Z Antonim Macierewiczem, szefem parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Co zatem macie Wy, a czego nie ma komisja Millera?
– Naszym podstawowym materiałem są dane, które pochodzą z badania przez Uniwersal Avionics, producenta urządzeń nawigacyjnych takich jak TAWS i FMS. I to te dane pozwoliły nam określić trajektorię pionową i trajektorię poziomą Tu-154, co z kolei było punktem wyjścia do naszych analiz – przede wszystkim do obalenia teorii o uderzeniu w brzozę.
Kolejnym zbiorem materiałów faktograficznych, jakim dysponujemy, są protokoły sporządzone przez prokuratorów ze Smoleńska zaraz po katastrofie. Oni opisywali w nich to, co się tam działo, co znaleziono, co mówili świadkowie, jak wyglądała brzoza, jak wyglądały poszczególne fragmenty samolotu itd. To są materiały, których nasza prokuratura w ogóle nie uwzględniła – a miała taki obowiązek. Ważne są także dane skrzynki parametrów lotu i ekspertyzy Instytutu im. Sehna oraz zdjęć satelitarnych pokazujących miejsca eksplozji. Wreszcie warto również powiedzieć, że nasi eksperci odtworzyli samolot ze zdjęć – z tysięcy zdjęć, jakie zdobyliśmy.
Nie ma Pan zaufania do Prokuratury Wojskowej?
– Nie mam. Przebieg wydarzeń wskazuje na to, że Prokuratura Wojskowa w ogóle nie jest w stanie prowadzić tego śledztwa – zarówno z punktu widzenia kompetencji własnej, bo nigdy tak wielkiego śledztwa ci prokuratorzy nie prowadzili, ale także z punktu swojej szczególnej sytuacji prawnej. Jak wiadomo ci śledczy są podejrzewani o to, że nie dopełnili swoich obowiązków tam na miejscu, w Rosji – w tej sprawie toczy się przecież postępowanie prokuratorskie. Zatem jak ludzie, którzy są pod tak poważnym zarzutem, mogą w sposób swobodny intelektualnie i moralnie prowadzić to postępowanie? Oni są po prostu w tej sprawie skazani na stronniczość.
Lista prokuratorskich zaniedbań jest rzeczywiście długa.
– O tak, można wymieniać je w nieskończoność. Przykładowo ani prokuratura, ani strona rządowa nie przeprowadziły w ogóle rekonstrukcji wraku tupolewa, nie zebrały wszystkich znalezionych fragmentów i nie dopasowały ich do schematu samolotu. My to zrobiliśmy. Oczywiście, nie dysponowaliśmy wrakiem fizycznie, ale – tak jak wspomniałem wcześniej – mieliśmy zdjęcia – dziesiątki tysięcy zdjęć, które pozwoliły nam odtworzyć cały
samolot. Dzięki temu mogliśmy określić, w których miejscach są największe ubytki.
Potrafi Pan powiedzieć, co się stało z kokpitem tupolewa?
– Jakaś część została na pewno wywieziona do Moskwy, a część uległa zniszczeniu i rozpadła się na drobne szczątki podczas katastrofy. Ostała się jedynie podłoga i koła podkokpitowe. I tam, na tych blachach są wyraźne osmolenia i przebarwienia będące właśnie wynikiem eksplozji.
To bardzo ważne – bo sama rekonstrukcja jest tylko przesłanką. Ale jeżeli mamy i rekonstrukcję, i równocześnie fizyczne potwierdzenie istnienia takich fragmentów samolotu, na których są wygięcia wskazujące na eksplozję, a wreszcie wiemy, że część kadłuba rozpadła się w locie i że na miejscu znaleziono składniki materiałów wybuchowych, to razem daje to materiał dowodowy, który jest już dosyć przekonywający.
No to teraz pozostaje czekać na ripostę rządowej komisji.
– Z niecierpliwością oczekuję na ich stanowisko, z olbrzymim zainteresowaniem dowiem się np. jak wyjaśnią obecność szczątków kadłuba – powtarzam kadłuba, a nie skrzydła – w miejscach znacznie poprzedzających pierwszy kontakt samolotu z ziemią. Myślę, że oni po prostu nie odważą się w tej sprawie w ogóle zabrać głosu. Odwrócą się od tej kwestii plecami i będą wygadywać jakieś bzdury, ale do tego na pewno się nie odniosą!
Będą za to upierać się cały czas przy brzozie?
– Pyta pan, czy będą składali brzozę raz jeszcze? Czy będą ustalali, „ruskim targiem”, na jakiej wysokości samolot uderzył w drzewo? Myślę że tak, będą to robili, bo bez pancernej brzozy sypie im się cały ten domek z kart. Dlatego właśnie tak ważne było opublikowanie materiałów prokuratorskich pokazujących, że brzoza nie została złamana na pięciu metrach. A przynajmniej nie w dniu katastrofy…
Bez niepodważalnych dowodów druga strona zawsze będzie jednak zaprzeczać.
– Odnalezienie fragmentów kadłuba – i to w takich a nie w innych miejscach – jest dowodem przesądzającym. Nie ma możliwości, żeby z kadłuba odpadały fragmenty samolotu dlatego, że ktoś kopnął w ten kadłub od wewnątrz, Tak się po prostu nie dzieje. To jest ślad i ostateczny dowód eksplozji, która miała tam miejsce. Ja nie wiem, czy to była eksplozja na skutek ładunku wybuchowego, czy na skutek trafienia rakietą, czy też z jakiegoś innego powodu – to jest otwarta kwestia – ale niewątpliwie była to eksplozja w powietrzu. Główny problem nie leży jednak w niepodważalności dowodów.
Zatem w czym?
– Otóż, nawet gdy wydostaniemy od Rosjan wrak Tu-154 i oryginały czarnych skrzynek, to i tak – zapewniam pana – znajdzie się zawsze taki prokurator i taki polityk, który będzie mówił, że trotyl to jest pasta do butów. Przecież mamy dowody na obecność tam materiałów wybuchowych. A teraz, gdy Cezary Gmyz opublikował drugi tekst mówiący o tym, że na wraku odkryto także materiały wchodzące w skład materiału wybuchowego C4, prokuratura próbuje tylko coś tam słabo ripostować w stylu „poczekajmy do ostatecznego rozstrzygnięcia”, równocześnie odkładając do lipca te badania.
Nasz główny problem polega na tym, że na skutek przemian, jakie się dokonały w Polsce po II wojnie światowej, decyzja władzy politycznej dla części aparatu państwowego i dla głównych mediów jest rozstrzygająca. I nawet jeżeli każą im mówić, że to jest pasta do zębów, perfumy czy coś w tym duchu, to oni będą powtarzali to tak długo, jak długo druga strona posiada władzę polityczną.
Kłamstwo smoleńskie ma więc długie nogi?
– Kłamstwo smoleńskie ma bardzo krótkie nogi i mam nadzieję, że równie krótki żywot, bo naprawdę strony tych gazet i ekrany tych telewizorów czerwienią się, kiedy publikują ten stek propagandowych bzdur. To wszystko w końcu musi runąć. I to prędzej, niż wielu sobie wyobraża.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.