O przywiązaniu Polaków do symboli narodowych, niebywałej gościnności i politycznym zawłaszczaniu Euro 2012 z posłem Jarosławem Sellinem rozmawia Wiesława Lewandowska
Wiesława Lewandowska: – Euro 2012 to wielka promocja Polski w świecie – powtarzają politycy, zwłaszcza polski rząd i wszystkie polskie media. Czuje się Pan teraz podniesiony na duchu jako Polak?
Poseł Jarosław Sellin: – Jak najbardziej! Dlatego, że jest to projekt ogólnonarodowy, któremu nie przeciwstawiały się w Polsce żadne środowiska polityczne, z wyjątkiem PO...
... nie pomylił się Pan?
– Nie! W 2005 r. PO miała wątpliwości, czy jest sens organizować w Polsce Euro, czego dowodem są niedawno upublicznione materiały, że jedynie ta partia nie wysłała do UEFA specjalnego listu popierającego polską ofertę zorganizowania tej imprezy, co zapewne wynikało z niewiary w możliwości państwa polskiego, z tej tak typowej dla polityków PO mikromanii.
Mikromanii!?
– Tak, pozory mylą. Przecież PO organizację Euro dostała w spadku po poprzedniej ekipie i nawet dziś uważa, że Polska jest tak mało znaczącym krajem, iż nie powinna się porywać na jakiekolwiek wielkie projekty. Jednak w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego i premierostwa Jarosława Kaczyńskiego UEFA została przekonana, że Polskę stać na organizowanie tego rodzaju dużych imprez.
I naprawdę nie jest to nasze polskie „zastaw się, a postaw się”?
– Nie. Nasze środowisko polityczne już od lat przekonuje, że możemy mierzyć wysoko, licytować Polskę w górę. Powinniśmy więc teraz zabiegać nawet o organizacje mistrzostw świata w piłce nożnej lub nawet olimpiady, letniej bądź zimowej. Nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów.
Bo Polska przy okazji Euro – oczywiście dzięki obecnemu rządowi, jak to podkreślają teraz politycy PO – dokonała olbrzymiego skoku cywilizacyjnego, kulturowego?
– Nie, nie dlatego. Partia rządząca, oczywiście, próbuje wykorzystywać fakt realizacji Euro 2012 w Polsce w swoim politycznym interesie. Były liczne próby politycznego zawłaszczenia tej imprezy i pokazania, że jest to głównie zasługa PO i tego rządu.
A naprawdę nie jest?
– Myślę, że Polacy patrzą na to bardziej rozsądnie i przede wszystkim traktują tę imprezę jako wydarzenie narodowe i obywatelskie w skali znacznie szerszej, niż chciałby tego rząd. Można nawet powiedzieć, że przy tej okazji ujawniły się ogromne tęsknoty do bycia wspólnotą narodową, o jakich zaplecze intelektualne i medialne PO wcale nie marzy...
Bardzo cieszy to – i na tym skupiają się polskie pozasportowe podsumowania – że EURO było dla Polski przede wszystkim nowym doświadczeniem kulturowym i społecznym, że Polacy mieli okazję pokazać bardzo radosne twarze, wyjść z europejskiego cienia.
– Powiem więcej, w czasie Euro ujawniły się takie skłonności, które mogą niepokoić środowiska polskich elit lewicowo-liberalnych, uważających, że narodowi polskiemu trzeba aplikować pedagogikę wstydu lub rewizjonistyczno-ekspiacyjną, gdy chodzi o ocenę naszej historii. A tymczasem okazało się, że Polacy są tak po prostu dumni z tego, iż są Polakami. Że są przywiązani do symboli narodowych, a tę imprezę potraktowali jako okazję do demonstrowania patriotyzmu. Tak więc ta cała ciężka dwudziestoletnia praca „pedagogów wstydu” spełzła na niczym... Polacy chcą się czuć wspólnotą i chcą to wyrażać symbolicznie poprzez barwy narodowe i godne odśpiewanie hymnu. Ci, którzy straszą „demonami polskiego patriotyzmu”, którzy przekonują w jednej z gazet, że uczucia patriotyczne są formą choroby psychicznej, że „najwyższy czas, aby Polacy wyrzekli się polskości”, mają po tym Euro sporo do przemyślenia.
Czy jednak ten gorący „futbolowy patriotyzm” przełoży się na inne sfery życia, choćby nawet tylko na obchodzenie świąt narodowych?
– To prawda, że ten „patriotyzm futbolowy” jest dość powierzchowny, raczej intuicyjny niż przemyślany, ale też jest ważny, bo tworzy wspólnotę. Moim zdaniem, to, co ostatnio obserwujemy w święto 11 listopada czy 2 maja przy okazji Dnia Flagi, może być dowodem, że uczucia patriotyczne Polaków narastają. O poziomie polskiego patriotyzmu świadczy także to, co się działo po katastrofie smoleńskiej.
Jest to jednak ów niepoprawny politycznie patriotyzm, tak bardzo znienawidzony właśnie przez elity lewicowo-liberalne, które – poza nielicznymi wyjątkami – cieszą się jednak z tego, że Polacy na Euro wreszcie pokazali właściwą formę patriotyzmu...
– Oczywiście, Polacy są tu dość zasadniczo podzieleni, ale jestem przekonany, że zdecydowana większość czuje prawdziwie głęboką dumę ze swej polskości i przyjmuje hasło Lecha Kaczyńskiego, że „warto być Polakiem”. Moim zdaniem, polski patriotyzm narasta. I to niejako na przekór obecnie rządzącym elitom, które nie używają nawet takich pojęć, jak „naród” czy „interes narodowy”, a mówią tylko o bezosobowym „społeczeństwie obywatelskim”...
... a teraz też o „wspaniałych kibicach”, którzy – jak z zadowoleniem zauważył prezydent Bronisław Komorowski – nareszcie pokazują „nowoczesny patriotyzm”, czyli ten radosny, a nie smutny, smoleński. Prezydent stwierdził też, że sport to „najzdrowsza metoda budowania polskiego nowoczesnego patriotyzmu”. Zgadza się Pan z tym?
– Nie widzę powodu, aby patriotyzm dzielić na nowoczesny i nienowoczesny. Jeśli Pan Prezydent tak mówi, to widocznie chce kontynuować proces dzielenia Polaków, jak zrobił to już zaraz po inauguracji swojej prezydentury, nakazując usunąć krzyż z Krakowskiego Przedmieścia. Poza tym tworzenie takiego podziału wpisuje się w ten nurt refleksji, który zakłada, że modernizacja Polski nie może iść w zgodzie z kultywowaniem polskiej tradycji, a zwłaszcza polskiej religijności. Elity lewicowo-liberalne często powtarzają, że polska tradycja historyczna, a także polska religijność są raczej obciążeniem niż atutem czy walorem w modernizacji Polski. Moje środowisko uważa wręcz odwrotnie – modernizacja Polski jest wprost uzależniona od tego, czy będziemy szanować własną tradycję i własną, specyficzną religijność. Jeśli nie, modernizacja po prostu się nie uda. Jeżeli Prezydent uważa, że trzeba dziś wymyślać takie miazmaty, jak „nowoczesny patriotyzm”, to chce dzielić Polaków na patriotów lepszych i gorszych...
„To ludzie kochający dobrą zabawę do nas przyjechali!” – tak zachwycali się liczni komentatorzy, nie tylko sportowi, i chyba prawie wszyscy ulegliśmy sugestii, że dobra zabawa, igrzyska sportowe, są dziś głównym, najważniejszym sensem życia. Czy to nie jest smutne?
– Nie, jeśli przyjmiemy, że są takie momenty, w których zabawa jest uprawniona, wręcz niezbędna. Euro trwa 4 tygodnie, święta narodowe – 1 dzień, potem przychodzi codzienność, która może czerpać energię właśnie z tego świętowania.
Oby! Polacy w czasie tego Euro zainwestowali dużo energii w wielką gościnność. O tej gościnności podobno mówi już cały świat...
– Polacy w czasie tych igrzysk, na poziomie jak najbardziej oddolnym, niewątpliwie pokazali niebywałą gościnność. Wszyscy nasi goście – a było ich ponad 400 tys. – dają temu świadectwo. Gościnność to naprawdę piękna cecha naszego narodu, który generalnie lubi wszystkie inne narody i jest bardzo zaciekawiony kontaktem z nimi.
I podobno – co podkreślają zwłaszcza politycy rządzący – właśnie dzięki Euro (szczególnie dzięki pięknym stadionom i dworcom) Polacy wreszcie mogli się wyzbyć swoich kompleksów...
– Nieprawda. Młodzi Polacy, którzy sporo jeżdżą po świecie, na ogół kompleksów nie mają już od dawna. Jeśli ktoś ma jeszcze w Polsce jakieś wyraźne kompleksy, to rządzący, którzy są bardzo przewrażliwieni na to, jakie są o nas opinie w prasie zachodniej czy na Jamajce, a często po prostu nie odróżniają tzw. dobrej opinii o Polsce od prawdziwego szacunku do niej. Moim zdaniem, z tym poczuciem niższości wobec Zachodu mniejsze problemy ma „lud polski” niż duża część polskich elit, wśród których jest to zjawisko wręcz chorobliwe.
Wszyscy w Polsce dość zgodnie cieszą się z ponoć najpiękniejszych w Europie stadionów. Czy nie można się w sposób uzasadniony obawiać, że pozostaną nam po EURO tylko mury, które trudno będzie wypełnić jakąś sensowną treścią? A może nawet trudno będzie je utrzymać?
– Rzeczywiście, nikt nie ma chyba jakiegoś przekonującego planu na zagospodarowanie i utrzymanie obiektów zbudowanych specjalnie na Euro... Czy organizowane tam masowe imprezy będą miały odpowiednią frekwencję, czy będą mogły zapewniać rozrywkę na odpowiednim poziomie? Powinniśmy pamiętać, że masowa rozrywka i sport wyczynowy to jednak nie wszystko. Może warto dziś sobie przypomnieć o sławnych rządowych „orlikach”, które też nie zostały wypełnione budującą treścią... Nie ma dobrego planu ich wykorzystania. Dlatego uzasadnione jest pytanie, co dalej z naszymi wielkimi, wspaniałymi stadionami: czy nie powtórzy się u nas sytuacja z Portugalii, gdzie stadiony zbudowane na międzynarodowe igrzyska potem były burzone lub zarastały trawą?
A w Polsce przecież trudno nawet dziś liczyć na rozkwit piłki nożnej, która – dobrze to czy nie – w świecie staje się jednak znaczącym motorem procesów cywilizacyjnych...
– Piłka nożna jest fenomenem, który ma znaczenie nie tylko czysto sportowe i widowiskowe, ale też kulturowe, społeczne, a nawet narodowe i patriotyczne. Wszyscy niedawno doświadczyliśmy tej piłkarskiej „liturgii”, poczuliśmy jej dziwną moc... Trzeba więc uznać, że jest to sprawa poważna dla życia każdej wspólnoty. Nie tylko o prostą zabawę i rozrywkę tu chodzi. W związku z tym coraz ważniejsza staje się i organizacja tej sfery życia, także z punktu widzenia państwa. Jeśli więc Polacy ten sport kochają i są do niego mocno przywiązani, to władza publiczna musi też podjąć pewne zobowiązania. A tymczasem mamy w naszym kraju daleko posuniętą rozbieżność między zapotrzebowaniem Polaków na ten sport a anachronicznością struktur organizacyjnych zajmujących się nim na szczeblu państwowym.
Polski Związek Piłki Nożnej do restrukturyzacji?
– Tak, jest to organizacja pod każdym względem anachroniczna, oderwana od dzisiejszych potrzeb i wyzwań, mentalnie mocno zakorzeniona jeszcze w PRL. Władza publiczna powinna zaproponować i przeprowadzić uzdrowienie PZPN.
Czy jednak jest to możliwe, skoro PZPN jest organizacją pozarządową, w dodatku niemal sprywatyzowaną, a każda próba ingerencji państwa może się skończyć wykluczeniem Polski z międzynarodowych rozgrywek i turniejów piłkarskich?
– Tak być nie musi. Dlatego jeszcze w czasie Euro, już po przegranej polskiej reprezentacji, Prawo i Sprawiedliwość wystąpiło z pewnymi propozycjami naprawienia trudnej sytuacji. W porozumieniu – a nie w konflikcie, jak sugerują nasi adwersarze – z UEFA i FIFA można doprowadzić do zgody na wprowadzenie kuratora do PZPN, który przeprowadzi naprawę całej tej chorej struktury. A docelowo powinniśmy spokojnie popracować nad specjalną ustawą o sporcie, która na nowo tę sferę uporządkuje. Władza publiczna nie może się uchylać od takiej odpowiedzialności, mówiąc, że PZPN jest absolutnie autonomicznym bytem, do którego nikt nie może się wtrącać. To byłby absurd. Zwłaszcza w kontekście piłkarskiej afery korupcyjnej, w ramach której w ciągu ostatnich lat dokonano kilkuset aresztowań.
Pełne świątecznej euforii Euro już szczęśliwie za nami; nie wydarzyło się nic złego, nie doszło do kompromitacji, czego też nie można było przecież wykluczyć... Czy, Pana zdaniem, nie przesadziliśmy jednakowoż z tym polskim Euro-entuzjazmem i teraz nie będziemy wiedzieć, co z nim zrobić, jak go zagospodarować?
– Nie da się zaprzeczyć, że zainteresowanie meczami – przede wszystkim polskiej reprezentacji – było ogromne. Przed telewizorami zasiadało ponad 14 mln Polaków. Podobne rekordy oglądalności padały chyba tylko przy okazji pielgrzymek Jana Pawła II. Ilekroć ktoś pyta, co nam z tamtych ogromnych duchowych przeżyć zostało, zawsze odpowiadam pytaniem: a co by było ze wspólnotą Polaków, gdyby nie było Papieża Polaka i jego pielgrzymek do Ojczyzny?
A co by było, gdyby nie było Euro 2012?
– Może przeżycie Euro nie pozostawi w polskim duchu istotnych śladów, ale i tym razem cenne jest to, że mogliśmy się „policzyć”, wyjść na zewnątrz, pokazać się, śpiewać hymn ze łzami w oczach. Dobrze, że tak było.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.