Otwórzcie drzwi

Tygodnik Powszechny 7/2012 Tygodnik Powszechny 7/2012

Chrześcijaństwo nie polega na tym, by tereny swego posiadania obstawić krzyżami – mówił w wypełnionej po brzegi sali krakowskiego kina „Kijów” ks. Adam Boniecki.



Trwa wielki spór o to, czym będzie chrześcijaństwo, jakie będzie jego miejsce w społeczeństwie. Ale czy nie jest tak, że gdy zaczniemy rozważać racje (np. czy krzyż powinien wisieć w Sejmie, czy nie), to nie osłabiamy swojego stanowiska? Kiedy przychodzi moment na to, by katolik stanowczo zaprotestował, jaką ten protest powinien mieć formę?

Boniecki: Dosyć bliska jest mi pierwsza część diagnozy Moniki Waluś – ponieważ osypują się właśnie różne tynki, które były pozorem chrześcijaństwa, socjologiczne czy polityczne zachowania, które miały pozory wierności Kościołowi. Coraz więcej jest ludzi, którzy jeżeli przystępują do sakramentów, to wiedzą, dlaczego. Nie uważam więc, by nastąpiło jakieś załamanie. Przeciwnie – jesteśmy prawdziwsi.

Pytanie o granice, po których katolik powinien zaprotestować, jest ważne – trzeba je sobie za każdym razem zadawać, bo nie ma tu reguł. Dla mnie te granice są tam, gdzie naprawdę chodzi o wiarę. Nie widzę tego zupełnie w powieszeniu czy niepowieszeniu krzyża w Sejmie. Wiara i chrześcijaństwo nie polega na tym, by tereny swego posiadania obstawić krzyżami. Angażujemy emocje w imię religii tam, gdzie jest to zupełnie niepotrzebne. Są twarde zasady dla katolików – tam gdzie rozchodzi się o dobro ogólnoludzkie, którego trzeba bronić już nie językiem wiary, ale takim, żeby przekonać także niewierzących. Gdy bronimy życia, uważamy, że za in vitro kryje się eugenika, to nie przekonamy niewierzących argumentem, że władcą życia jest Bóg. To argument dla nas, nie dla nich. Inna sprawa, że katolicy nie mają monopolu na to, by bronić życia czy krytycznie patrzeć na in vitro. I istnieje argumentacja i sfera wartości, która wiąże wierzących i niewierzących – to prawa człowieka. Bo przecież nie chodzi o godność katolika czy Polaka, tylko o ludzką godność.

Chmielewska: Mam czasem wrażenie, że jesteśmy bardziej skłonni bronić krzyża jako symbolu niż rzeczywistych wartości chrześcijańskich. Brałam udział w pracach komisji przygotowującej ustawę, która miała zlikwidować domy dziecka. Ich istnienie to przecież plama na honorze kraju, który się mieni być w 90 proc. katolicki. Otóż, oprócz niewierzącej dziennikarki, która skórę z siebie zdzierała, by przewalczyć pewne sprawy,

100 proc. członków owej komisji, z których wielu zadeklarowałoby się jako wierzący, w żaden sposób nie czuło problemu – a w tej sali wisiał krzyż. Oni nie zajmowali się losem dzieci, ale losem wychowawców, którzy stracą pracę.

Mistrzu, co nam czynić trzeba, żebyśmy, robiąc awanturę o krzyż w Sejmie i skazując księdza Bonieckiego na milczenie za poglądy na ten temat, rzeczywiście pokazali, że Boniecki nie ma racji, że krzyż musi tam wisieć, bo wszyscy jesteśmy hurmem za krzyżem, czyli nie za utratą pracy przez wychowawców z domów dziecka, ale za uwolnieniem dzieci od tego, co w domach dziecka przeżywają? Co nam czynić trzeba?

Boniecki: Co nam czynić trzeba? W jednym z ostatnich swoich dokumentów Jan Paweł II pisze: „wypłyń na głębię”, czyli zostaw te wszystkie reformy organizacyjne, bo potrzebna jest świętość, potrzebne jest życie Ewangelią. To, co robi siostra Chmielewska, która żyje razem z ludźmi biednymi i zmarginalizowanymi przez życie, to dobry kierunek.

Niebezpiecznie jest się tu wymądrzać, bo każdy może zapytać, czy ja przyjąłem kiedyś do mieszkania biednego, śmierdzącego bezdomnego. Nigdy nie przyjąłem, na razie nie dojrzałem do takiej decyzji, wcale bym nie chciał, żeby do mnie przyszedł bezdomny.

Chmielewska: Szczerze mówiąc, ja też nie chcę.

Boniecki: Nie chodzi o to, że wszyscy muszą przyjąć bezdomnych, ważny jest stopień zaangażowania w naszą wiarę. Pytanie, które Siostra postawiła, trzeba powtarzać i się nie denerwować, że wszystko tak powoli idzie. Gdy Matkę Teresę spytano, co trzeba zmienić w Kościele, odpowiedziała: ciebie i mnie.

Bonowicz: Wiele zależy od tego, jakie człowiek ma nastawienie do tego, co go otacza i do chrześcijaństwa, które wyznaje. Mamy dwie wizje. W jednej człowiek dostrzega wokół siebie same okazje do robienia dobrego. Kiedyś pewien rabin pięknie to ujął: jeśli ktoś chce brać, zawsze natrafi na mur. Jeśli chce dawać, to będzie miał robotę do końca życia.

I jest druga wizja, w której ten inny, drugi, jest dla mnie zawsze potencjalnym zagrożeniem. „Piekło to inni”. Dziś te dwie wizje się zmagają. Pierwsza wydaje się wyraźnie bliższa Ewangelii, ale ta druga mocno przenika do naszej religijności, przekonując, że świat jest zagrożeniem. Mnie zawsze bardzo przejmują słowa: ,,ufajcie: Jam zwyciężył świat” – to znaczy: mamy już wygrane.

Jak to zrobić, żeby człowiek przestawił się z tego negatywizmu? Co zrobić, żeby więcej z nas umiało sobie przestawić tę wajchę, uwierzyć w to, że już mamy wygrane, teraz tylko trzeba innych i siebie do tego naprawdę przekonać?

Boniecki: U źródeł tego negatywizmu są niepewność, lęk, który prowadzi do agresji. Poza słowami ,,Jam zwyciężył świat”, Chrystus powiedział: ,,moje królestwo nie jest z tego świata”. Więc to zwycięstwo jest eschatologiczne, krzepiące, ale na nieco dalszą metę.

A jednak chrześcijanie usłyszeli wezwanie: idźcie na cały świat, nie czekajcie, aż do was przyjdą, tylko idźcie w świat taki, jaki jest. Dla mnie przykładem takiego myślenia w stu procentach był Jan Paweł II, który kiepsko kierował kurią, zrobił ze trzy reformy, a jednak coś zmienił, skierował uwagę świata w dobrym kierunku. Jak to zrobił? Powiedział: ,,Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...