Europa nie odzyska wigoru bez porzucenia tych społecznych eksperymentów i powrotu do swych źródeł, które tkwią w tradycyjnych fundamentach aksjologicznych naszej cywilizacji i które dawały nam przez wieki siłę do odważnego wyjścia do świata i patrzenia z nadzieją w przyszłość.
Wszyscy komentatorzy i politycy od pewnego czasu powtarzają, że Unia Europejska znalazła się w kryzysie. Jako znamiona tego kryzysu jedni wskazują zawirowania w strefie euro i problemy z zadłużeniem niektórych państw Południa, drudzy zwracają uwagę na rosnące nastroje ksenofobiczne w bogatych społeczeństwach Północy, co skutkuje wzrostem popularności partii antyimigranckich (w tym także skierowanych np. przeciw Polakom) i polityką zamykania granic, trzeci wreszcie podkreślają malejącą konkurencyjność Europy w skali globalnej, starzenie się europejskiego społeczeństwa i tym samym coraz bardziej peryferyjną pozycję Starego (nomen omen) Kontynentu.
Wszystkie te elementy opisu są prawdziwe, problem jednak polega na tym, że nie diagnozują one źródeł kryzysu, lecz jedynie przedstawiają symptomy choroby, która dotknęła proces integracji europejskiej i politykę na naszym kontynencie.
W poszukiwaniu źródeł kryzysu
Gdzie zatem tkwi przyczyna słabnącej pozycji Europy i utraty przez nią tej siły witalnej, która przez stulecia powodowała, że to właśnie Stary Kontynent wyznaczał dynamikę światowego rozwoju i określał standardy cywilizacyjne?
W moim przekonaniu, istota europejskiej słabości tkwi w utracie duchowego wymiaru życia w Europie, nie tylko w wymiarze prywatnym i indywidualnym, ale także – a może przede wszystkim – w wymiarze publicznym, mającym swe konsekwencje dla wspólnoty europejskich narodów i dla polityki rozumianej jako roztropna troska o dobro wspólne, realizowana z poszanowaniem wartości fundamentalnych dla naszej cywilizacji.
Symboliczną ilustracją tej europejskiej słabości była uroczystość, która odbyła się we francuskim Reims 8 lipca br., gdzie w katedrze spotkali się liderzy współczesnej Europy: niemiecka kanclerz Angela Merkel i francuski prezydent François Hollande. Spotkanie to było formą uczczenia i nawiązania do symbolicznego wydarzenia sprzed 50 lat, kiedy to w tym samym miejscu w „Mszy pokoju” uczestniczyli ówcześni liderzy tych dwóch państw: Konrad Adenauer i Charles de Gaulle.
Jak wiele jednakże dzieli te dwa wydarzenia i jakże wyraziście można było to dostrzec!
W 1962 r. w arcykatolickiej katedrze w Reims spotkali się katoliccy politycy: Adenauer i de Gaulle (ten drugi może niezbyt gorliwy, ale wychowany w ultratradycyjnej rodzinie katolickiej). Wtedy gest pojednania między nimi w tym miejscu – tak jak wcześniejsze działania bardzo religijnego Roberta Schumana, tegoż Adenauera i przedstawiciela tradycyjnej włoskiej katolickiej chadecji Alcide de Gasperiego – miał głęboki religijny i etyczny wymiar. Pojednanie i przyszłość Europy po hekatombie II wojny światowej miały być bowiem budowane nie w duchowej próżni, ale na trwałym fundamencie cywilizacji europejskiej, jakim był „trójkanon”: grecka filozofia (umiłowanie mądrości), rzymskie prawo (w tym także charakterystyczne dla naszej kultury religijnej rozdzielenie prawa świeckiego i prawa kościelnego) oraz chrześcijańska etyka z centralnym znaczeniem przyrodzonej każdemu godności ludzkiej. Politycy powojenni mówili wprost, że demokracja i integracja europejska mają sens tylko wówczas, gdy zawierać będą trwałe poszanowanie chrześcijańskiej natury europejskiego porządku.
Jednocześnie fundamentem polityki w ramach integrującej się Europy miały być zasady wyprowadzone z etyki chrześcijańskiej i cnót publicznych, takich jak: równość, szacunek dla każdego (w tym słabszego i biedniejszego), lojalność, prawda, współpraca, odpowiedzialność, uczciwość.
Integracja europejska nie miała być zatem konstruktywizmem społecznym w wydaniu lewicowym, nie miała być budową supersystemu biurokratycznego, tak jak ma to miejsce dziś, lecz miała być połączeniem dwóch zasadniczych społecznych wartości, o których mówi katolicka nauka społeczna: wolności oraz solidarności poprzez pojednanie bez zapominania (wybaczenie bliźniemu). System władzy europejskiej miał zaś realizować zasadę pomocniczości, którą od Arystotelesa przeniósł św. Tomasz z Akwinu, a do współczesnej nauki społecznej wprowadził papież Leon XIII.
Z wartościami – sukces zagwarantowany
Integracja europejska zatem – i to było bezdyskusyjnym przekonaniem tzw. ojców założycieli (wspomnianych: Schumana, Adenauera, de Gasperiego) – miała się udać wyłącznie pod warunkiem, że nie będzie budowana w próżni aksjologicznej, że nie będzie bezwartościowa. Jednocześnie ważne jest to, że nie zakładali oni, iż to zadaniem polityków jest określanie wartości, którymi ma się kierować życie publiczne. Wartości te muszą być pozapolityczne, tzn. że nie mogą być rezultatem decyzji politycznych, lecz odwrotnie – wartości mogą decydować o kształcie polityki tylko wówczas, gdy są to uniwersalne nakazy moralne i zasady stanowiące fundament cywilizacyjnej tożsamości Europy.
W tym znaczeniu krzyż, który wisi w sali obrad Sejmu RP, wyraża właśnie tę zasadę i woła: panie i panowie politycy, to nie do was należy pełnia władzy bez granic, nie możecie stanowić jakiegokolwiek prawa, nawet jeśli macie większość, bo istnieje coś znacznie większego niż cały polityczny porządek razem wzięty. Na tym polega tradycyjnie rozumiane ograniczenie demokracji przed jej własnym „demokratycznym totalitaryzmem”, przed którym przestrzegał Jan Paweł II, gdy pisał o tym, że demokracja bez wartości przekształca się w jawny lub ukryty totalitaryzm.
Symbol, który stał się karykaturą
Tymczasem jednak proces integracji europejskiej w pewnym momencie, w rezultacie m.in. dojścia do władzy „pokolenia 1968”, uległ „lewicowemu abordażowi” i został skierowany na kurs, od którego jak najdalsi byli twórcy europejskiego zjednoczenia – na kurs w kierunku tworzenia „nowego Europejczyka”, według politycznie określonych parametrów, który będzie wierzył w polityczne wartości, takie jak: wielokulturowość, mobilność, modernizacja, polityczna tolerancja, afirmacja różnorodności, racjonalizm, postęp, pokój, ekologizm i wiele innych. Miały one zastąpić fundamenty wartości chrześcijańskich i stać się źródłem nowej, ściśle upolitycznionej, tożsamości Unii Europejskiej, tj. takiej, która podlega określeniu wolą większości rządzącej i na której straży nie stoją kultura i sumienie, ale prawo tworzone w procesie politycznego decydowania.
W efekcie widzimy dziś na obrazku z uroczystości 8 lipca, jak w pustej katedrze w Reims z niewyraźną miną za biskupem miejsca podąża dwoje polityków po to, by udać się nie na Mszę św., ale na „moment zadumy”. Jednym z nich jest córka protestanckiego pastora z NRD, która jest współodpowiedzialna za to, że dzisiejsze partie nazywane chrześcijańsko-demokratycznymi (w Polsce: PO i PSL) tak dalece utraciły tożsamość aksjologiczną, że nawet nie broniły choćby symbolicznego odwołania do Boga w projekcie preambuły do europejskiej konstytucji i już dawno porzuciły wszelkie religijne inspiracje swego programu. Drugim zaś – antykatolicki prezydent Francji, zwolennik aborcji i eutanazji na życzenie oraz związków ludzi różnorodnie parowanych.
Politycy ci mieli do przekazania Europejczykom (ze stopni katedry!) komunikat jakże odmienny od komunikatu swych poprzedników. Było nim hasło: „więcej Europy”, które nie znaczy dziś, niestety, więcej ducha, więcej wartości, więcej cnót publicznych, lecz odwrotnie: więcej superwładzy w rękach najbogatszych i najsilniejszych państw, budowa supersystemu coraz bardziej regulowanego, jeszcze więcej politycznego wychowania nowych społeczeństw, a jednocześnie mniej lojalności, równości i solidarnej współpracy między państwami. To Europa utopii i przemocy.
Nie ma to nic wspólnego z korzeniami integracji europejskiej i jest wielkim politycznym nadużyciem. Dyscyplina w rękach ponadnarodowej władzy plus tworzenie „nowego Europejczyka” według lewackich eksperymentów – to przepis dzisiejszych gości katedry w Reims.
Europa budowana na takich piaskach padnie. I to się jej należy. Europa nie odzyska bowiem wigoru bez porzucenia tych społecznych eksperymentów i powrotu do swych źródeł, które tkwią w tradycyjnych fundamentach aksjologicznych naszej cywilizacji i które dawały nam przez wieki siłę do odważnego wyjścia do świata i patrzenia z nadzieją w przyszłość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.