– On nas osłabia. Sprowadza na niższy poziom. To jest tak, jakbyśmy mieli krzywy kręgosłup. Człowiek będzie szedł z trudnością, dużo mniej udźwignie, wielu zadań nie podejmie – wyjaśnia o. Jordan Śliwiński OFMCap, założyciel i kierownik Szkoły dla Spowiedników.
Trudno jest żyć, mając cały czas przed oczami prawdę, że jesteśmy słabi i grzeszni. Trudno żyć na co dzień w smutku…
Dlatego przychodzi Chrystus, który wyzwala z grzechu. Kiedy dociera do mnie ta prawda, idę do spowiedzi i wyznaję: zgrzeszyłem, czyli kombinowałem bez Ciebie, Boże. A tam, gdzie Ciebie nie ma, nie ma też życia. Sakrament pokuty jest de facto wołaniem: Boże, potrzebuję Ciebie coraz bardziej, bo gdy sam próbuję, pojawia się śmierć. Nie należy skupiać się na samym grzechu – to jest tragiczne. Dopiero gdy widzę Zbawiciela oraz dane mi w Nim odkupienie i nowe życie, znajduję ratunek.
Podkreślał to Jan Paweł II: człowiek nie może siebie zrozumieć do końca bez przyjęcia prawdy o grzechu, człowiek nie zrozumie siebie bez Chrystusa. Musi pojąć swoją grzeszność, ale grzech nie jest ostatnim słowem o nim. Ostatnim słowem o człowieku jest Jezus Chrystus.
Jak to rozumieć?
Ostatnie słowo o mnie nie wskazuje, że jestem kiepski, tylko zdolny do zła. Bóg mnie kocha: przyszedł, umarł za mnie i w Nim mam przebaczenie grzechów. Jeśli wierzę w Niego, wychodzę ze zła.
Ale robię rachunek sumienia i okazuje się, że składam się z samych grzechów…
To zależy od sposobu, w jaki go przeprowadzam. Często rozumiemy rachunek sumienia jako mikroskop do odnajdywania grzechów. To lekko spaczony obraz. Ma on być rozpoznawaniem działania Boga w moim życiu i mojej na nie odpowiedzi.
Jeżeli tylko poszukuję grzechu, mam obraz czarno-biały. Nie jest to jednak prawdziwe postrzeganie, ponieważ w życiu występują wszystkie kolory. I powinienem je dostrzegać – tak zło, jak i dobro. Zachęcam swoich penitentów, aby zaczynali spowiedź od podziękowania za dobro właśnie po to, żeby nie patrzyli na swoje życie wewnętrzne tylko z perspektywy grzechu.
Bywa, że ludzie czują się przymuszeni do oskarżenia siebie w sakramencie pokuty. Co zrobić, żeby nie bać się spowiedzi?
Podstawową kwestią jest w tym przypadku relacja do Chrystusa. Muszę wiedzieć, z kim o swoim grzechu rozmawiam. Muszę uświadomić sobie, że to ja jestem pobitym człowiekiem porzuconym przy drodze: pobiły mnie moje grzechy, a moim miłosiernym Samarytaninem jest Chrystus – On mnie podnosi, zawozi do gospody i pielęgnuje.
Dopiero wtedy mogę zrozumieć, że sakrament spowiedzi to nie prokuratura, tylko trybunał miłosierdzia. Przychodzę i doświadczam uleczenia – Pan Bóg mnie podnosi. Jest dobrze, wstawaj! Nie chodzi o bycie bezgrzesznym, tylko o stawanie się Bożym.
Ewangelia mówi: idź i pojednaj się z bratem…
To bardzo ważne, ponieważ w Kościele polskim bardzo mocno zindywidualizowaliśmy spowiedź. Zatraciliśmy kontekst eklezjalny, odniesienie do wspólnoty. Trzeba pamiętać, że kapłan, z którym się spotykam w sakramencie pokuty, jest przedstawicielem Boga, ale także Kościoła. Jeżeli zawiniłem, powinienem się pojednać. Jeżeli ktoś się spowiada, że nie miał czasu dla dzieci, to efektem jego nawrócenia będzie przynajmniej podejmowanie prób jego znalezienia. To nie jest tylko moja ścieżka, ona musi być otwarta na drugiego człowieka.
Moi rodzice uczyli mnie jako dzieciaka, żebym przed pójściem do spowiedzi przeprosił domowników, jeśli coś względem nich przeskrobałem. Gdy mama czy tata niesłusznie mnie skarcili, także przychodzili mnie przeprosić. Chodzi o to, żeby wokół sakramentu pokuty naprawiać i budować dobre relacje.
Grzeszę, idę do spowiedzi, nawracam się. Bóg nie traci dla mnie cierpliwości. Również nie traci cierpliwości wobec zła, które dzieje się w świecie. Jak to wyjaśnić?
Bóg jest cierpliwy, ponieważ zawarł z nami przymierze: – Nie ze względu na was to robię, ale na moje słowo. Bóg jest wierny słowu danemu człowiekowi. W związku z tym cały czas okazuje nam miłosierdzie.
My chcielibyśmy układać się z Nim jak z bankiem: bierzemy kredyt, spłacamy i jest OK. Tymczasem przed Bogiem zawsze będziemy jak żebracy, którzy proszą: daj. Miłosierdzie Boże pojmujemy jako ograniczone kwantum: jeśli z niego skorzystam sto tysięcy razy, to stutysięczny pierwszy już mi się nie należy. A Bóg ma morze miłosierdzia. I nie wychlapie go jak kałuży.
Co zrobić w sytuacji, kiedy mimo uzyskania przebaczenia grzechów, nadal mnie coś uwiera…
Często bywa tak, że Bóg mi wybaczył, ale ja sobie nie umiem wybaczyć. Popełniłem grzech, w moim przekonaniu straszny, i ciągle na różnych spowiedziach go wyznaję. Wtedy trzeba poprosić spowiednika o specjalne itinerarium, żeby iść w kierunku wybaczenia sobie. Grzech (mój albo czyjś względem mnie – np. przemoc seksualna) może mieć skutki psychologiczne. Wówczas potrzebna jest terapia, która dotknie struktur psychicznych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.