrany, stawił się w ich domu. „Wiedziałem, że mnie państwo przyjmiecie” – wyznał. A mój ojciec opowiadał, że gdy za okupacji był w partyzantce, to też na Wigilię wychodziło się z lasu i szło się do okolicznych dworów.

Jakie nowe obyczaje wigilijne wprowadził Pani mąż?

Czytanie Pisma Świętego. Katolicy z krajów niemieckojęzycznych wychowują się bliżej protestantów i przejęli od nich zwyczaj częstszej niż u nas lektury Biblii. Poza tym niemal nie jemy mięsa – wszyscy jesteśmy wegetarianami. Nie mordujemy żadnych karpi, ku uldze mojego ojca, który bardzo się ucieszył, że złamaliśmy tę okropną polską tradycję.

A co z prezentami?

Choinka jest największym prezentem od Aniołka. Jeden pokój tradycyjnie jest wyłączony – tam Franz sam ubiera choinkę. Możemy ją zobaczyć dopiero, gdy jest ubrana. W naszym domu rodzinnym na Kozińcu w Zakopanem było tak samo – to było zadanie ojca. Zawsze na choince palą się prawdziwe świeczki, co jest kłopotliwe, bo teraz już w Polsce ich nie ma, trzeba sprowadzać je z zagranicy. Rodzice nie wciskali nam, że Święty Mikołaj schodzi z nieba na ziemię, zbyt poważnie podchodzą do wiary. Szóstego grudnia znajdowaliśmy koło łóżek słodycze, wśród nich pierniczki w rozmaitych kształtach pieczone przez babcię. No i dla mnie był żółty ser, przepadałam za nim.

Kiedyś pod choinkę dostałam szczeniaczka bokserka. Nazywał się Bombaj, bo akurat ojciec niedawno wrócił z tego miasta, gdzie dziennikarsko obsługiwał pielgrzymkę Pawła VI. Za moich czasów na prezenty pod choinką trzeba było czekać, aż się zje wszystkie dania. Dzieci siedziały jak na szpilkach, bo myślały tylko o tym, co tam będzie. To była istna tortura. Myśmy z Franzem odwrócili ten porządek – na początku Wigilii są prezenty, nie torturuje się nikogo czekaniem.

Na choince nie ma szpica, jest gwiazda, a wokół niej najładniejsze bańki. Pamiętam, że tata, gdy odwiedził nas – młode małżeństwo – na święta, jeszcze w latach 80. we Frankfurcie, zrobił gwiazdę z tektury, okleił ją sreberkiem i do dzisiaj jej używamy. Wieszamy na choince ozdoby, które funkcjonują w naszej rodzinie jako „zabawki Gołubiewów” (prawdopodobnie są to kopie zabawek, które swego czasu przynosiła nam pani Gołubiewowa: pomalowane na złoto orzechy z podoczepianymi płetwami ryby, główkami i kończynami kaczki, Koziołka Matołka i innych stworów). Na choince nie wiesza się jedzenia. Gdy dzieci były małe, robiliśmy kilometry łańcuchów. Do dzisiaj są w użyciu.

A co się znajduje na Waszym wigilijnym stole?

Ważne, żeby było ładnie nakryte, samo jedzenie jest mniej istotne. Powinno być uroczyste i nawiązywać do tradycji. Jest więc zakąska z ryby, którą bardzo lubią moi rodzice. Zawdzięczamy ją Franzowi: łosoś wędzony z sosem chrzanowym. Gdy Marynia wróciła z Nowej Zelandii, przygotowała nam fenomenalne wegetariańskie sushi. Naszym rodzinnym rytuałem jest klejenie godzinami uszek. Wychodzą krzywe, bo robimy to tylko raz w roku. Ale to jest super zabawa! Czasem myślę, że święta są właśnie po to, aby siedzieć razem i gotować. Najważniejsze, żeby obyło się bez stresu.

Czy to w ogóle możliwe na święta?

Gdy dzieci są duże, to owszem. Kto ma lub miał małe dzieci, wie, że przygotowanie każdego posiłku jest wysiłkiem i skomplikowaną logistyką. A zwłaszcza gdy to ma być Wigilia, a tu jedno ryczy, drugie trzeba nakarmić, trzecie zwaliło sobie nakrycie na głowę, z czwartym jest się w ciąży i na to wszystko przychodzą goście. Zdarzało się, że byłam strasznie zmęczona przy Wigilii. Ale odkąd dzieci są większe, staramy się ten czas tak zorganizować, żebyśmy mogli być razem, pójść spokojnie do kościoła, coś przeczytać.

Mąż pomaga w kuchni?

Franz robi zakupy. Dzieci zawsze pieką ciasteczka, w tej chwili robi to właśnie moja najmłodsza córka Jadwiga. Zadaniem mojej mamy jest przygotowanie barszczu. Robi to genialnie. Do tego kompot z suszu i mak z bakaliami i miodem, ale bez pszenicy, którą zawiera kutia.

Na Wschodzie jest zwyczaj, że podczas Wigilii trochę kutii zostawia się na progu dla bliskich zmarłych.

Tata mówi, że oni na Kozińcu ten mak podrzucali tak wysoko, żeby się przykleił do sufitu. To było coś w rodzaju wróżby. Tej tradycji nie kultywujemy...

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...