Taki mój wizerunek zasugerowały media, donosząc, że muzycy rockowi w pewnym momencie radykalnie się nawrócili. Tymczasem my jesteśmy bardzo słabi i biada nam, jeślibyśmy uwierzyli we własną moc, a co więcej, mieli pokusę nazywać swoją muzykę chrześcijańską po to, żeby nas zauważać i doceniać – mówi Robert Friedrich Litza
Gdyby nie to, że uczestniczę we wspólnotowej liturgii i słucham słowa Bożego, które dociera do najgłębszego mojego rozumowania i kombinowania, nie pojąłbym nic. Ono jest jak światło, które pada na moje niezrozumiałe i pełne bólu życie. Gdyby nie wspólnota neokatechumenalna, nie wiem, jak byłoby z moim małżeństwem – na pewno nie mielibyśmy więcej dzieci. A właśnie do tego zachęcało nas świadectwo braci ze starszych wspólnot, którzy mają dziesięcioro i więcej dzieci, i są zadowoleni, a nie umęczeni. Jest w nich autentyczna radość. Pewnie, że wyglądają skromniej, często nie mają wszystkiego, czego chcą. Ale są takimi ludźmi, z którymi chce się przebywać. Bo nie są ani przemądrzali, ani pyszni. Również ja nigdy nie czułem się zmęczony z powodu posiadania dużej rodziny, bardziej męczy mnie grzech. Z obowiązkami radzę sobie, jak umiem. Czasami z żoną nie dajemy rady i dzieci są nieprzygotowane do szkoły, czasami… Ale jest wspaniale. Przede wszystkim drugi człowiek. Trudności są dobre.
Przyznam się, że przyzwyczaiłem się do Bożych cudów. Na początku postrzegałem tak każdy fakt spotkania z Nim, widziałem Go choćby w hojności i pomocy innych ludzi w różnych naszych życiowych krzyżach i słabościach. Teraz już to trochę spowszedniało. Dzisiaj spotkałem Go w przebaczeniu: rano pokłóciłem się strasznie z żoną, której zapomniałem powiedzieć o swoich zobowiązaniach, a ona liczyła, że spędzimy ten dzień z dziećmi. Rozumiem moją żonę, ale czułem się niewinnie oskarżany. Ona tymczasem czuła się oszukana. I nagle przyszło przebaczenie. To bardzo mocne doświadczenie Boga. Dzięki niemu mogłem zrozumieć, że jednak jestem winny i że żona dalej mnie kocha…
Dobrze nastrojona gitara
Gdybym nie spotkał mojej żony Dobrochny, ożeniłbym się z gitarą. Ona była formą alienacji, czyli ucieczki od tego, co działo się w piekle rodzinnego domu: gdzie ludzie nie potrafili się kochać, wybaczać sobie, gdzie był alkohol… Teraz, kiedy zakładaliśmy Luxtorpedę, chcieliśmy tylko fajnie sobie pograć, nie myśleliśmy o żadnej ewangelizacji. My po prostu stroimy gitary i gramy, choć w naszych tekstach pojawiają się kwestie, które dotykają życia człowieka. Nie chcemy blokować sobie wejścia np. na Woodstock. Arka i Tymoteusz mają o wiele trudniej, dlatego że śpiewają Psalmy – ludzie słabo je znają i dlatego podchodzą do tej muzyki z niechęcią (wiadomo: gdy człowiek czegoś nie zna, boi się i ucieka, a jeśli ucieka, to zamyka drzwi). Inaczej jest z naszą Luxtorpedą: to cud, że podoba się muzyka garażowa i dosyć brzydka, trafiła nawet na listy przebojów. To w pewnym sensie skandal.
Jestem już jak dziadek, za chwilę skończę 45 lat. Teraz wiem, że małżeństwo jest krzyżem, który nie przygniata, tylko oznacza życie wieczne, zmartwychwstanie: choć wiele razy umieramy dla drugiego człowieka, jednak mamy radość z tego powodu. Krzyż może być różny: niedomagania, choroby, słabości… Ale gdyby nie te choroby, operacje, sztuczne zastawki, to nie wiem, gdzie byłbym dzisiaj. One były mi potrzebne. Okazały się dla mnie dobre, chociaż szpital to ciężkie doświadczenie.
Od kilku lat zmagam się też z depresją. Pojawiła się ona u mnie na skutek różnych bardzo trudnych doświadczeń życiowych i prowadzenia złego trybu życia – pracy po 14 godzin, braku snu, stresu... Są dni, kiedy boję się wstać z łóżka. Sam jestem bardzo słaby. Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza kiedy widzi się mnie na scenie. Ale naprawdę tak jest. Pan Bóg podarował mi tę chorobę jako środek, który ma mnie doprowadzić do nieba. Wiem, że tak jest, bo kiedyś gardziłem ludźmi, którzy chorowali na różnego rodzaju depresje, nerwice, schizofrenie. Może dlatego, że się ich bałem... Ale to wszystko jest dobre i dane po to, żebym nie zginął w piekle. Wolę z depresją iść do nieba, bo Pan Bóg ją ze mnie wyrzuci, niż bez niej znaleźć się w piekle.
Materiał na podstawie świadectwa wygłoszonego na XIX Spotkaniu Młodych w Wołczynie oraz wywiadu Pawła Teperskiego OFMCap (www.audio.kapucyni.pl). Opracowała Joanna Piestrak.
Robert Friedrich – muzyk, znany jako Litza lub Lica, tudzież Wielebny. Do 1994 roku grał z grupą Acid Drinkers. Przeszedł wtedy dwie operacje serca i to spowodowało, że postanowił całkowicie się zmienić. Wrócił do Kościoła katolickiego. Z całą rodziną należy do wspólnoty neokatechumenalnej. W 1999 roku telewizyjna redakcja katolicka poprosiła go o nagranie piosenki mającej uświetnić wizytę Jana Pawła II w Polsce. Tak powstał utwór Tato i nieoficjalnie, jeszcze wtedy, dziecięcy zespół Arka Noego, który go wykonywał. W 2009 roku Litza powrócił do reaktywowanej grupy Kazik Na Żywo, a rok później założył kolejny zespół muzyczny o nazwie Luxtorpeda. Ojciec siedmiorga dzieci. Bardziej niż bałagan męczy go grzech.
„Głos Ojca Pio” [77/5/2012] www.glosojcapio.pl
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.