Wszystko, co wiem o moralności (...), zawdzięczam piłce nożnej – mawiał Albert Camus. Dziś by pewnie tego zdania nie zaryzykował. Ale futbol wciąż mówi nam sporo o świecie. Choćby dlatego warto oglądać Euro 2012.
Obsadziliśmy ich w głównych rolach doskonale. Są tak różni od siebie, jakby przybyli z innych planet. Planeta „ja” przeciw planecie „my”. Marzenie paparazzich i ich koszmar. Cristiano Ronaldo, zawsze spięty, z obsesją doskonałości. Leo Messi, spokojny tak, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Jeden opalony i przygładzony żelem, drugi blady, z niedzisiejszą fryzurą. Ronaldo z Realu Madryt, pierwszy piłkarz, który kosztował ponad dziewięćdziesiąt milionów euro. I Messi z Barcelony, kupiony z Argentyny jeszcze jako dziecko za koszt kuracji hormonalnej, dziewięćset dolarów miesięcznie. Chłopak z Europy, ale wychowany jak w nędzy trzeciego świata, w rozpadającym się domku na Maderze. I chłopak z południowoamerykańskiej klasy średniej, który luksusów w domu nie zaznał, ale nędzy też nie. Jednego wygwizdują na niemal każdym stadionie świata. Drugiemu biją brawo, gdzie się nie ruszy. Obaj są najlepsi i najpopularniejsi w świecie futbolu, odporni na kontuzje, pazerni na gole. To dwa symbole obecnego pokolenia piłkarzy, wychowanego już nie na podwórkach i pastwiskach, ale w szkołach z internatem, prowadzonych przez wielkie kluby. Cristiano trafił do takiego jako dwunastolatek, Messi był o rok starszy. Dziś zarabiają około trzydziestu milionów euro rocznie z pensji i reklam, a życie mają wyliczone niemal co do godziny: trening, mecz, jedzenie, sen, zakupy, sesja reklamowa. Jadłospis też, bo dziś kontrola nad tym co piłkarz je – i jak je – to podstawa w wielkich klubach. Trenera można oszukać, ale komputer analizujący dane będzie wiedział swoje. Na temat trybu życia również, ale z Messim i Ronaldo akurat nie ma pod tym względem kłopotu. Leo zachowuje umiar, a Ronaldo używek się wyrzekł. Alkoholu nie tyka w ogóle, bo ojciec pił aż po grób. Za pierwsze zarobione pieniądze Cristiano wyciągnął brata z uzależnienia od narkotyków. Nawet za papierosa zapalonego w jego obecności potrafi zrobić awanturę. Ma inne nałogi, można powiedzieć, że bardziej z naszej epoki: uzależnienie od ćwiczeń i od zakupów.
Piłkarze idą do Hollywood
Są razem z Messim idealnymi pracownikami swoich korporacji. Barcelony, która nazwała się „więcej niż klubem”, i Realu, w którym wszystko musi być „naj”: najdroższy piłkarz świata Ronaldo, drugi najdroższy piłkarz Kaka, najsłynniejszy trener Jose Mourinho, najpotężniejszy menedżer piłkarski Jorge Mendes, rządzący klubem z tylnego siedzenia. A między tymi korporacjami szaleją dwie najpotężniejsze armie futbolu, podbierające sobie każdy kawałek terenu: Nike i Adidas. Drużyną Adidasa jest Real, ale piłkarzem Adidasa – Messi. Nike ubiera Barcelonę i współrządzi klubem, ale indywidualnie sponsoruje Cristiano. To pierwsze pokolenie piłkarzy urodzonych już w globalnej wiosce i wychowanych w tak zwanej erze Bosmana, czyli po zniesieniu przepisów, które przywiązywały piłkarzy do klubów i skazywały na grę dla nich nawet wtedy, gdy nie mieli już na to ochoty. W 1995 roku belgijski piłkarz Jean Marc Bosman wywalczył w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej swobodę podpisywania kontraktów – gdzie piłkarz chce i za ile. Ten wyrok zmienił futbol. Piłkarze stali się panami sytuacji, kluby musiały bardziej o nich zabiegać, pensje poszybowały w górę, bo to był też czas, gdy wybuchła wielka miłość telewizji i futbolu. Powstał wielki rynek transferów, padały kolejne rekordy. Pośrednicy, czyli menedżerowie piłkarscy, zarabiali miliony. W klubach pojawili się dyrektorzy do spraw marketingu. A piłkarze odjechali w stronę życia jak w Hollywood. Futbol produkował gwiazdy zawsze, ale nigdy z tak szybką dostawą do domów jak dzisiaj. Brazylijczyk Pele, uważany za najlepszego w historii, pracował na sławę co cztery lata na mundialach i podczas komercyjnych tournée ze swoim klubem Santosem. Argentyńczyk Diego Maradona był pierwszym piłkarskim celebrytą ery telewizji satelitarnej i kurczącego się świata. Z własną firmą marketingową, świetnymi kontraktami, milionami, które szybko przepuścił na ludzkie słabości. Ale to była manufaktura przy dzisiejszym przemyśle sławy. Fabryce snów, albo według nowomowy – fabryce kontentu. Z postaciami uproszczonymi jak w kreskówce: egocentryczny pracoholik Cristiano, milczek Leo, zabijaka Wayne Rooney z Manchesteru United – i tym podobnymi.
W którąkolwiek stronę świata pojedziemy, to oni patrzą na nas z okładek i ekranów. Łatwiej dziś w Azji czy Afryce znaleźć małych chłopców kopiących piłkę w koszulkach Messiego, Ronaldo, Rooneya czy Xaviego i Andresa Iniesty z Barcelony niż z nazwiskami lokalnych bohaterów. Łatwiej w Malezji czy Ghanie obejrzeć mecz angielskiej Premiership niż jakikolwiek inny program. Liga hiszpańska od obecnego sezonu gra również w niedzielę w południe, choć o tej porze w Madrycie niektórzy dopiero wstają od sobotnich kolacji. Ale w Chinach jest wtedy prime time, a tam też chcą czasami popatrzeć na Ronaldo i Messiego bez zarywania nocy.
Życie w gorsecie
Im więcej gwiazd futbolu na ekranach, tym trudniej tych gwiazd dotknąć w codziennym życiu. Telewizyjno-marketingowa rewolucja zamknęła swoje najbardziej pojętne dzieci w willach i limuzynach. Pięknych willach, ale właściwie bez dostępu do normalności. Żyją w kokonach, otoczeni sztabem ludzi, którzy wynegocjują za nich kontrakt, wykreują wizerunek, dowiozą na sesję reklamową, Rooneyowi wyciszą pozamałżeńskie skandale, dla Ronaldo poprowadzą konto na Facebooku i Twitterze, udając, że to wpisuje się on sam, sprzedadzą prasie prawa do zdjęć ze ślubu piłkarza albo zdjęć jego nowo narodzonego dziecka, zatrudnią autora, który pomoże napisać autobiografię. Najczęściej piszą zaufani dziennikarze sportowi, ale na przykład Rooneya zastąpił biograf Beatlesów. I nie jedną, tylko całą serię: tom po tomie z dwudziestokilkuletniego życia chłopaka, który mówi, że jego głównym hobby jest spanie. Trudno znaleźć w reprezentacji Anglii piłkarza, który jeszcze swojej autobiografii nie wydał. Niektóre nawet ciekawe. Messi przyznał kiedyś, że czytał w życiu jedną książkę, autobiografię Maradony, i nie dotrwał do końca. Ale jego trener Pep Guardiola, sam pochłaniający każdą literaturę, recytujący wiersze, ma rację, kiedy mówi: niech książki w takim razie czytają inni, a Leo niech gra dalej tak, jak nikt inny nie potrafi. Świetny autor książek piłkarskich Simon Kuper często powtarza, żeby nie dać się zwodzić pozorom i brać większość piłkarzy za ograniczonych umysłowo. Oni są rzeczywiście ograniczeni, ale gorsetem futbolu. Ich rówieśnikom wbijano do głów, że nauką pracują na lepsze życie. A od nich świat oczekiwał, żeby trenowali, zdrowo jedli i długo spali. Pokusa dla większości nie do odparcia. W futbolu trudno jest dorosnąć. Żyje się od zgrupowania do zgrupowania, czyli jak w niekończącej się delegacji, jest się ze wszystkimi na ty, śmieje się ze sztubackich żartów, że ktoś komuś związał sznurówki albo obciął rękawy marynarki. Szatnie zresztą stały się, jak słusznie zauważył publicysta hiszpańskiego dziennika „El Pais”, bliższe teatralnym garderobom niż dawnym miejscom, w których obowiązywała hierarchia i młodszy czyścił buty starszym. Dziś jest w klubie człowiek od butów, a trener już nie może być jak sierżant dla rekrutów. Musi im imponować czymś więcej niż władzą, być zarządcą ego, a to jest stąpanie po linie. Alex Ferguson, legendarny trener Manchesteru United, opowiadał swego czasu, jak musiał zmienić swoje metody zarządzania, bo nowe pokolenie nie wytrzymywało jego awantur. – Zaczynali płakać. Nie do wiary. Kiedyś piłkarze nigdy nie płakali. Nie tylko to się zmieniło. Szatnie zapełniają dziś administratorzy własnych karier. Mogą być wytatuowani od stóp do głów, patrzeć groźnie, ale nie mają potrzeby zmieniania świata i wychylania się. Za dużo jest do stracenia. Choć i bunt czasem jest w cenie, gdy się go da efektownie sprzedać. Francuz Eric Cantona, jeden z tych, którzy zawsze szli swoją drogą, jest dziś, wiele lat po zakończeniu kariery, gwiazdą całej serii reklam Nike.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.