Blaski i cienie Wielkiego Jubileuszu

Więź 1/2013 Więź 1/2013

Jubileusz był – można rzec – masową imprezą. Oblicza się, że Wieczne Miasto i Asyż odwiedziło w sumie 25 milionów pielgrzymów. Ich bezpieczeństwa pilnowało ponad 20 tysięcy policjantów oraz 70 tysięcy wolontariuszy włoskich i cudzoziemskich. Rekord frekwencji padł 19 sierpnia na kampusie uniwersyteckim Tor Vergata – dwa miliony uczestników Światowego Dnia Młodzieży.

 

Gawryś: Jak przeżyłeś 12 marca 2000 roku – dzień Mea culpa?

Frankiewicz: Niewątpliwie było to największe i dzięki mediom najbardziej znane wydarzenie Roku Jubileuszowego. Pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Akt oczyszczenia pamięci, prośba do Boga o przebaczenie win popełnionych przez ludzi Kościoła w drugim tysiącleciu chrześcijaństwa. Tytuły prasy światowej wołały na pierwszych stronach: „Potężna Kuria Rzymska uznaje swoje grzechy”, „Triumfujący katolicyzm prosi o przebaczenie”, „Papież suweren obejmuje wiszącego na krzyżu Chrystusa” itd. Gest Jana Pawła II, tak odbiegający od codziennej praktyki dumnego Watykanu, wzbudził powszechny podziw.

Gawryś: Byłeś wtedy w bazylice św. Piotra?

Frankiewicz: Zaczęło się od modlitwy papieża przed Pietą Michała Anioła. Następnie Jan Paweł II, w pokutnym fioletowym ornacie, powoli poprowadził procesję wzdłuż głównej nawy do konfesji Świętego Piotra. Chóry w tym czasie śpiewały litanię do Wszystkich Świętych. W wygłoszonej z wyraźnym trudem homilii papież wezwał cały Kościół, aby dokonał w obliczu ukrzyżowanego Chrystusa głębokiego rachunku sumienia i by powiedział: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie!”. Nie muszę mówić, jak te słowa zabrzmiały w polskich uszach.

Po dokonaniu rachunku sumienia z przeszłości – zaznaczył papież – Kościół musi też zrobić rachunek sumienia z teraźniejszości. „W obliczu ateizmu, obojętności religijnej, laicyzacji, relatywizmu etycznego, łamania prawa do życia, niewrażliwości na ubóstwo wielu krajów, musimy zadawać sobie pytanie, w jakiej mierze i my ponosimy odpowiedzialność”. Akt przebaczenia, tak jak w liturgii Wielkiego Piątku, miał formę modlitwy powszechnej. Było to siedmiokrotne wyznanie grzechów popełnianych przez chrześcijan, z prośbą o Boże przebaczenie. Kolejne wezwania odczytywało po kolei siedmiu wysokich dostojników watykańskich, kardynałów bądź arcybiskupów. Po każdym wezwaniu papież prosił Boga o przebaczenie, a wierni trzykrotnie śpiewali Kyrie eleison.

Słuchając tych modlitewnych wezwań w bazylice św. Piotra, wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem. Ale kiedy wkrótce potem czytałem te teksty już spokojnie, to – będąc obeznany z poetyką Wojtyły i przywykły do jednoznaczności moralnej cechującej jego wystąpienia – nie mogłem oprzeć się myśli, że gdyby sam papież redagował te prośby o przebaczenie, to brzmiałyby one zapewne trochę inaczej. Powiem wprost. W tekstach czytanych przez kardynałów nietrudno znaleźć ślady prób osłabienia śmiałej inicjatywy papieża Wojtyły „Przemoc... występowała czasami”, „Antysemici... nie byli nieliczni”, „Nienawiść chrześcijan wybuchała… od czasu do czasu”. Ale cóż, mimo tych retuszy, poczynionych przez współpracowników papieża, jego głos był jednak przejmujący i jednoznaczny.

Przed zakończeniem nabożeństwa Jan Paweł powiedział bardzo mocno: „Chodzi o głęboki rachunek sumienia. Uznanie win z przeszłości ma na celu przebudzenie sumień w obliczu współczesnych kompromitacji. Otwiera ono drogę ku wzajemnemu wybaczeniu doznanych krzywd. Sprawia, że chrześcijanie i Kościół stają się odtąd bardziej wiarygodnymi świadkami”.

Kiedy wraz z innymi ambasadorami obecnymi w bazylice św. Piotra obserwowałem z bliska tę scenę, nie miałem wątpliwości, że to moment wielkiej historii. Oto przedstawiciele Kurii Rzymskiej, najstarszego dworu Europy, z prymatem żelaznego protokołu, nie zostawiającego zbyt wiele miejsca na ludzkie odruchy i uczucia, przedstawiciele namaszczonej wszak przez samego Boga instytucji, którą przez wieki charakteryzowało złowieszcze powiedzenie Roma locuta, causa finita, ci dumni książęta Kościoła korzą się teraz przed Bogiem, błagając o przebaczenie win popełnianych także przez ich poprzedników. Jedno z wezwań modlitewnych – o Boże przebaczenie za czasy, kiedy chrześcijanie „posługiwali się metodami nieewangelicznymi, choć w słusznym dążeniu do obrony prawdy” – odczytał kard. Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, następczyni budzącego lęk Świętego Oficjum, zwanego też Świętą Inkwizycją, która w trosce o zbawienie dusz skazywała błądzących synów Kościoła na spalenie żywcem na stosie... Po wygłoszeniu swojej kwestii każdy z mówców zapalał lampkę pod krzyżem. Działo się to wszystko w wielkiej ciszy. Na koniec sam Jan Paweł II podszedł powoli do krzyża – był to ogromny, ponaddwumetrowy, średniowieczny krucyfiks z kościoła San Marcello al Corso – pocałował go, objął stopy Ukrzyżowanego, po czym podniósł wzrok ku Chrystusowi i długo się w niego wpatrywał.

Pamiętam, że w kilka dni później kard. Paul Poupard zapytał mnie, czy zauważyłem, że kiedy Ratzinger odczytywał swoją kwestię, dwa wystraszone gołębie fruwały nerwowo nad baldachimem konfesji Świętego Piotra, po czym, kiedy już skończył, uspokojone przysiadły na pobliskim gzymsie. Dla Pouparda cała ta scena – modlitwa kardynała, która musiała przecież wzbudzać myśli o złowrogiej historii Świętej Inkwizycji, ale i symboliczne zachowanie dwóch gołębi – to materiał na wielką powieść. Właśnie powieść, gdyż żadne gazetowe relacje nie są w stanie udźwignąć ciężaru znaczeń i symboliki tego wydarzenia.

Gawryś: Użyłeś poprawnego teologicznie sformułowania, że to był akt przeprosin za winy ludzi Kościoła. Na ogół mówiono po prostu, że Jan Paweł II przepraszał za grzechy Kościoła. Czy nie byłoby to skądinąd logiczne, skoro w dokumencie Tertio millennio adveniente papież wzywał Kościół do przeprowadzenia rachunku sumienia? Zastanawiam się, czy obstawanie przy ściśle teologicznym rozróżnieniu między Kościołem, który jest zawsze święty, a „ludźmi Kościoła”, którzy – „czasami, niekiedy” – popełniają błędy i grzeszą, nie jest przejawem owego „nazbyt scholastycznego” podejścia, o jakim mówił kardynał Cassidy w odniesieniu do deklaracji Dominus Iesus

Frankiewicz: Myślę, że nie chodziło w tym wypadku jedynie o spór językowy. Papieski zamysł przeprosin za winy „synów i córek Kościoła” – od początku budził kontrowersje i opór. Jest rzeczą znaną, że nie wszyscy współpracownicy z Kurii Rzymskiej byli zgodni co do słuszności i potrzeby tego rodzaju gestów. Myślę, że u wielu dochodziła do głosu tradycyjna postawa apologetyczna. Byli wśród nich i tacy, którym nawet w kontaktach z mediami wyraźnie laickimi trudno było ukryć swój sceptycyzm wobec papieskiego Mea culpa. Utkwiła mi w pamięci rozmowa w „La Repubblica” z kard. Alfonsem Marią Sticklerem, wówczas już emerytem (wcześniej piastował urząd archiwisty i bibliotekarza Świętego Kościoła Rzymskiego), ale wciąż postacią wpływową w Watykanie. Na kilka dni przed 12 marca 2000 r. deklarował wprawdzie pełną uległość wobec woli Jana Pawła II i jego decyzji, ale jednocześnie mocno podkreślał, że „historii nie wolno osądzać na podstawie dzisiejszego stanu wiedzy”; że „przydałaby się większa ostrożność w ocenie przeszłości”. Ten pochodzący z Austrii purpurat wprawdzie wyraził się ze zrozumieniem dla papieskiego Mea culpa wobec Żydów, ale jednocześnie z głębokim przekonaniem dowodził, że „niesprawiedliwe jest zapominanie o wielu ludzkich istnieniach, które zostały uratowane dzięki pomocy chrześcijan i działalności wielkiego papieża, jakim był Pius XII: to przecież dzięki niemu liczba ofiar nazistów nie stała się jeszcze większa”...

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...