Znam pewne nurty muzyczne, które niosą zagrożenia. Mógłbym więc pisać o przekazach podprogowych umieszczanych w treści, o rytmie i częstotliwościach, które powodują, że ludzie stają się agresywni, lub mocno pobudzają do nienaturalnych zachowań seksualnych. Myślę, że jednak tym razem warto oddać głos młodemu chłopakowi, który osobiście dotknął i doświadczył, czym jest niebezpieczeństwo, o którym wspomniałem.
Można powiedzieć, że chyba od zawsze ciągnęło mnie do ostrzejszych brzmień. Wstydziłem się słuchać popu czy disco. Zaczęło się chyba od Linkin Park. Chłopcy często śpiewali o tym, jak się dołują…
Z czasem sytuacja diametralnie się zmieniła. Po swoich 18. urodzinach podłączyłem sobie Internet i mogłem słuchać, czego chciałem. W szkole siedziałem obok kolegi, który interesował się ciężką muzyką. Nie pamiętam nawet, jak to się stało, ale płytki z muzyką znalazły się w moim plecaku. Wiem na pewno, że on i jego koledzy tego słuchali, był to grind. Prawdopodobnie ta muzyka każdego przerażała i jeden chciał zaimponować drugiemu – pokatować jego uszy. Później ten kolega zaczął mi załatwiać jakiś hard rock i lżejsze odmiany metalu, który nie odstraszał jak grind, ale wprost przeciwnie – zachęcał do słuchania. No i słuchałem. Na początku miałem wątpliwości, czy to aby dobre, ale pamiętam, co powiedział kolega: „Spokojnie, muzyka jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiła”. Zacząłem zapadać się coraz głębiej i głębiej.
Death metal. No i ta uwielbiana śmierć szybko przyszła. To nie przypadek, że w death metalu poruszana jest tematyka śmierci, również wojny, nekrofilii, masowych egzekucji, krwi, ludzkich wnętrzności, rozkładu, obozów koncentracyjnych i nienawiści do życia. Kompozycje są dziwne, wywołujące przygnębienie, bardzo szybkie, z osobliwym, nienaturalnym wokalem (tzw. growl i jego odmiany, czyli bulgoczący, ryczący skrzek jest zarezerwowany dla black metalu). Ogólnie w ekstremalnej muzyce metalowej poruszane są dwie tematyki. Pierwszą jest wyżej wymieniany temat śmierci, krwi, turpizmu, kult brzydoty. Drugi temat to satanizm (black metal) i wszystkie jego pochodne, tj. absolutna nienawiść do Boga, a także niechęć do życia, koloru, radości, do wszystkiego, co ludzkie.
Również okładki płyt i cały wizerunek zespołów jest dość kontrowersyjny. Na okładkach płyt nierzadko pojawia się szatan, jakiś las, czasem szubienice, muzycy udający trupy jedzone przez robaki, zasypane błotem, poza tym zdjęcia ofiar (chyba prawdziwych) wypadków drogowych, pokiereszowane zwłoki albo kobiety współżyjącej z trupem w zaawansowanym stadium rozkładu. To, co opisałem, dotyczy głównie tych najostrzejszych odmian muzyki metalowej, czyli black i death metalu. Muszę jeszcze wspomnieć o tzw. makijażu scenicznym w biało-czarnej kolorystyce. Jego celem jest wprowadzenie tzw. klimatu, zdemonizowanie człowieka, spotęgowanie i tak już mrocznej atmosfery. Często te zespoły określają się jako pogańskie, antyreligijne, wampiryczne. Jest ich tak wiele, że nie wiem, jak mógłbym je dokładnie sklasyfikować.
Słuchałem tej muzyki coraz więcej. Wiedziałem, że to nie jest dobre dla mnie, ale podczas słuchania o śmierci odczuwałem ulgę, jeżeli chodzi o myśli samobójcze, tj. natręctwa, które towarzyszyły mi od wielu lat i niszczyły mnie od wewnątrz. Po latach gnębienia, życia w nieustannym stresie i lękach byłem gotów na naprawdę wiele, by tylko pozbyć się tych niechcianych myśli. Był nawet czas, kiedy modliłem się do Boga o szybką śmierć. W tamtym czasie nie mogłem chodzić ani na pogrzeby, ani na cmentarz. Wszystko to przypominało mi o własnej śmierci i potęgowało lęki. Miałem różne wizje swojego pogrzebu; tłumaczyłem to sobie chorobą psychiczną, ale teraz myślę, że to jednak chodziło o modlitwę, tzn. aby unikać modlitwy i nabożeństw religijnych.
Wychodziłem z założenia, że dzięki utworom o śmierci zapomnę o własnej śmierci. Broniłem się długo, by nie słuchać satanistycznej muzyki. Wcześniej postrzegałem ją jako muzykę wprost wychwalającą szatana lub korzystającą z satanistycznych znaków. Nie chciałem w ten sposób obrażać Boga. Spośród przefiltrowanych i wyselekcjonowanych przeze mnie grup muzycznych znalazłem dla siebie dwie. Pierwsza to kanadyjski zespół Cryptosy, wykonujący tzw. techniczny death metal. Pamiętam, że jeden z ich wokalistów, tzw. Lord Worm, przed koncertem zjadał żywe robactwo. Druga z grup to australijski The Berzerker wykonujący brutal death grind. Klasyfikowanie muzyki pozwala jeszcze komuś „niewtajemniczonemu” jakoś odróżnić poszczególne style, ale jest to usilnie zwalczane przez muzyków. Wolą oni, aby młodzi ludzie od razu wpadali w nieznane bagno.
Potrzeba było sporo determinacji, aby lubić taką muzykę. To tak jakbym sam sobie zadawał ból, jednak z czasem nie odczuwałem już różnicy. Koleżanka ze studiów, zagorzała wielbicielka tej muzyki, przeczytała i polecała mi Biblię szatana. Pamiętam, że na początku, kiedy jeszcze słuchałem lżejszych gatunków metalu, odczuwałem przypływ energii i musiałem to jakoś rozładować, np. krzycząc na brata lub wyżywając się w inny sposób.
W black metalu tekst jest ważniejszy od dźwięków. Jest nawet takie powiedzenie, że aby grać black metal wystarczą dwie godziny nauki gry na gitarze.
Najbardziej destrukcyjny dla mnie był czas pomaturalny, kiedy czekałem na rozpoczęcie studiów. Gdybym chodził wtedy do szkoły lub miał grupę przyjaciół, to raczej nie pogrążyłbym się w tym tak bardzo. Po prostu nie miał mnie kto od tego odciągnąć. Kiedy zaczynałem studia, byłem bardzo zniszczony, ale jeszcze o tym nie wiedziałem. Lęki i fobie potęgowały się. Do domu jeździłem tylko po to, by „naładować się” muzyką. Sen czy jedzenie były mało ważne. W drodze do szkoły z trudem udawało mi się nie zasypiać, z wykładów nic nie rozumiałem, walczyłem tylko z sennością. Prawie nic nie jadłem, najwyżej jakiś batonik i trochę wody. Byłem wtedy bardzo wychudzony. W dużym uproszczeniu moje lęki przedstawiały się następująco: wszyscy chcą mnie zabić, wszyscy są przeciwko mnie, każdy mnie obserwuje. Później przeobraziło się to w coś innego. Nie mogłem nikomu patrzeć w oczy, bo kiedy tylko nawiązałem z kimś kontakt, to jakaś duża siła odrzucała mnie, jakby ktoś mnie uderzył. Podczas każdej rozmowy stałem do rozmówcy bokiem, najlepiej się wtedy czułem. Chodziłem ubrany na szaro, starałem się niczym nie wyróżniać, aby nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.
Stałem się aspołeczny, brzydziłem się wszystkim, co ludzkie, byłem zawsze ponury, smutny, przygnębiony. Pisałem wiersze satanistyczne, to znaczy przelewałem na papier to, co wychodziło ze mnie; opisywałem, jak spadam do piekła. Ale – co warte zauważenia – nie wyrzekłem się Boga, nigdy. To było małe ziarenko wiary zakopane w wiadrze smoły. Chciałem się od tego uwolnić, ale nie miałem już siły.
Później nastąpił proces uwalniania. Uwalniania poprzez modlitwę egzorcyzmów, co trwało przez wiele lat. Chciałbym jednak na koniec zwrócić uwagę na jeden aspekt. Jak zostało zaznaczone w tekście, do tak drastycznych problemów nie doszłoby, gdyby byli przyjaciele i konkretne zajęcie. Na podstawie współpracy z osobami opętanymi i zniewolonymi wiem, że większość korzystających z mojej pomocy ludzi to ci, którym nie dano w domu rodzinnym miłości. Często mieli wszystko, ale nie było tego najważniejszego – miłości.
Grzegorz Bacik - Tarnów
Zobacz cały najnowszy numer „Czasu Serca”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.