Urodzony na nowo

Niedziela 23/2012 Niedziela 23/2012

Życie – Boży dar... Każdy ma je tylko jedno. Są jednak ludzie, którzy pewnego dnia rodzą się na nowo. 3 czerwca mijają 3 miesiące od katastrofy kolejowej, która wydarzyła się pod Szczekocinami. Dla 16 pasażerów była to ostatnia podróż. Niektórzy z poszkodowanych przebywają jeszcze w szpitalach, a przed nimi długa i żmudna rehabilitacja. Są i tacy, których z tragedii wbrew wszelkiej logice wyciągnęła jakaś siła, którzy dostali drugą szansę. 33-letni Daniel Dudziński z Lubaczowa jest przekonany, że tą siłą był Bóg, który po raz drugi dał mu nowe życie

Przypomnijmy: do czołowego zderzenia dwóch pociągów, w których jechało ok. 350 pasażerów, doszło w sobotę 3 marca przed godz. 21. Na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa zderzyły się pociągi: TLK „Brzechwa” z Przemyśla do Warszawy Wschodniej i Interregio „Jan Matejko” relacji Warszawa Wschodnia – Kraków Główny. Pociąg Warszawa – Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka nadjeżdżał pociąg Przemyśl – Warszawa. 16 ofiar śmiertelnych, 57 osób rannych, w tym 30 ciężko – to tragiczny bilans katastrofy pod Szczekocinami. Na miejscu bardzo szybko pojawiły się zastępy straży pożarnej, pogotowie i policja. Zmiażdżone zostały dwie lokomotywy oraz pierwsze wagony obu składów.

Czarny scenariusz podróży

– Tego dnia wybrałem się w podróż, której w najczarniejszym scenariuszu nie dało się przewidzieć. Starałem się o pracę w Niemczech, jechałem tam na rozmowę kwalifikacyjną. Przede mną było 1500 km drogi: Jarosław – Warszawa – Gdańsk – Hamburg. Planowo miałem mieć 2 przesiadki (Warszawa i Gdańsk), jednak w pociągu relacji Przemyśl – Warszawa poinformowano mnie, że skład pociągu, którym jadę, jest niepełny (tylko 3 wagony) i będzie konieczna dodatkowa (nieplanowana) przesiadka w Krakowie. To była moja pierwsza i jedyna przesiadka tego wieczoru. W Krakowie przesiadłem się do pierwszego wagonu za lokomotywą, zająłem miejsce dokładnie w środkowej jego części, przy drzwiach. Chciałem się zdrzemnąć, ale nie mogłem zmrużyć oka – wspomina Daniel. W jednej chwili usłyszał jakieś nieludzkie krzyki, coś leciało mu na głowę, odruchowo podniósł obie ręce, żeby się zasłonić. Nie zapomni, jak przed oczami mignęła mu postać osoby, która siedziała po jego prawej stronie, przy oknie. – Obrażenia pasażerów były drastyczne, bo działała na nie straszna siła. W przypadku czołowego zderzenia dwóch pociągów poruszających się z prędkością ok. 120 km na godzinę jadący w pierwszym wagonie pasażer o wadze 70 kg w momencie, gdy uderza w osobę siedzącą naprzeciwko, robi to z taką siłą, jak gdyby ważył ok. 1,5 tony – wyjaśnia mgr inż. Aleksander Drzewiecki, fizyk z Politechniki Śląskiej.

Dramat w pociągu

– To było jak sen, jak film, nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę, tu i teraz, wtedy w ogóle jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi. Widziałem, jak jedną osobę dosłownie wyssało przez okno. Tak jakby jakaś potężna siła wyciągnęła ją z przedziału. Nie straciłem świadomości, tragiczne obrazy w ekspresowym tempie migotały przed oczami. Nie czułem strachu, to wszystko działo się zbyt szybko. I nagle uświadomiłem sobie, że jestem uwięziony w zgliszczach wagonu, leżę zakleszczony w jakiejś puszce z żelaza, nie mogę się ruszyć, czuję tylko potworny ból. Jedynie głową mogłem trochę poruszać, spojrzałem na ten dramatyczny obraz, wokół słychać było tylko przeraźliwe krzyki, jęki i błaganie o pomoc. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, co się stało. Wydawało mi się, że to koniec. Po ok. 15 minutach w mojej kieszeni zadzwonił telefon. Przeczuwałem, że może to być ktoś z najbliższych. Może i dobrze, że nie mogłem odebrać telefonu, czułem, że nie przeżyję, ale wbrew wszystkiemu bardzo pragnąłem wierzyć, że zdarzy się cud i przyjdzie pomoc. Kiedy patrzysz na umierających ludzi, a jedyne co czujesz, to bezradność i narastający ból, tracisz siły, z trudem oddychasz, każda minuta ciągnie się w nieskończoność i masz świadomość, że to być może twoje ostatnie chwile życia – trudno o nadzieję, trudno wierzyć, ale „coś kazało mi” wierzyć wbrew faktom i logice. Trudno mi to opisać – wyznaje Daniel.

Zastrzyk życia

Słabł coraz bardziej, wydawało mu się, że nie ma już nóg, były kompletnie drętwe, jakby zamrożone. – Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale im mniej miałem sił... tym więcej nadziei, że może to jednak nie koniec... Całkowicie, bez reszty zawierzyłem swoje życie Bogu –

opowiada chłopak.  – Nie wiem, która była godzina, traciłem resztki sił, ucichły jęki konających osób i nie było już słychać błagania o pomoc, było potwornie zimno i głucho, jakby wszystko pomarło, nie wiem, skąd dochodził głos, ale usłyszałem ratownika, który wołał do jednego ze strażaków lub kogoś ze służby medycznej: „Tutaj, wysoko, chyba jest jeszcze chłopak, który może żyć”. Wierzyłem, że do mnie dotrą, ale miałem wątpliwości, czy zdążą, oddech spłycał się coraz bardziej, każdy kolejny był dużym wysiłkiem. Szeptałem sam do siebie: „Boże, potrzebuję tlenu”, nie miałem siły, żeby wołać o pomoc, wtedy usłyszałem głos, który zapamiętam do końca życia: „Nie bój się, jestem anestezjologiem, chcę ci pomóc”. Z trudem podniosłem oczy i zobaczyłem postać, byłem tak słaby, że widziałem jakby przez mgłę, dostałem zastrzyk, który, jak sądzę, przytrzymał mnie przy życiu. Spod żelastwa zostałem uwolniony jakąś godzinę później. Osobą posłaną przez Boga, która niosła mi pomoc, był lek. med. Jarosław Janka, anestezjolog ze Szpitala Miejskiego w Dąbrowie Górniczej. Będąc jeszcze w szpitalu, rozmyślając o wypadku, przypomniałem sobie przypowieść o uczniach, którzy z wieczora, płynąc łodzią na środku jeziora, trudzili się przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny. Wtedy ujrzeli Jezusa, którego wzięli w pierwszej chwili za zjawę, a On przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”. Po wyjściu ze szpitala jeszcze kilkakrotnie wracałem do tej przypowieści i zrozumiałem, że wtedy, gdy potrzebowałem tlenu, bo kończył mi się oddech, ten anestezjolog – jak się później okazało, pracownik szpitala, w którym leżałem – przyszedł do mnie ze słowami: „Nie bój się, jestem anestezjologiem, chcę ci pomóc”. Te sytuacje były bliźniaczo podobne, wierzę, że to Bóg postawił dr. Jankę na mojej drodze, żeby moja „łódź życia” nie zatonęła.

Służby medyczne dotarły do p. Daniela dopiero 2,5 godziny po wypadku. W tym miejscu trudno było wyciągnąć spod masy żelastwa kogoś żywego. Strażacy, którzy wycięli go z żelaznej puszki, pocieszali: „Byłeś w piekle, ale skoro przeżyłeś, na pewno z tego wyjdziesz”. Badania wykazały, że chłopak nie ma żadnych złamań, jest tylko mocno poobijany: olbrzymie krwiaki, siniaki, opuchlizna, rozcięta noga, która wymagała szycia. Raz po raz przychodzili do niego lekarze i pielęgniarki, nie do końca wierząc, że wyszedł żywy z tak ogromnej tragedii.

Po prostu cud!

– Czucie w nogach odzyskałem następnego dnia nad ranem, jakby w jednej chwili, takie miałem wrażenie. Leżałem na szpitalnym łóżku, martwiły mnie te nogi, ale „coś” mnie pchnęło, żeby wstać, wtedy poczułem w nogach potężne rwanie. Spróbowałem i wstałem. Byłem zaskoczony, potwornie słaby, ale szczęśliwy! – opowiada. Lekarze postanowili zostawić go jeszcze kilka dni na obserwacji. – Moja kondycja fizyczna poprawiała się z każdym dniem, gorzej było z kondycją psychiczną. Wciąż myślałem, analizowałem, próbowałem sobie tłumaczyć, jak to się stało, że z przedziału, który posypał się w drobny mak, wyszedłem żywy. Nie zapomnę tego do końca moich dni. Doszedłem do przekonania, że nie da się tego po ludzku wyjaśnić. Dziś myślę, że to był po prostu cud, a przez katastrofę przeprowadziła mnie ręka Boga, bo, po ludzku rzecz ujmując, nie powinienem tego przeżyć. Ta puszka żelastwa, która mnie owinęła, była jakby na miarę szyta. W złomowisku było akurat tyle miejsca, ile potrzebowałem. Takiej precyzji jeszcze w życiu nie widziałem, najlepszy Krawiec uszył mi to ubranie. Ktokolwiek rozmawiał ze mną lub z moimi rodzicami, inaczej tego nie określił jak słowami: „cud”, „drugie życie” czy „cudowne ocalenie”.

Jedno, święte i wspaniałe

I nie sposób się z tym nie zgodzić. – Dzisiaj mogę powiedzieć, że otrzymałem dużo więcej niż to, o co prosiłem w chwili krytycznej. Kilka dni po wyjściu ze szpitala szukałem w sieci jakiejś informacji i natrafiłem na takie zdanie: „Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” – wyznaje p. Daniel. – Gdy ktoś tak jak ja doznał bezsilności i kruchości ludzkiego życia i otarł się o śmierć, wie, że w najtrudniejszych momentach potrzebna jest nadzieja, a ta wypływa z wiary – dodaje.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...