O sytuacji Kościoła w Afryce, o pracy duszpasterskiej i charytatywnej oraz o tym, jak krzyż zastępuje tam amulety – z bp. Janem Ozgą z Kamerunu rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś
KS. INF. IRENEUSZ SKUBIŚ: – Jaka była geneza organizacji Synodu w diecezji Doumé Abong-Mbang w Kamerunie?
BP JAN OZGA: – Podczas wizyt duszpasterskich zauważyłem wśród wiernych potrzebę wypowiedzenia się na temat wiary, Kościoła, katechezy i ewangelizacji. Zaproponowałem więc zorganizowanie I Synodu Diecezjalnego. Jedną z inspiracji był apel Jana Pawła II o to, by Rok Święty 2000 został przedłużony poprzez akcje duszpasterskie w diecezjach. Synod trwał 5 lat (2000-2005), przygotowywał też na obchody 50-lecia diecezji (utworzona 14 września 1955 r.).
– Podjął Ksiądz Biskup wielkie zadanie, zarówno od strony ideowej, jak i pastoralnej. Jak udało się je zrealizować?
– Znając sytuację Kościoła lokalnego, wiele czasu spędziłem na rozmowach indywidualnych z kapłanami, siostrami zakonnymi, z laikatem, nawet z ministrami, którzy także byli uczestnikami Synodu. Trzeba było przekonać ludzi do tej formy spotkania, co nigdy nie jest łatwe i angażuje diecezję od strony finansowej. Dla mnie bardzo ważne było, by zacząć budować Kościół w sercach ludzkich, a następnie w postaci świątyń, kaplic czy innych budowli.
Zasadniczą pracę zleciliśmy zespołom synodalnym, ale mieliśmy profesjonalną asystencję profesorów z uniwersytetu katolickiego w Jaunde (to uniwersytet dla pięciu krajów afrykańskich) – biblistów, liturgistów, ludzi, którzy mieli wiele do powiedzenia. Oni razem z nami prowadzili 5-letni Synod.
– Jak prace Synodu przełożyły się na lokalną społeczność, na zwykłych ludzi, na parafian?
– Parafianie byli reprezentowani przez ludzi wybranych przez proboszczów czy współpracujących z nimi katechistów. Uczestniczyli w dwóch sesjach. Wielką radością był dla nich fakt, że mieli możliwość wypowiedzenia się przed księdzem i biskupem. Nieraz zaczynali od słów: „Po raz pierwszy mówię przed moim proboszczem”; „Po raz pierwszy mówię przed moim biskupem”. Możliwość wypowiedzenia się odczytali jako promocję człowieka, który w codziennym życiu jest gdzieś tam, ale tutaj jego wypowiedź decyduje o wizji Kościoła i ewangelizacji, wpływa na jej skuteczność.
– Bardzo ważną rolę na misjach pełnią katechiści. Jak oni wpisali się w Synod?
– W naszej diecezji mamy 24 kapłanów kameruńskich, 3 misjonarzy i 600 katechistów Kameruńczyków. Jeżeli chodzi o Synod, to oni stanowili główny zespół ludzi, którzy przedstawiali problemy wspólnot, trudności przeżywane na co dzień, ponieważ oni są na pierwszej linii frontu Kościoła. Jeździmy po wioskach stosunkowo rzadko, a oni na co dzień mają styczność z miejscową ludnością. Stąd też ich wypowiedzi, wnioski i propozycje bardzo mocno zaważyły potem na dekretach synodalnych, które zostały wydane i rozpowszechnione w diecezji.
– Katechiści reprezentowali zatem na Synodzie laikat...
– Nie możemy u nas mówić o ewangelizacji bez podkreślania roli katechistów i ich formacji. Mamy z nimi żywy kontakt. Pojawiają się często tam, gdzie są chorzy. Jest pewna wewnętrzna więź między nami. Co roku w każdej parafii dbamy o formację katechistów. Bardzo często pytam, jak oni żyją, jak żyją ich dzieci, gdzie wysyłają je na studia, jakie są ich problemy. Słuchamy ich i w miarę możliwości im także niesiemy pomoc, np. w kształceniu dzieci, w leczeniu, w codziennym życiu. Jesteśmy z nimi na co dzień.
– Afryka jest nadzieją i przyszłością Kościoła...
– Na pewno jest wiele energii w Kościele afrykańskim, ale dorzuciłbym jedno: trzeba kontynuować formację, stwarzać platformy spotkania, pozwolić wypowiadać się temu ludowi i pomagać człowiekowi, który jest na miejscu. Drugą ważną sprawą jest dla mnie formacja lokalnego kleru. Z 24 kapłanów, których Bóg pozwolił mi wyświęcić, 15 ukończyło studia wyższe. Seminaria funkcjonują normalnie, ale potrzeba dodatkowej formacji, by człowiek ubogacony wiarą i doświadczeniami Kościoła powszechnego mógł następnie wrócić i podzielić się tymi zdobyczami z człowiekiem, który pochodzi z jego wioski, z jego diecezji, archidiecezji, metropolii.
– Podczas naszego ostatniego spotkania w redakcji „Niedzieli” na plan pierwszy wysuwała się troska Księdza Biskupa o szkoły. Jak to wygląda obecnie?
– Chciałbym wyrazić wielką wdzięczność tym wszystkim, którzy nas wspomagają w ramach tzw. „Adopcji Serca”. Rodzice dbają o jedzenie i ubranie swych dzieci, a Kościół daje struktury oświatowe i opłaca nauczycieli. Przeznaczając na dziecko równowartość 50 euro rocznie, zapewniamy mu naukę w ciągu roku oraz 3 razy w tygodniu kubek mleka i mały chlebek z rybą lub posmarowany czekoladą.
Możemy już pochwalić się rezultatami tej akcji. Dzieci, które do nas przychodzą, są często głodne. W dniach, kiedy otrzymują w szkole bułkę i kubek mleka, wszystkie są w szkole. Każde przychodzi z własnym kubkiem. Przytoczę ciekawostkę, która zaważyła na formie naszej pomocy: Siostra dała dziecku kawałek francuskiej bagietki, posmarowanej czekoladą. Chłopiec zjadł połowę, a resztę położył na kolanie. Siostra nie wiedziała, co o tym sądzić, zwróciła mu uwagę, na co odpowiedział, że w domu ma jeszcze siostry i braci, którzy nie znają zapachu chleba ani czekolady. Połowę swojego przydziału zaniósł do domu. Ten wzruszający gest małego Afrykańczyka, który widzi obok siebie kogoś, kto nie ma tego samego co on, to piękna postawa chrześcijańska.
Dlatego u nas w szkole „Adopcja Serca” jest ważną formą ewangelizacyjną. Dziękujemy Panu Bogu za każdą pomoc, wiemy, że ci, którzy nas wspomagają, to są przedłużone ręce Boże, które poprawiają byt afrykańskiego dziecka.
Siostra zakonna zajmująca się tą akcją wpisuje ofiarodawcę na listę. Otrzymuje on zdjęcie dziecka, które będzie wspomagane. Następuje niekiedy bardzo głęboka więź między pomagającymi a tymi, którym się pomaga.
– To piękna idea. Nasi Czytelnicy na pewno wciąż będą popierać tę akcję.
– Z serca dziękuję. Wśród naszych dzieci mamy grupę najbardziej biednych, dotkniętych chorobą AIDS. Zdajemy sobie sprawę, że one umrą, ale chcemy im stworzyć warunki, by – jak mówiła Matka Teresa z Kalkuty – godnie przeżywały swoje życie. Takie dziecko pozostawione w wiosce doznaje tzw. stygmatyzacji chorobą – jest odizolowane, bawi się samo, jest wytykane palcami. Wyszukujemy takie dzieci i przenosimy je do szkoły, by przynajmniej przez ostatnie miesiące czy lata żyły inaczej.
– Jak diecezja przygotowuje się na Rok Wiary?
– W diecezji Doumé Abong-Mbang rozpoczynamy pielgrzymkę Krzyża Świętego, by ukazać wartość i moc, jaka kryje się w Krzyżu Chrystusa. Rozpoczniemy też akcję zawieszania krzyży w domach chrześcijańskich i oddawania domu samemu Chrystusowi. Przytoczę katechezę, jaką prowadzimy, gdy mówimy na temat Krzyża: „Rano diabeł idzie drogą. Otwiera drzwi i gdy widzi, że w domu jest krzyż, wie, że jest zajęte, i nie wchodzi; a tam, gdzie nie ma krzyża, mówi, że to jest miejsce, gdzie może wejść i działać”. To są bardzo proste, podstawowe nauki, ale ludzie doskonale zdają sobie sprawę, że sama obecność krzyża już przypomina Osobę Jezusa Chrystusa i dzieło zbawienia.
Chciałbym tę akcję poprzedzić dobrą katechezą. Spojrzenie na krzyż, na którym mamy samego Chrystusa, niesie nadzieję, że On przyniesie pomoc. Chciałbym, żeby Bóg wrócił do serc ludzkich, do rodzin, do społeczności poprzez krzyż. Każdy Afrykańczyk nosi w kieszeni amulecik, który go strzeże. Chcemy pokazać, że moc Krzyża Świętego jest przeogromna. Gdy postudiujemy teologię, widzimy, jak wiele dobra płynie ze znaku krzyża. Dlatego przewidziana jest w tym roku najpierw katecheza, a potem instalacja krzyża. Z pewnością trwająca w diecezji 2 lata pielgrzymka Krzyża Świętego przyniesie dużo rezultatów w postaci nawróceń, deklaracji wiary i czynów chrześcijańskich, które są naznaczone nadzieją, przebaczeniem, pojednaniem i pokojem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.