Gdy przestajemy się liczyć z Bogiem, nie tylko sami mało wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy, ale również wszystko, co tworzy świat, jest w jakiś sposób wypaczone i pozbawione autentyczności.
W Psalmie 96 Sąd Boży przedstawiony jest jako wydarzenie radosne i wyczekiwane.
Niech się cieszy niebo i ziemia raduje; niech szumi morze i to, co je napełnia; niech się weselą pola i wszystko, co jest na nich, niech się także radują wszystkie drzewa leśne przed obliczem Pana, bo nadchodzi, bo nadchodzi, aby sądzić ziemię. On będzie sądził świat sprawiedliwie, z wiernością swą – narody.
W świecie, który oddalił się od Boga i został zdominowany przez bałwochwalcze potęgi, nic nie jest takie, jakie mogłoby być. „Stworzenie bez Stwórcy marnieje” – trafnie określił to ostatni sobór. Gdy przestajemy się liczyć z Bogiem, nie tylko sami mało wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy, ale również wszystko, co tworzy świat, jest w jakiś sposób wypaczone i pozbawione autentyczności. To dlatego zapowiedź przyjścia Boga do swojej własności budzi taką radość nie tylko Bożych przyjaciół, ale całego stworzenia.
Tęsknota za Sądem Bożym
Myśl wyrażoną w Psalmie 96 teologia tłumaczy następująco: Sąd Boży jest to potężne i pełne miłości wkroczenie Boga w nasze ludzkie sprawy, aby przywrócić dobru wszystkie należne mu prawa i aby złu nie pozwolić na dalsze panoszenie się.
Nic więc dziwnego, że wiara każe nam wręcz tęsknić za Sądem Bożym. W Drugim Liście św. Piotra czytamy, że pierwsi chrześcijanie „starali się przyspieszyć przyjście dnia Bożego” (2 P 3,12). Wydawać się to może dziś zagadkowe, zwłaszcza że w kolejnych słowach apostoł przypomina, że w tym dniu „niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią”. Dlatego – kontynuuje Piotr swoje wyjaśnienie – chcielibyśmy przyśpieszyć nadejście tego dnia, ponieważ „oczekujemy, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi” (w. 13).
Nie da się ukryć, że my, chociaż naprawdę wierzymy w Chrystusa – boimy się Jego przyjścia na sąd i nie w głowie nam, by to przyśpieszać. Postawę tę wnikliwie zanalizował św. Augustyn w komentarzu do cytowanego wyżej psalmu: „Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie? Czy naprawdę miłujemy? A może bardziej miłujemy swoje grzechy? Zatem grzechy miejmy w nienawiści, a miłujmy Tego, który przyjdzie, aby ukarać grzechy. Chcemy czy nie chcemy, przyjdzie na pewno. To, że nie przychodzi teraz, nie oznacza, że nie przyjdzie później. Przyjdzie, a nie wiesz, kiedy. Jeśli znajdzie cię przygotowanym, ta niewiedza ci nie zaszkodzi”.
W katechezie wygłoszonej 18 września 2002 roku Jan Paweł II przypomniał, że w pierwszym wymiarze proroctwo zapowiadające przyjście Pana na Sąd spełniło się w wydarzeniu Bożego narodzenia oraz Jego zbawczej śmierci na krzyżu. Przyszedł On wtedy do nas w prawdziwie boskiej potędze i dokonał odkupienia całego świata. Przyszedł po to, żeby udzielić swojego boskiego poparcia wszystkiemu, co jest otwarte na miłość. Zarazem, w Wielki Piątek, Chrystus zdemaskował ostateczną bezsiłę zła: chociaż siły zła w tamtej godzinie ciemności zrobiły wszystko, żeby Go zwyciężyć, poniosły całkowitą klęskę. Toteż Kościół od wieków raduje się swoim Panem i Sędzią, który – żeby powtórzyć sformułowania Jana Pawła II – „króluje z wysokości krzyża, z tronu miłości, a nie władzy”.
Tak czy inaczej, te dwa przyjścia Pana i Sędziego – najpierw w ludzkiej słabości, na koniec zaś w boskim majestacie – łączą się ze sobą. Toteż sama logika naszej wiary domaga się, aby ci, którzy już teraz „oglądają Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1,14), tęsknili i chcieli tęsknić jeszcze bardziej i jak najprawdziwiej – za tym dniem, kiedy „wszystko zostanie poddane Synowi, a wtedy i sam Syn [w przyjętym od nas człowieczeństwie] zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28).
Przedwieczny zamysł idealnie zrealizowany!
W Ewangeliach Sąd Boży porównano do żniw (por. Mt 13,30). „Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie” (Mt 13,37–39) – objaśniał Pan Jezus jedną ze swoich przypowieści.
Żniwa wieńczą czas oczekiwania na plony. W metaforze żniw zawiera się ten przekaz, że świat i jego dzieje nie są czymś przypadkowym. Świat ma jakiś pozytywny sens i cel. Cel nie tylko ostatni, ale ostateczny, ostatecznie dopełniający.
Skoro zaś ostateczny, to wiecznotrwały. Słowem, Dzień Sądu będzie dniem, w którym ostatecznie ujawni się wspaniałość Bożego dzieła stwórczego. Dla całego stworzenia (stąd obecność aniołów w opisach Sądu) stanie się wówczas oczywiste, że zamysły swojej miłości wobec stworzenia Bóg doprowadził do idealnego końca i żadne ciemne siły nie zdołały Mu w tym przeszkodzić.
Warto tu jeszcze odnotować, że ewangeliczny termin „koniec świata”, pojawiający się w przypowieściach Pana Jezusa, w swoim greckim oryginale ma głębię, której brak polskiemu odpowiednikowi. Synteleia znaczy bowiem raczej „uwieńczenie”, „dopełnienie” niż „koniec”. Zatem Dzień Sądu będzie nie tyle dniem „końca świata”, co jego dopełnienia.
Gospodarz czekający na żniwa musiał na początku swoje pole obsiać. Podobnie świat zmierza do swojej ostatecznej dojrzałości, dlatego że jego Stwórca nadał mu taki właśnie kierunek rozwoju. Można powiedzieć, że dzieje wszechstworzenia to jedno gigawydarzenie, które trudno ogarnąć ludzkim umysłem. Jego początkiem był Boży zamysł miłości, dzięki któremu wszystko zostało powołane do istnienia – a jego uwieńczeniem będzie doprowadzenie tego zamysłu do idealnie zrealizowanego końca, do pojawienia się „nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,13).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.