Gdyby Jezus był tylko człowiekiem, „tylko jednym z nas”, jak sądzili mieszkańcy Nazaretu, to niby dlaczego mielibyśmy przyjąć Jego naukę jako orędzie skierowane do wszystkich narodów i wszystkich pokoleń?
Można się zachwycać Panem Jezusem, podziwiać Jego naukę, a mimo to w Niego nie wierzyć. A nawet działać przeciwko Niemu. Właśnie tak potraktowali Go mieszkańcy Nazaretu, kiedy w czasie swojej działalności mesjańskiej przyszedł do rodzinnej miejscowości. W podobny sposób również dziś wielu ludzi odrzuca Pana Jezusa – skarga zapisana w prologu Ewangelii Jana: Przyszedł Ten, przez którego świat został stworzony, „do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11), wciąż jest aktualna.
„Wszyscy przyświadczali Mu”
Wydarzenie to najobszerniej relacjonuje Ewangelia Łukasza (4,14–30). Stosunkowo krótkie opisy Mateusza (13,53–58) oraz Marka (6,1–6) wzbogacają tę relację.
Jezus przyszedł do Nazaretu w opinii sławnego nauczyciela i cudotwórcy: „Wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy, On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich” (Łk 4,14–15). Toteż mieszkańcy Nazaretu przyjęli Jezusa z dużą życzliwością. Nie zmieniło się to nawet wtedy, kiedy otwarcie zaczął im mówić, że właśnie Jego zapowiadali prorocy jako mającego nadejść Mesjasza. Podczas nabożeństwa w synagodze Jezus przeczytał mesjańskie proroctwo Izajasza, a następnie wyjaśnił swoim rodakom, że „dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli” (w. 21). Wówczas „wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego” (w. 22).
Mogłoby się wydawać, że mieszkańcy Nazaretu z radością słuchali słowa Bożego i cieszyli z tego, że już za ich życia rozpoczynają się czasy mesjańskie. Jezus jednak widział, że w ich sercach nie ma wiary. Przysłuchiwali Mu się życzliwie, bo spotkanie ze sławnym Rodakiem stanowiło dla nich przede wszystkim rozrywkę, ale orędzie, które głosił, zupełnie ich nie obchodziło. Dlatego, aby pobudzić ich serca do wiary, przypomniał im dwa starotestamentalne wydarzenia mówiące o największych cudach, których dokonali prorocy poza swoją ojczyzną, znajdując wiarę tam, gdzie najmniej można było się jej spodziewać. W ten sposób cudzoziemka, wdowa z Sarepty, została zaszczycona łaską, której w czasach proroka Eliasza nie doświadczyła żadna wdowa izraelska, a Syryjczyk Naaman, za sprawą proroka Elizeusza, został uzdrowiony z trądu. Pan Jezus nie zarzucił nazaretańczykom braku wiary. Powiedział im to między wierszami. Mimo to poczuli się przez Niego zaatakowani: „Wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić” (w. 28–29).
Jak wytłumaczyć gwałtowność tego zajścia – od życzliwego przyjęcia do skrajnej agresji? Możemy się domyślać, że Jezus zepsuł im zabawę, jaką było przypatrywanie się Mu z pozycji niezaangażowanych obserwatorów. Bo sens słów, które do nich skierował, był mniej więcej taki: We Mnie można wierzyć albo nie, ale jeśli ktoś jest obserwatorem, to znaczy, że nie wierzy. Otóż mieszkańcy Nazaretu poczuli, że Jezus wzywa ich, by w Niego uwierzyli. I to ich ogromnie rozeźliło.
„Przecież On jest tylko jednym z nas!”
Wszyscy trzej synoptycy, a zwłaszcza Mateusz i Marek, opisując to wydarzenie, pokazali, jak w rodakach Pana Jezusa narastał sprzeciw wobec Niego. „Przecież On się tu wychował, znamy Go od dzieciństwa! – spróbujmy wejść w ich odczuwanie. – Czyż nie jest to syn nieżyjącego już cieśli Józefa? Przecież Jego matka, bracia i siostry mieszkają wśród nas (por. Mt 13,55–56)! Przecież On jest tylko jednym z nas!”.
Mieszkańcy Nazaretu dobrze wiedzieli, że Jezus nie miał rodzeństwa. Wymienieni przez ewangelistę Jakub, Józef, Szymon i Juda byli Jego dalekimi krewnymi. Dość przypomnieć „siostrę Matki Jego, Marię, żonę Kleofasa” (J 19,25) – niewątpliwie cioteczną siostrę Maryi, bo dwie siostry rodzone nie miałyby przecież tego samego imienia. Otóż ta druga Maria była „matką Jakuba i Józefa” (Mt 27,56; por. Mk 15,47; 16,1).
Nie twierdzę, że nazaretańczycy powinni się domyślić, iż Jezus jest Synem Bożym i Ojciec Przedwieczny jest Jego jedynym Ojcem. Nie musieli też w Maryi rozpoznać tego wszystkiego, co wiemy o niej w świetle wiary. Nie ma jednak wątpliwości, że zarówno Boże synostwo Jezusa, jak i dziewiczość Jego Matki w jakiś sposób odzwierciedlały się w ich osobach i postępowaniu – i mieszkańcy Nazaretu z pewnością to widzieli. Owszem, mieli pełne prawo traktować Jezusa jako jednego spośród nich, ale jednocześnie byli z Nim wystarczająco długo, by zauważyć, że jest w Nim „coś więcej”. Być może nie umieli tego „więcej” nazwać, ale nie powinni twierdzić, że „On jest tylko jednym z nas”.
Zauważmy przepaść między tymi dwoma twierdzeniami: „Jezus jest jednym z nas” oraz „Jezus jest tylko jednym z nas”. Ta przepaść w ciągu kolejnych pokoleń oddziela autentyczną wiarę od różnych błędów i nieporozumień na temat Jezusa. Bo podstawowa prawda wiary chrześcijańskiej jest taka, że Syn Boży stał się prawdziwym człowiekiem, jednym z nas. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie” i przyjął naszą ludzką naturę (por. Flp 2,6–7). On jest człowiekiem w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, Jego człowieczeństwo nie zostało wypaczone żadnym grzechem i jest idealnym wzorem, pobudzającym do naśladowania tych wszystkich, którym zależy na kształtowaniu własnego człowieczeństwa. Co więcej, wypełniony na krzyżu „czyn sprawiedliwy tego Człowieka sprowadza na wszystkich ludzi usprawiedliwienie dające życie” (Rz 5,18).
Gdyby Jezus był tylko człowiekiem, „tylko jednym z nas”, jak sądzili mieszkańcy Nazaretu, to choćby był religijnym geniuszem i moralnym bohaterem, czymś nierozumnym byłaby wiara w Niego. Bo niby dlaczego mielibyśmy przyjąć Jego naukę jako orędzie skierowane do wszystkich narodów i wszystkich pokoleń? Jaką mielibyśmy gwarancję, że przekaz Ewangelii na temat Jego osoby i nauki jest autentyczny? Dlaczego Jego nauka nie miałaby z biegiem lat się zestarzeć i zdezaktualizować? Wszystko, co ludzkie, naznaczone jest jakąś niedoskonałością – dlaczego miałoby to nie dotyczyć Jezusa-tylko-człowieka i Jego nauki? Dlaczego nie mielibyśmy się spodziewać, że pojawi się jeszcze ktoś od Niego mądrzejszy i doskonalszy? Podobne pytania można mnożyć.
„Wyrzucili Go z miasta”
To, co wydarzyło się w nazaretańskiej synagodze, odsłania nietrwałość podziwu dla Jezusa, okazywanego Mu przez niewierzących. Z zasady ktoś, kogo ogarnia podziw dla Jezusa, jest zaproszony do uwierzenia w Niego. Bo wobec Jezusa nie da się być neutralnym. W Niego trzeba uwierzyć albo na Jego osobę i naukę się zamknąć. Kto chciałby pozostać niewierzącym, ale zarazem zachwycać się Jezusem z pozycji obserwatora, prawdopodobnie powtórzy drogę mieszkańców Nazaretu. Oni „przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego”, ale jeszcze tego samego dnia „wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić”.
Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.