Na pewno niczego nie zawłaszczam, kiedy wypowiadam swoje najgłębsze przekonania i kiedy chcę się dzielić z innymi wartościami, którymi żyję. Nie zawłaszczam niczego także wtedy, kiedy wokół wyznawanych przeze mnie wartości chcę budować jakiś rodzaj wspólnoty ludzkiej. Wspólnoty nie powstają sztucznie, one tworzą się wokół tego, co jest dla ludzi ważne
Współczesna kultura wydaje się jednak coraz mniej chrześcijańska.
To prawda. Skoro mamy kryzys obecności chrześcijaństwa w kulturze, to musimy zapytać, jaka jest jakość wiary chrześcijan. Człowiek dojrzale wierzący wypowiada się bowiem także przez kulturę. Wiara rzeczywiście przyjęta chce być wiarą misyjną, głoszoną. Czy jeśli kultura stoi na niskim poziomie, to taka też jest nasza religijność?
Niektórzy uważają, że ostatnie soborowe zmiany spowodowały kryzys, także w kulturze chrześcijańskiej. Szansę na uzdrowienie tej sytuacji upatrują więc w powrocie do starego, przedsoborowego modelu funkcjonowania Kościoła.
Możemy oczywiście przerzucać się argumentami, ale myślę, że warto popatrzeć na to, co proponuje papież. W końcu to, co on głosi i robi, jest w Kościele głosem najważniejszym. Jak wiadomo Benedykt XVI ogłosił rok wiary w Kościele. W związku z tym, całkiem niedawno ukazały się podpowiedzi, zalecenia jak ten rok przeżywać. Są one sygnowane przez prefekta Kongregacji Doktryny Wiary. Co zaleca kard. William Levada? Lekturę dokumentów soborowych i katechizmu, który zrodził się z Vati-canum II. Boję się, że dzisiaj o soborze mówią krytycznie ci, którzy nie czytali w ogóle jego dokumentów. Sobór stał się dziś chłopcem do bicia. Tymczasem nie byłoby Pawła VI bez soboru, nie byłoby Jana Pawła II bez soboru i nie ma Benedykta XVI bez soboru.
Niedawno czytałem tekst sprzed prawie pięćdziesięciu lat, który dotyczył tematu Kościoła otwartego. Nie jest przeciwieństwem Kościoła konserwatywnego, integrystycznego. Przeciwieństwem integryzmu jest nadmierny
progresizm. Otwartość jest alternatywą dla obu tych pomysłów. Polega ona na tym, że Kościół ma pozytywne nastawienie do świata i z tym nastawieniem jest do niego posłany. Soborowa definicja mówi, że Kościół jest jakby narzędziem jedności całego rodzaju ludzkiego. Znajduje swój cel poza sobą. Nie jest dla siebie, nie służy sobie samemu. Zgodnie z tą definicją, Kościół służy całemu rodzajowi ludzkiemu. W jaki sposób? Buduje jedność między ludźmi. Czyni to w ten sposób, że najpierw pokazuje człowiekowi wewnętrzne zjednoczenie z Bogiem możliwe dla każdego. Od tego wychodzi. Ale żeby było to możliwe, musi być ciekawy tego, jak ludzie żyją, z jakimi problemami się borykają, czego potrzebują.
Przeciwieństwem takiej postawy jest zamknięcie. Zamykam drzwi i nie wiem, co się za nimi dzieje. Nie chcę wiedzieć. Potrafię zadbać o siebie samego i kilku innych ludzi wokół mnie. Tylko czy to rzeczywiście będzie Kościół?
Wracając do kwestii znaków... Z krytyczną postawą wobec ostatniego soboru, choć nie zawsze, wiąże się też zainteresowanie liturgią przed-soborową.
Historia zbawienia to historia znaków i słów, a znaki są przez człowieka przyjęte, jeśli coś dla niego znaczą. Kiedy byłem rektorem w krakowskim seminarium, mieliśmy co pewien czas liturgię sprawowaną w rycie rzymskim, klasycznym. Wydaje mi się jednak, że nie można zrobić tej celebracji, jeśli się wpierw nie wprowadzi ludzi w znaczenie poszczególnych gestów składających się na tę liturgię. Inaczej efekt końcowy będzie taki, że człowiek niczego nie zrozumie. Będzie miał co najwyżej przeczucie, że uczestniczył w czymś ważnym, co jest wejściem w inny świat, ale nic więcej. To istotne, aby odkrywać, że kiedy wchodzę w świat liturgii, to zanurzam się w inną rzeczywistość, bosko-ludzką, ale liturgia jest też kodem słów i znaków. Te zaś mają sens wtedy, kiedy są rozumiane. Dlatego zaczęto m.in. używać języków narodowych w liturgii.
Wydaje się, że istnieje coraz większa potrzeba bycia wtajemniczanym w świat znaków, symboli...
Mówiliśmy o liturgii. Klękasz na dwa kolana, składasz ręce. Co to znaczy? Że jesteś wierny - tak, jak rycerz miał być wierny swemu seniorowi. Stoisz. Co to znaczy? Że jesteś wolny.
Podnosisz ręce do modlitwy. Wzniesione ręce oranta są wzniesionymi rękami ukrzyżowanego Chrystusa. Kiedy rozumiem jakiś gest i wykonuję go, to natychmiast pojawiają się takie czy inne odniesienia do Pana Boga. Ponieważ rozumiem ten znak, ten gest, mogę siebie przez niego wyrazić.
Kłopot w tym, że w Kościele niewystarczająco tłumaczymy te znaki i w konsekwencji podczas przeżywania liturgii wiele nam umyka. Nie jest to jednak problem znaków, ale ich rozumienia. Niektóre znaki rodziły się w pewnym kontekście historycznym i kulturowym. Kontekst się zmienił, a znak wciąż trwa. Jeśli jego znaczenie nie zostanie wyjaśnione, to będzie on znakiem z innego świata, z innego czasu. Pozostaje więc wytłumaczyć np. ministrantom, że bierze się monstrancję przez welon nie dlatego, żeby nikogo nie poparzyła, ale że jest to element wzięty z dworu cesarskiego. Kiedy człowiek otrzymywał dar od cesarza, to szacunek nakazywał wziąć go przez jakąś tkaninę. Biorę więc coś przez materiał w poczuciu, że otrzymałem od Boga jakiś niesamowity dar i nie mogę po niego po prostu sięgnąć łapą. W mojej postawie musi być uszanowanie dla tego daru. Wytłumaczenie tego zajmuje minutę, może dwie.
To dlaczego prawie nikt tego nie robi?
Bo jako kaznodzieje wolimy skupiać się na sprawach dotyczących moralności. Być może też dlatego, że mało kto o to pyta. Przychodząc na liturgię, wchodząc w jej świat, dobrze jest mieć w sobie ciekawość; pytać, dlaczego to robi się właśnie tak. Dobrze byłoby, żeby osoby czynnie uczestniczące w sprawowaniu liturgii miały świadomość tego, co robią, i były w tym zanurzone. Czy diakon, który okadza kapłana przewodniczącego liturgii, rzeczywiście się za niego modli? Czy podczas okadzania wiernych modli się za ludzi w kościele? Ten dym jest przecież znakiem modlitwy.
Niektórzy uważają, że aby być słyszanym we współczesnym świecie, Kościół powinien zrezygnować z ozdobnych szat, z całej otoczki, której współczesny człowiek nie rozumie, dokonać swoistego ogołocenia, wybrać absolutne ubóstwo i skupić się na budowaniu jedności między ludźmi.
Takie pomysły wracają niczym fale, z większym lub mniejszym natężeniem. Pamiętajmy jednak, że w Bogu jest stałe dążenie do wcielania się. Byłem kiedyś w Fatimie na kongresie chorych i niepełnosprawnych. W sanktuarium znajdowała się kaplica adoracji Najświętszego Sakramentu. Miała bardzo surowy wystrój. Niczego w niej nie było poza wmontowaną w ścianę malutką monstrancją z Najświętszym Sakramentem. Tylko tyle. Wróciłem do Krakowa i zafascynowany opowiadałem o tym swojemu proboszczowi. Mówiłem: „To tak skupia uwagę, że nie ma cię co rozproszyć". A ksiądz proboszcz mi odpowiedział: „Ale też nie ma cię co pożywić". Nie mogłem z nim dyskutować, nie miałem powodu, żeby to robić. Powiedział mi o pewnej swojej wrażliwości religijnej. Oczywiście, znakiem, na którym mamy się podczas adoracji skupić, jest kawałek konsekrowanego chleba, ale niektórzy oczekują od architektury i sztuki chrześcijańskiej podpowiedzi, która ukształtuje ich modlitwę. Mają do tego prawo czy nie? Mają. Nie absolutyzujmy swoich własnych oczekiwań w tej dziedzinie. Dla jednego coś będzie śmieszne, naiwne, a dla drugiego będzie to wypowiedź jego wnętrza. Nie zabraniajmy też innym wyrażać ich wiary przez znaki, symbole. Jeżeli będziemy lepiej rozumieć znaczenie symboli religijnych, to ich obecność będzie dla nas czymś bardziej zrozumiałym.
Natomiast środki ubogie, którymi powinien posługiwać się Kościół w głoszeniu Ewangelii, są bardzo proste. To dialog i świadectwo. Nic więcej.
bp Grzegorz Ryś, dr hab. historii, prof. UPJPII, mediewista, biskup pomocniczy diecezji krakowskiej, przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.