Kiedyś zawołał go proboszcz: „Księże Mirku, jacyś dziwni ludzie do księdza przyszli!”. Zobaczył Artura z kumplami: Ćwiekiem, Bajbusem i innymi. Dziś wie: tego dnia w drzwiach plebanii stanęło jego prawdziwe powołanie.
ŚLEPA ULICA
W 2006 r. biskup zaproponował mu probostwo. Ks. Mirek pomyślał: „Grzech odmówić. Może czas spróbować znowu czegoś nowego?”. Trafił do Jesionki – małej, wiejskiej parafii pod Żyrardowem. Praca z ludźmi dawała mu dużo radości, ale doskwierała mu samotność proboszcza, jego ograniczoność.
– To był czas odkrywania swoich zasobów. Wtedy zrozumiałem, że żyję w gorsecie, że moim jedynym powołaniem jest praca z ludźmi i dla ludzi. Że na tym polu powinienem się spalać, a nie sprawdzać, czy rynny na plebanii przeciekają i czy coś złego się nie stało w sprawach budowlano-administracyjnych.
Coraz częściej zaczęła pojawiać się w jego głowie ta myśl: „To nie jest twoje”. – Jakby Chrystus mi pokazywał: „Patrz, bracie, tam jest twoje miejsce. Tamto było prawdziwe”. Powoli zaczynał rozumieć, że trafił w ślepą ulicę.
Parafianie w Jesionce? – Cóż, wiejskie środowisko jest specyficzne, rządzi się własnymi prawami. Pewnego dnia ktoś ze wsi dowiedział się, że zajmowałem się wcześniej narkomanami – szybko poszła więc fama, że też jestem ćpunem.
Zaczęło się wytykanie palcami.
Pojawił się alkohol. Najpierw, żeby zasnąć. Potem – żeby przeżyć dzień, stanąć jakoś za ołtarzem. Zaczął się zjazd po równi pochyłej. Pewnego dnia osoby z Kościoła Domowego, te, na których mu najbardziej zależało, mówią do niego: „Proszę księdza, niech ksiądz w końcu ze sobą coś zrobi!”.
Zrozumiał, że czas pójść na terapię. Po wyjściu z ośrodka poprosił o przeniesienie. W czerwcu tego roku po raz drugi w swoim życiu trafił do Skierniewic – tym razem do parafii św. Jakuba.
BEZ CIEPŁYCH SŁÓWEK
Małe, skromnie urządzone mieszkanie. Na ścianie olbrzymi krzyż, zdjęcie Jana Pawła II, trochę mniejszych obrazków. Na półce – sporo książek.
Tatuaże? Zawsze chciał je mieć. – To intymna część tego, co człowiek chce wyrazić – tłumaczy.
Na prawej ręce – Siedzący Byk, wódz Indian, który pokonał Amerykanów w bitwie pod Little Big Horn (dla ks. Kurka to symbol dokonywania rzeczy niemożliwych) i głowa punka (wspomnienie przeszłości). Na lewej – św. Michał Archanioł (symbol walki ze złem) i jeszcze nie skończony portret rotmistrza Witolda Pileckiego (na cześć „żołnierzy wyklętych”).
Dzwonek do drzwi; do mieszkania wchodzi potężny mężczyzna. – To Krystian, mój serdeczny przyjaciel – mówi ks. Kurek.
Krystian prowadzi od wielu lat terapię dla alkoholików: – Ks. Mirka zobaczyłem na ambonie w czasie miesiąca trzeźwości. Przed Mszą myślałem: „Facet pewnie będzie ględził, list przeczyta i to wszystko”. Ale nie było czytanki, tylko nawiązanie do uzależnienia jako choroby, i to w mocnych słowach.
Ks. Mirosław Kurek: – Nigdy nie było moją aspiracją, żeby być wszystkim dla wszystkich. Na ostatniej pielgrzymce do Częstochowy mówiłem o narkotykach – i wiem, że nie wszystkim podobał się sposób, w jaki to robiłem. Trudno: przedstawiam brutalny świat, więc nie będę go ubierał w ciepłe słówka. Dla mnie nie jest ważne, co mówią inni księża, tylko jak mnie oceniają ludzie.
Od początku października tego roku ks. Mirek i Krystian tworzą w Skierniewicach ośrodek zapobiegania uzależnieniom. Już w pierwszym dniu zgłosiły się trzy osoby z konkretnymi problemami.
Ks. Mirosław Kurek: – Przyszedł między innymi chłopak, 17 lat. Jego życie jeszcze się na dobre nie zaczęło, a już się kończy: bierze 3 gramy amfetaminy dziennie po to, żeby normalnie funkcjonować. Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że znów jestem na swoim miejscu. Że ratując takich ludzi, będę realizować swoje powołanie. To, po prostu, powrót do źródeł.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.