Kiedyś zawołał go proboszcz: „Księże Mirku, jacyś dziwni ludzie do księdza przyszli!”. Zobaczył Artura z kumplami: Ćwiekiem, Bajbusem i innymi. Dziś wie: tego dnia w drzwiach plebanii stanęło jego prawdziwe powołanie.
Skierniewice, parafia na Osiedlu Widok. Wspólnie z zaprzyjaźnionym księdzem zorganizował imprezę muzyczną pod miejscowym garnizonem: majowe spotkania rockowe. Zaprosił na nią grupy, które grają rocka, a jednocześnie ewangelizują. Na przykład 2Tm2,3. Po koncercie podszedł do ks. Mirka jakiś człowiek i wyznał, że właśnie się nawrócił.
To jednak nie wszystkim się podobało: któryś ze skierniewickich księży mówił podczas kazania, że pod garnizonem zagrali sataniści. – Krew mnie wtedy zalała – wspomina to ks. Mirek. – Trochę żartem powiedziałem temu księdzu, żeby załatwiał sobie kolejkę do protetyka. Tak, były okresy, kiedy musiałem prowadzić walkę podjazdową.
Kiedyś na Przystanku Woodstock miał spotkanie z młodymi klerykami. Mówił im, co to jest ewangelizacja, co to jest spotkanie z młodym człowiekiem – takim, który niekoniecznie będzie księdzu przyklaskiwać i całować go po rękach. Tłumaczył, że nie mogą wychodzić do ludzi jako lepsi do gorszych, tylko jako ci, którzy poznali i zachwycili się miłością Jezusa Chrystusa. Na koniec zapytał tych młodych chłopaków, którzy dopiero wchodzą w kapłaństwo: „Kto idzie teraz ze mną do ludzi na Woodstock?”. Nie zgłosił się nikt.
– Łatwiej jest pójść na pielgrzymkę, gdzie wszyscy księdza klepią po plecach albo wyjechać z grupą Odnowy w Duchu Świętym – ja też to zresztą bardzo lubię. Zawsze jednak powtarzam: żyjesz w ten sposób, to pozwól też żyć innym, którzy mają powołanie do innych rzeczy – mówi ks. Kurek.
PROSTE RZECZY
Rok 2002. Na którymś z koncertów (jest już wtedy wikarym w jednej z parafii w Sochaczewie) jacyś chłopcy przynieśli mu bejca...
– ...czyli takiego mocno naładowanego chłopaka – tłumaczy ks. Mirek. – Gdy otrzeźwiał i zobaczył mnie nad sobą, to mówi: „O, k...! To przecież mój ksiądz!”.
Okazało się, że to Artur, chłopak z Pekinu, sochaczewskiego odpowiednika nowojorskiego Bronksu. Po powrocie do domu dzwonek do drzwi – proboszcz zawołał: „Księże Mirku, jacyś dziwni ludzie do księdza przyszli!”. W drzwiach Artur z kumplami: Ćwiekiem, Bajbusem i innymi.
Dziś ks. Mirek wie: w tych drzwiach stanęło tego dnia jego prawdziwe powołanie. Wtedy zaczęła się jego przygoda z mrocznym światem ulicy.
Co z tymi chłopakami zrobić? Zaczął od prostych, dobrych rzeczy: grał z nimi w piłkę.
– Niedługo potem założyłem klub piłkarski złożony z tych oszołomów – śmieje się. – Zorganizowałem im mecz z reprezentacją księży, a potem – artystów. Proszę sobie wyobrazić, co to znaczyło dla tych chłopaków, których nigdy nic dobrego w życiu nie spotkało! To był dla nich szok. Na stadionie było wtedy tylu ludzi, co w pięćdziesiątym którymś roku, gdy finiszował tam Wyścig Pokoju.
Coraz mocniej wchodził w ich „dzielnię” (dzielnicę), w ich świat; coraz lepiej go poznawał. Widział, że narkotyki są wszędzie. Wystarczyło, że wszedł na klatkę schodową i przeczytał napisy na ścianach – i od razu wiedział, kto bierze. Rodzice tych dzieciaków nie mieli nawet pojęcia, jakie ksywy mają ich dzieci na osiedlu.
Postanowił działać: ściągnął do Sochaczewa poznanego na Przystanku Woodstock Miśka – człowieka zajmującego się terapią uzależnień. Zaczął się od niego uczyć. Potem skończył kurs terapii uzależnień organizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Arka Noego, podjął też studia podyplomowe na Wydziale Psychologii na UKSW. Wkrótce otworzył w Sochaczewie punkt konsultacyjny dla osób uzależnionych jako filię Stowarzyszenia Arka Noego w Ostrowcu Wielkopolskim.
– Chodziło o to, żeby wyrwać te dzieciaki z klatek schodowych, na których siedzą, ćpają, żeby zaproponować im jakieś warsztaty – tłumaczy ks. Mirek. – I to się udało: jako stowarzyszenie zorganizowaliśmy dla nich zajęcia terapii warsztatowej z didżejowania, żonglowania ogniami, malowania na szkle, graffiti, śpiewu i wiele innych.
Praca dawała mu mnóstwo radości, spełnienia. Zrozumiał, że łatwiej mu się żyje z ludźmi na ulicy niż w strukturach Kościoła tradycyjnego. Za swoją działalność został po czterech latach wyróżniony tytułem „Sochaczewianin Roku”.
– Czyli sukces? Dużo było tych dzieciaków?
– Trochę się przewinęło. Sukces? Każdy ośrodek leczenia narkomanii może poszczycić się wyleczalnością na poziomie 12-13 proc.; z opiatów wychodzi jakieś 2-3 proc. uzależnionych. Statystyki są okrutne – o jakim sukcesie można tu mówić?
Z nałogu wyszło kilku jego pierwszych podopiecznych: Bajbus, Ćwieku. Dwóch innych skończyło studia na AWF-ie. Jeszcze inny – Politechnikę Warszawską; potem wyjechał z armią do Afganistanu. Teraz stara się o przyjęcie do jednostek specjalnych. Ks. Mirek spotkał go ostatnio na koncercie punkowego zespołu Luxtorpeda („Tak, nadal chodzę na koncerty – jak tylko jest okazja”). – Przechodziłem przez bramkę, patrzę: Pawełek. Przywitaliśmy się czule i ruszyliśmy razem w młyn.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.