Blaski i cienie Wielkiego Jubileuszu

Więź 1/2013 Więź 1/2013

Jubileusz był – można rzec – masową imprezą. Oblicza się, że Wieczne Miasto i Asyż odwiedziło w sumie 25 milionów pielgrzymów. Ich bezpieczeństwa pilnowało ponad 20 tysięcy policjantów oraz 70 tysięcy wolontariuszy włoskich i cudzoziemskich. Rekord frekwencji padł 19 sierpnia na kampusie uniwersyteckim Tor Vergata – dwa miliony uczestników Światowego Dnia Młodzieży.

 

Wymowa tej wypowiedzi kardynała była jasna: co innego Wojtyła, co innego Ratzinger. Cassidy wyraził się wprawdzie dość elegancko, ale ostro: „Deklaracja jest tekstem napisanym przez profesorów dla innych profesorów. My w naszej praktyce ekumenicznej liczymy się szczególnie z wrażliwością naszych interlokutorów, podczas gdy oni [czytaj: Kongregacja Nauki Wiary] prezentują podejście nazbyt scholastyczne”. Krytyczne stanowisko zajął też sędziwy kardynał Franz König z Wiednia, jedna z wielkich postaci ostatniego soboru, promotor dialogu Kościoła ze światem.  W wywiadzie dla austriackiego dziennika „Kleine Zeitung” powiedział, że rozumie rozgoryczenie i rozczarowanie z powodu dokumentu, który jest wyrazem wielkiego lęku. Język Dominus Iesus, zaznaczył kardynał, musi być dla innych religii i wyznań prowokacyjny i denerwujący, jako że sugeruje postawę odrzucenia i roszczenie do dominacji. A Kościołowi katolickiemu nie chodzi przecież o dominację nad innymi, lecz o pokorną służbę na rzecz jedności. Aby zaś doprowadzić do jedności, potrzebna jest postawa wzajemnego szacunku, a nie kolonialnej pychy z mottem „Wynoście się, bo my tu jesteśmy!”.

Gawryś: Nie rozumiem, jak mogło dojść do takiego swoistego „sabotażu” wysiłków ekumenicznych w czasie Wielkiego Jubileuszu? Czy nie świadczy to o ówczesnej słabości papieża? Przecież Jan Paweł II musiał znać tekst deklaracji przed jej ogłoszeniem?

Frankiewicz: Słusznie, zwróć jednak uwagę, że i kardynał Martini, i kardynał Cassidy zgłaszali zastrzeżenia głównie do języka deklaracji i momentu jej ogłoszenia, a nie do meritum.

Gawryś: W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego papież, zapoznawszy się z brzmieniem deklaracji, nie powstrzymał kardynała Ratzingera przed jej ogłoszeniem akurat w tym momencie? Czyżby nie był świadom konsekwencji, jakie to wywoła? Przecież faktycznie pokrzyżowało to jego zamysł ekumeniczny związany z Wielkim Jubileuszem?

Frankiewicz: No, jest to pytanie. Papież musiał jakoś zareagować na te polemiki wokół deklaracji Dominus Iesus, i zareagował, biorąc pośrednio w obronę kardynała Ratzingera. Uczynił to 1 października 2000 r. Nie cytował wprawdzie wypowiedzi Ratzingera i Cassidy’ego, ale powiedział, że ta sama pasja ekumeniczna znajduje się u podstaw i encykliki Ut unum sint, i deklaracji Dominus Iesus. Zapewnił, że podkreślenie wyjątkowości Kościoła katolickiego nie oznacza bynajmniej arogancji wobec innych religii i innych wyznań chrześcijańskich. […]

Gawryś: Które z jubileuszowych wydarzeń  najbardziej utkwiły ci w pamięci? 

Frankiewicz: Znany watykanista Marco Politi zauważył za łamach „30 Giorni”, że nie wielkie liczby decydują o bilansie Roku Świętego, lecz „zwyczajne, najprostsze gesty samego papieża, które otwierają okna ku przyszłości”. Bo Jubileusz był niewątpliwie dziełem jednego człowieka: Karola Wojtyły. Bez jego charyzmatów i gestów to by była pompatyczna akademia. […]

24 maja miał miejsce niezwykły „jubileusz”, którego nie przewidywał oficjalny program. Program mówił o jubileuszu pracowników oczyszczania miasta, którzy tego dnia obchodzili święto swojej patronki, Madonny Ulicy. Tymczasem na placu Świętego Piotra znalazła się także grupa około czterdziestu byłych prostytutek, pod opieką charyzmatycznego włoskiego księdza Oreste Benziego, zaangażowanego od lat w dzieło opieki nad narkomanami i prostytutkami, założyciela Stowarzyszenia Jana XXIII. Wraz z ks. Benzim podeszła do papieża 26-letnia Afrykanka Erika, była prostytutka, chora na AIDS. W czasie rozmowy z papieżem stale płakała. Jan Paweł II czule pogłaskał ją po twarzy. Patrząc na serdeczny, ciepły stosunek papieża do tych kobiet, trudno było nie pamiętać o słowach Jezusa, że złodzieje i prostytutki wyprzedzą nas do królestwa niebieskiego.

Dla mnie osobiście szczególnie ważne były te gesty, które świadczyły o przekraczaniu granic „kościelnej poprawności”, o praktykowaniu, a nie tylko werbalnym głoszeniu, takich chrześcijańskich, a zarazem uniwersalnych wartości, jak caritas i misericordia. Muszę tu wspomnieć o obiedzie Jana Pawła II z dwustu biedakami, bezdomnymi, emigrantami. Miał on miejsce 15 czerwca 2000 r., w atrium auli Pawła VI. O tym wydarzeniu, które – jak wiem – odbyło się z inicjatywy samego papieża, słusznie pisano, że był to gest emblematyczny, który przypominał o chrześcijańskim miłosierdziu jako najważniejszym przesłaniu Wielkiego Jubileuszu.

Moją uwagę przykuł wtedy komentarz watykanisty Dominico Del Rio w „Avvenire”. Przypomniał on najpierw poprzedników Jana Pawła II: Klemensa X, który każdego dnia zapraszał do swego stołu dwunastu pielgrzymów lub żebraków i osobiście im usługiwał; Innocentego XII, który tak szeroko otworzył bramy pałacu na Lateranie dla biednych i inwalidów, że przez papieskie salony przewijały się tysiące najuboższych mieszkańców Rzymu. Ale w tekście Del Rio najbardziej mnie zaciekawiło zakończenie. Napisał on mianowicie, że spotkanie Karola Wojtyły z biedakami powinno dziś wzbudzić w Kościele pamięć o innym jeszcze, daleko szerszym sensie ludzkiej biedy. „My wszyscy jesteśmy biedni, ponieważ wszyscy musimy umrzeć” – powiedział kiedyś ksiądz Paul Gauttier, duszpasterz uchodźców palestyńskich, w swoim przemówieniu do ojców II Soboru Watykańskiego. Del Rio dotknął tu moim zdaniem czegoś bardzo ważnego w postawie papieża Wojtyły. Ci bowiem, którzy obserwowali go z bliska, są zgodni, że „miłosierdzie” oznaczało dla niego coś daleko więcej niż tradycyjną dobroczynność – zawsze oznaczało miłość do każdego człowieka. Również wtedy, gdy wypowiadał surowe sądy o moralnych zagrożeniach współczesnej cywilizacji.

Chrześcijanin Karol Wojtyła swoją postawą i swoimi słowami wielokrotnie przypominał, że Kościół, choć jest „miastem położonym na górze”, musi wychodzić „poza miasto”, poza tradycyjne obszary swojego oddziaływania, bez obawy, że wzbudzi zgorszenie, że zostanie źle zrozumiany. Że chrześcijaństwo musi przede wszystkim nieustannie dawać światu przykład miłości i miłosierdzia. To właśnie Jan Paweł II w czasie swojej podróży do Stanów Zjednoczonych w roku 1987 spotkał się po raz pierwszy z chorymi na AIDS, a było to jeszcze w czasach, kiedy niektórzy biskupi głosili, że AIDS to nowa plaga egipska, kara za grzechy. Pamiętam doskonale panującą wtedy na Zachodzie atmosferę wzniecanego przez media strachu, podejrzliwości i wrogości wobec „grup najwyższego ryzyka”. Gest papieża szedł pod prąd tych nastrojów. […]

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...