Hajrá Magyarország! Hajrá Orbán! (Naprzód Węgry, Naprzód Orbán)

Niedziela 9/2012 Niedziela 9/2012

Z Janem Pospieszalskim – dziennikarzem telewizyjnym i publicystą, jednym z nielicznych polskich dziennikarzy, którzy przeprowadzili wywiad z premierem Węgier Viktorem Orbánem – rozmawia Mateusz Wyrwich

 

– Tymczasem to, co nie podoba się postkomunistom i liberałom, zyskuje akceptację społeczeństwa...

– Ten bezprzykładny atak krajowych postkomunistycznych i liberalnych zagranicznych mediów niechętnych Orbánowi sprawił, że 21 stycznia br. odbyła się manifestacja w centrum Budapesztu. Ta gigantyczna demonstracja zgromadziła około pół miliona osób. Ostatnio takie rzesze widziałem tylko podczas pielgrzymek papieskich w Polsce. Zrobiło to na mnie tym większe wrażenie, że zauważyłem sporo polskich flag – w Budapeszcie mieszka wielu Polaków. I nie była to demonstracja wściekłych. To byli ludzie, którzy mówili swoją postawą i transparentami: „Mamy prawo żyć po swojemu”. Takich antyunijnych haseł, które miałyby posmak agresywny, prawie w ogóle nie było. Były natomiast hasła: „Dziękujemy Litwie” czy „Dziękujemy Polakom”. To robiło duże wrażenie. Przemarsz trwał kilka godzin. Sądząc z transparentów i sztandarów, do Budapesztu przyjechali Węgrzy z całego kraju i wielu z zagranicy. I to, co było jeszcze ważne: nieśli krzyże i różańce. Kobiety śpiewały pieśni religijne. To zrośnięcie się żywiołu... gdzie, gdzieś na dnie, jest kult Boży, głęboka wiara – z tym, co jest wyrażane jako patriotyzm, miłość do ojczyzny, jest tak integralne jak u nas w niektórych środowiskach. To dawało mi poczucie bycia u siebie. Doskonale jestem w stanie rozpoznać i zrozumieć ten idiom. Demonstracja doszła do placu Lajosa Kossutha, tam, gdzie odbywają się wszystkie ważne wydarzenia, ale też gdzie w 1989 r. młody Orbán nawoływał do wycofania wojsk sowieckich. Organizatorzy bez jakichś wielkich przemówień witali przybyłych ludzi, którzy wkrótce rozchodzili się, aby wpuścić na plac innych.

– Na placu i podczas przemarszu rozmawiałeś z Węgrami, co m.in. będzie tematem Twojego filmu, realizowanego z Ewą Stankiewicz, o węgierskich reformach. Co przede wszystkim powtarzało się w tych wypowiedziach?

– Rozmawiałem m.in. z młodą matką, która przyszła z trójką dzieci. Mówiła, że jest ciężko. Niemal wszystko drożeje z dnia na dzień, bo drożeją paliwa. Ale mówiła, że można to przetrwać, zacisnąć zęby, odmówić sobie czegoś, gdy robi się to w imię przyszłości dzieci. Przyszła tu, ponieważ ma zaufanie, że kierunek wskazany przez Viktora Orbána jest słuszny. Ta silna motywacja najczęściej się powtarzała. Nie te unijne, poszczególne hasła, ale właśnie to: „Hajrá Magyarország! Hajrá Orbán! (Naprzód Węgry, Naprzód Orbán”)... Było to niezwykle imponujące. Duma, poczucie patriotyzmu, więzi z tradycją, odzyskiwanie tego wszystkiego. Zachłyśnięcie się tym. Mówili: Viktor Orbán przywraca nam wolność. On odrabia tę nieodrobioną lekcję – dokończenia rewolucji 1989 r.

– Nie było jednak podczas tej manifestacji dziennikarzy wielkich sieci, stacji telewizyjnych...

– Faktycznie. Nie było wozów niemieckiej czy austriackiej telewizji. Dla mnie niezwykle ważne było to, co zresztą pamiętam z polskich manifestacji, chociażby z Marszu Niepodległości w 2011 r., że tak wielka demonstracja odbyła się przy niewielkim zainteresowaniu zachodnich stacji telewizyjnych czy agencji. O czym to świadczy? Że zainteresowanie wydarzeniami na świecie jest selektywne, tzn. tam, gdzie Orbána popierają, o tym zachodnie media milczą. Natomiast środowiska, które krytykują Orbána, mają otwarte anteny. Robi się z tego wielkie newsy. Bardzo mnie np. zabolała korespondencja Polskiej Agencji Prasowej, w której nagle okazało się, że korespondent oszacował liczebność manifestacji na ponad sto tysięcy osób... Podał też liczbę manifestantów przeciwnych Orbánowi, którzy wyszli na ulicę: również sto tysięcy. Była to wierutna bzdura. Tymczasem było ich może pięć, może dziesięć tysięcy. Szacunki policyjne mówią, że w porywach mogło być ich dwadzieścia tysięcy. Ta niesprawiedliwa ocena jest czymś, co znam z opisu naszej rzeczywistości w Polsce. Ale na to zgody nie powinno być. I tam, gdzie można, należy te brednie i kłamstwa prostować, uznając, że jest to rodzaj dezinformacji i próby wpływania na rzeczywistość.

– Viktor Orbán, Węgry mogą być niebezpieczne dla liberałów, bo pokazują, że ich polityka na przestrzeni dwóch ubiegłych dekad w państwach postkomunistycznych poniosła fiasko. Te środowiska mogą się obawiać, że Węgry staną się prekursorem zmian wynikających właśnie z niezadowolenia z reform przeprowadzonych w latach 90. w krajach byłego bloku sowieckiego...

– Tak, a także z niezadowolenia z porządków lewicowych w Europie i dyktatu międzynarodowego kapitału, który zaczyna ustawiać cały rynek i jest reprezentantem interesów banków, a nie interesów podatników, czyli obywateli. Wydaje mi się, że jest to groźna zaraza, którą Orbán dzisiaj eliminuje. Pokazuje, że można. Ma wielką determinację i konsekwencję w działaniu. To daje ludziom nadzieję. W grudniu ubiegłego roku na pytanie jednego z dziennikarzy, jak daje sobie radę z powagą wyzwań, Orbán, ewangelik, odpowiedział, że siłę daje mu codzienna obecność na Roratach. O szóstej rano. To jednoznacznie wskazuje na drogę nadziei. Nie tylko dla Węgier.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...