Streetworking to droga dotarcia do tej grupy dzieci i młodzieży, która zmuszona do życia w enklawach biedy miast i miasteczek nie potrafi poradzić sobie z dysfunkcją swoich biologicznych rodziców jak również z marazmem otaczającego ich świata.
Do sprawdzonych rozwiązań wpływu streetworkera na zachowanie dzieci jest jego postawa, na przykład, gdy dzieci wyrzucają resztki po chipsach czy opakowanie po papierosach na ulicę. Wystarczyło, że raz schyliłem się i podniosłem papier z ulicy i wrzuciłem go do kosza na śmieci. Dzieci były zdumione. Pytały - Co ty robisz ? Nie ma bowiem gorszej obelgi na ulicy, jak sprzątanie po kimś śmieci. Odpowiedziałem „Nie ładnie śmieci wyglądają na ulicy” i szybko zmieniłem temat nie dając odczuć mojego niezadowolenia. Po trzech razach, kiedy któreś z dzieciaków zwyczajnie zapomniało się, już nigdy podczas zajęć nikt nie rzucił papierka na ulicę.
Kiedy podopieczni skandalicznie zachowywali się w autobusie lub w tramwaju, plując na siebie, wyzywając swoje matki lub bijąc się, ja nie reagowałem. W końcu, któryś z pasażerów krańcowo zdenerwowany zachowaniem dzieci zaczął je uspokajać, te natychmiast dały znać, że są ze mną. Frustracja została natychmiast przelana na mnie. Ja oczywiście przyznałem, że dzieci bardzo źle się zachowują i jestem ich opiekunem. W ten sposób cała agresja spłynęła w moim kierunku. Po wyjściu z tramwaju dzieci same źle się czuły w tej sytuacji. Wiedziały, że powiedziałem prawdę i całkowicie niesłusznie usłyszałem wiele nieprzyjemnych słów na swój temat. Całą sytuacje skwitowałem jednym zdaniem: „Wierzę w was, na pewno następnym razem będziecie wiedzieć jak się zachować”. Przeszedłem nad tym jakby nic się nie stało i zacząłem zmieniać temat. Więcej już nie doświadczałem takich sytuacji. Dzieci same dokonały swego rodzaju analizy i wyciągnęły wnioski.
Pewnym standardem jest przyzwyczajenie do wysokiego tonu osób dorosłych. Dzieci reagują dopiero, gdy ktoś zwraca się do nich podniesionym głosem. Na pierwszych zajęciach, gdy jedziemy autobusem lub tramwajem, świadomie zwracam się do podopiecznych wolno i spokojnie, tak aby słyszeli co mówię. Przychodzi czas kiedy mamy wysiąść z tramwaju. Mówię do podopiecznych „chłopaki wysiadamy na tym przystanku”. Dzieci jednak nie reagują. Ja nie oglądając się za siebie, wysiadam i macham do nich na przystanku kierując się ku przejściu dla pieszych. Dzieci są w szoku, spodziewały się mocnego tonu komunikatu. Następuje krzyk i panika. Nigdy się nie zdarzyło aby motorniczy lub kierujący autobusem nie wypuścił spanikowanych dzieci. Ta sytuacja daje mi możliwość wyjaśnienia dzieciom, że to one muszą się pilnować a nie ja ich. Uporządkowanie tej zależności w pierwszym etapie znajomości jest niezwykle ważne i daje komfort odpowiedzialności za dzieci. Poza tym, po takiej przygodzie nigdy nie musiałem podnosić tonu głosu do wartości krzyku.
Z czasem poprzez takie i inne sytuacje streetworker jest obdarowywany szacunkiem i największymi sekretami dzieci. To bardzo ważny moment w pracy ulicznej. Podopieczni zwracają się z różnego rodzajem problemami: nie mam butów do szkoły, skaleczyłem się i rana ropieje, pani w szkole mnie obraża nazywając klasowym głupkiem, w domu nie mam co jeść. Czasem proszą o przyjście do sądu na rozprawę z powodu pobicia czy kradzieży. W większości są to ciche prośby.
Nigdy nie zapomnę jak dzieci wysprzątały komórkę w której inni załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne i urządzili tam dom. Były firanki, koce, świece, magnetofon i wiele innych przyniesionych ze swoich domów rzeczy. Dzieci zaprosiły mnie do tego wymarzonego, swojego domu abym spędził z nimi choć jedną noc. Byłem też świadkiem kiedy grupa dzieci w wieku 6-12 paliła papierosy a po chwili te starsze rozpalały marihuanę i częstowały te młodsze. W takich chwilach gorąco się modliłem za te dzieci. Po ludzku nic nie mogłem zrobić. Podkreśliłem, że ja nie palę zioła i tyle. W okresie pięcioletniej pracy ulicznej widziałem naprawdę wiele i zawsze wiedziałem dlaczego to robię. Z czasem streetworker staje się czymś więcej niż tylko dostarczycielem ciekawej rozrywki. Z biegiem czasu pogłębia się relacja i wzajemne zaufanie. Dzieci lgnęły do mnie mówiąc do mnie tato lub wujku, oczywiście poprawiając się za każdym razem, że się pomyliły. Zdarzało się często, że potrzeba kontaktu fizycznego była tak duża, że podczas grania w piłkę nożną chłopcy po strzeleniu bramki wskakiwali mi na plecy. A gdy wyruszaliśmy na zajęcia byłem niemal obijany, niby tak przez nieuwagę.
Darek, który w tamtym czasie miał 14 lat, chłopiec bardzo inteligentny ale i pełen przemocy, całkowicie bez kontaktu, zawsze narzucał innym swoje zdanie. Decydował kto może grać w piłkę i w jakiej drużynie. Prawdziwy lider. Bały się go nawet starsze dzieci. Kiedy zaczynałem pracę na nowej ulicy trafił do jednej z grup. Torpedował wszystkie moje zajęcia. Kiedy pobił chłopca z grupy stało się dla mnie jasne, że nie uniknę konfrontacji. Dla Darka byłem konkurencją, która mogła go pozbawić dominacji nad młodszymi dziećmi. Podjąłem to wyzwanie mimo, że ewentualne niepowodzenie byłoby dla mnie trudne z uwagi na dopiero co rozpoczętą pracę na nowej ulicy. W bardzo szczerej rozmowie wyjaśniłem po co tu jestem i co chcę robić. Wyjaśniłem, że jak będzie ze mną walczył i psuł mi zajęcia oraz bił inne dzieciaki podczas zajęć, to z wielką przykrością ale skreślę go z listy. Poprosiłem go, że jak ma jakieś własne pomysły na ciekawe zajęcia, to niech się podzieli. Byłem gotów je zaakceptować i wspierać go w ich realizacji. Potraktowałem chłopca bardzo poważnie dając mu czas do namysłu. Mimo moich dużych obaw rozmowa poskutkowała. Już na następnych zajęciach ton jakim kierował do mnie różne uwagi lub pytania był wyważony, bez poprzedniej pogardy czy wywyższania się. Inne dzieciaki z ulicy wiedziały, że odbyliśmy poważną rozmowę od której zależało, czy Darek będzie chodził na zajęcia. To swoiste starcie na wpływy udało się wygrać. Miało to spory wpływ na inne dzieciaki i moją dalszą pracę na ulicy. Z czasem nasza relacja się wzmocniła do takiego stopnia, że staliśmy się sobie bardzo bliscy. Darek pozwalał sobie na żarty i ganił dzieciaki jak źle się zachowywały na zajęciach. Był opiekuńczy i ewidentnie mnie naśladował. Po jakimś czasie mama Darka zapytała mnie – Co zrobiłem z jej synem? Zdziwiłem się takim pytaniem i poprosiłem o wyjaśnienie. Odpowiedziała: Mojego syna nie można odciągnąć od komputera ale jak pan przychodzi, to bez słowa kończy grę lub zamyka internet i szybko wychodzi z domu. Informuje mnie tylko, że idzie z Arkiem. Zawsze pamięta kiedy jest jego kolej na zajęcia, które pan organizuje.
Zadaniem streetworkera jest dotarcie do dzieciaków, które same nie przyjdą do jakiejkolwiek placówki wsparcia dziennego. Docieramy do nich tam gdzie mieszkają, do miejsc, w których najchętniej spędzają wolny czas. Pustkę codzienności wypełniamy ciekawymi zajęciami, by poprzez akceptację i własne świadectwo uczyć oraz wpływać na zmianę ich negatywnych zachowań. To droga, która wymaga czasu i własnego zaangażowania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.