Blaski i cienie Wielkiego Jubileuszu

Więź 1/2013 Więź 1/2013

Jubileusz był – można rzec – masową imprezą. Oblicza się, że Wieczne Miasto i Asyż odwiedziło w sumie 25 milionów pielgrzymów. Ich bezpieczeństwa pilnowało ponad 20 tysięcy policjantów oraz 70 tysięcy wolontariuszy włoskich i cudzoziemskich. Rekord frekwencji padł 19 sierpnia na kampusie uniwersyteckim Tor Vergata – dwa miliony uczestników Światowego Dnia Młodzieży.

 

Akt modlitewny z 12 marca 2000 r. to nie były zresztą pierwsze przeprosiny Karola Wojtyły. Znany watykanista Luigi Accattoli w swojej książce Kiedy papież prosi o przebaczenie obliczył, że do momentu wyznania win Kościoła 12 marca Jan Paweł II co najmniej 94 razy prosił o przebaczenie z powodu win katolików w przeszłości. W roku 1995, będąc z wizytą w Czechach, przy okazji kanonizacji Jana Sarkandra, w okrutny sposób zamęczonego w XVI wieku przez protestantów, przepraszał właśnie protestantów za okrutne prześladowania, jakie ich z kolei spotkały ze strony katolików w czasach kontrreformacji. Mówiono, że papież przesadza, przepraszając niemal przy każdej okazji. „Dlaczego inni nas nie przepraszają? – pytano retorycznie. – To ciągłe bicie się w piersi to tylko woda na młyn tych, którzy uprawiają wrogą Kościołowi katolickiemu propagandę”. W pewnej opozycji do papieża był pod tym względem ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Joseph Ratzinger, jego bliski i zaufany współpracownik. To też wiele mówi o papieżu Wojtyle, o jego otwartości i pokorze. Jeden z jego najbliższych przyjaciół-kardynałów powiedział o nim po śmierci: „Był naprawdę heroiczny w relacjach z innymi”.

Gawryś: Jak przeżyłeś pielgrzymkę Jana Pawła II do Ziemi Świętej?

Frankiewicz: Nazwano ją „osobistym Jubileuszem” papieża. Największe wrażenie z tej pielgrzymki zrobiło na mnie nawiedzenie grobu Chrystusa w Jerozolimie. To długie milczenie, kiedy zostawiono tam Karola Wojtyłę samego. Potem Msza w Wieczerniku, gdzie łaciński tekst liturgii papież ad hoc zastępował tekstem po polsku. Był to dla mnie wzruszający przejaw inkulturacji religii. No i znana scena pod Ścianą Płaczu. Wielka metafora zmiany stosunku Kościoła katolickiego do Żydów, po dwóch tysiącach lat wzajemnej wrogości.

Na zawsze zapamiętałem spotkanie kilku ambasadorów z wybitnymi przedstawicielami wspólnoty żydowskiej, jakie odbyło się 5 czerwca 2000 r. W programie znalazła się projekcja filmu z niedawnej podróży Jana Pawła II do Ziemi Świętej, który eksponował pamiętną scenę pod jerozolimską Ścianą Płaczu. Ta scena, kiedy papież zbliża się do Muru, by w jego szczelinie zostawić kartkę z modlitwą o wybaczenie win Kościoła wobec synów Abrahama, trwała w filmie daleko dłużej niż w rzeczywistości. Ciągnęła się niejako w zwolnionym tempie. Po projekcji zapanowała absolutna cisza, a w oczach wielu osób zauważyłem łzy.

Od roku 1997 siedziba polskiej ambasady przy Stolicy Apostolskiej i rezydencja ambasadora znajdują się tuż koło rzymskiego getta. Przez cztery lata codziennie więc obcowałem z widokiem historycznych budowli tej najstarszej w Europie dzielnicy żydowskiej – Portico d’Ottavia z drugiego wieku przed Chrystusem, czy wielkiej synagogi, której dniem i nocą strzegą posterunki uzbrojonych po zęby karabinierów. Jednocześnie obserwowałem liczne tu wciąż warsztaty rzemieślnicze, targowiska, ludzką biedę i patrycjuszowskie wspaniałe siedziby. Budziło to we mnie myśli o odwiecznym sąsiadowaniu tutaj hebrajskiego sacrum i kipiącego południową żywiołowością żydowskiego profanum. Ale także o upokorzeniach doznawanych tutaj nieraz przez Żydów w czasach Państwa Kościelnego.

Do refleksji zmuszała zwłaszcza fasada kościoła San Gregorio della Divina Pietà, położonego naprzeciw synagogi, pośród nieistniejących już dzisiaj bram prowadzących niegdyś do dzielnicy żydowskiej. Na tej fasadzie, którą zdobi piękny fresk Ukrzyżowanego, widnieje inskrypcja po włosku i po hebrajsku z cytatem z Izajasza o „narodzie niewiernym”, który wciąż prowokuje gniew Boga... Setki razy odczytywałem tę inskrypcję na kościele noszącym wszak w swoim tytule „Boże Miłosierdzie” i rozmyślałem o przełomie, jaki nastąpił w relacjach między światem żydowskim a chrześcijaństwem, Kościołem katolickim, Watykanem – dzięki Soborowi z jego deklaracją Nostra aetate, ale i dzięki wytrwałej postawie wadowiczanina Karola Wojtyły.

Gawryś: A jednak nie wszystkie środowiska żydowskie reagowały pozytywnie na historyczne gesty papieża...

Frankiewicz: Przypomina mi się pewna scena. Było to w letnie popołudnie 1986 roku. Razem z profesorem Piotrem Słonimskim, światowej sławy genetykiem, i jego żoną Hanką zwiedzaliśmy Forum Romanum. Rozmowa dotyczyła także niedawnej, bo z kwietnia tego właśnie roku, wizyty Jana Pawła II w rzymskiej synagodze. Oni oboje byli zakochani w Wojtyle. Widząc go w telewizji, mówili o nim z czułością: „nasza laleczka”. A trzeba wiedzieć, że byli to ludzie niewierzący, którzy obracali się przez całe życie w laickich środowiskach naukowych Francji. I chociaż sami byli Żydami, to w ocenie Karola Wojtyły i jego działalności stosunek do Żydów nie był dla nich najważniejszym kryterium. Kiedy już zostawiliśmy w dole Forum Romanum, blisko Kapitolu, Piotr przystanął i powiedział: „Wiesz, cokolwiek ten papież jeszcze zrobi dla Żydów, wszystkiego im będzie mało”. Trzeba wziąć pod uwagę, że mówił to bratanek Antoniego Słonimskiego, który w swoich przedwojennych „Kronikach tygodniowych”, a także w recenzjach filmowych, dosyć często krytycznie wyrażał się o swoich współziomkach. Ale przecież nawet to ciągłe oczekiwanie niektórych środowisk żydowskich na „coś więcej” świadczy o ich nieobojętności. […]

Gawryś: Wróćmy jeszcze do Wielkiego Jubileuszu. Papież był już wtedy ciężko chory – jego fizyczna słabość i cierpienie były poniekąd „bohaterem” tamtych wydarzeń. Jeszcze podczas pielgrzymki do Polski w 1997 roku zwrócił się do rodaków w dość dramatycznym tonie: „Proszę was, módlcie się za mnie, módlcie się na kolanach, żebym dotrwał do roku 2000”.

Frankiewicz: Jak wiadomo, Jan Paweł II w ostatnich latach życia miał kłopoty z mową i poruszaniem się. Dawała o sobie znać choroba Parkinsona i różne defekty, będące wynikiem zamachu, późniejszych upadków i kontuzji. Pamiętam, że kiedyś właśnie w 2000 roku umówiłem się z ks. Dziwiszem na spotkanie w środę. Zarówno jego kalendarz, jak i mój były w tamtym czasie napięte, umówiliśmy się więc w czasie audiencji generalnej, bo wtedy inni zajmowali się papieżem. Na małym, zawsze ciemnym dziedzińcu Sisto Quinto znalazłem się akurat w momencie, kiedy papieża dosłownie wynoszono na rękach z windy. Ukryłem się za filarem, żeby papież mnie nie zauważył. Umieszczono go w samochodzie. Sprawiał wrażenie, jakby był nieprzytomny, nieobecny. Może był oszołomiony pod wpływem leków?

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...