O dojrzewaniu powołania i drodze do kapłaństwa z Jego Eminencją kard. Zenonem Grocholewskim, w 50. rocznicę święceń kapłańskich rozmawia ks. Przemysław Węgrzyn redaktor naczelny
Podobno każde powołanie rodzi się w rodzinie… Czy potwierdzi Ksiądz Kardynał tę opinię dziś, w 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich?
– Nie do końca jest prawdą, że każde powołanie rodzi się w domu. Znamy także przypadki powołań, które pojawiały się w środowiskach obojętnych religijnie. Niemniej jednak, rzeczywiście większość powołań do kapłaństwa ma swoje źródło w katolickiej rodzinie. Jest ona ogromną pomocą w odkrywaniu powołania i w pójściu za nim. Ja byłem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ miałem wspaniałych rodziców związanych bardzo mocno z Kościołem i zaangażowanych w życie wspólnoty parafialnej.
Jaki był dom rodzinny Księdza Kardynała?
– Moi rodzice byli ludźmi głęboko wierzącymi i dbającymi o to, by w domu panowała atmosfera modlitwy. Dużą uwagę zwracali na przystępowanie do sakramentów świętych, w czym świecili nam przykładem. Nigdy jednak moi rodzice nie namawiali mnie, bym został kapłanem, ani od tego zamiaru mnie nie odwodzili. Widziałem jednak, że moje pójście do seminarium przyjęli z zadowoleniem. Dopiero po moich święceniach kapłańskich mama powiedziała mi, że całe życie modliła się o to, by jeden z jej synów został księdzem. Jestem mamie bardzo wdzięczny za tę modlitwę. Pewnie uczestniczył w niej także mój ojciec – człowiek bardzo prawy, pobożny i odznaczający się niezwykłą dobrocią. Błogosławiona jest ta rodzina, w której rodzice modlą się o powołanie kapłańskie dla syna.
Kiedy Wasza Eminencja odczuł swoje powołanie do kapłaństwa?
– To jest swego rodzaju ewolucja. Pierwsza myśl zrodziła się, gdy byłem jeszcze małym chłopcem. Byłem wtedy ministrantem w parafii w Miedzichowie. W tejże parafii głosili rekolekcje ojcowie oblaci. Bardzo mi zaimponowali zarówno tym, co do nas mówili, jak i otwartością i umiejętnością nawiązania z nami kontaktu. Ponadto wyczuwało się wielką pogodę ducha u tych kapłanów. Pomyślałem wtedy, że też chciałbym być taki jak oni i w ten sposób pociągać ludzi do Chrystusa. Sądziłem jednak, że nie jestem ani wystarczająco zdolny, ani też wystarczająco dobry, i ta myśl szybko upadła. Drugi taki moment był, kiedy proboszcz mojej rodzinnej parafii zaproponował starszemu ode mnie koledze, by poszedł do niższego seminarium w Wolsztynie. Wtedy pomyślałem, że ten kolega jest powołany do czegoś szczególnego, więc urósł w moich oczach. Po kilku latach, kiedy kończyłem szkołę podstawową, ten sam proboszcz zapytał, czy ja nie chciałbym pójść do niższego seminarium. Byłem bardzo zaskoczony i dopiero po dwóch dniach poprosiłem mojego ojca, by na ten temat porozmawiał z proboszczem. Można powiedzieć, że był to początek mojej drogi do kapłaństwa. Najpierw niższe, potem wyższe seminarium, ale trzeba jasno powiedzieć, że była to pewna ewolucja. To były ciągłe pytania i dojrzewanie do decyzji o kapłaństwie. Taką ostateczną decyzję podjąłem po pierwszym roku w wyższym seminarium. Rozpoczynając ten rok studiów, postanowiłem sobie, że muszę w nim zadecydować, czy zostać kapłanem, czy też obrać inną drogę.
W drodze do kapłaństwa ważni są zawsze ludzie, którzy w niej towarzyszą. Tych z seminarium pamięta się chyba najbardziej.
– Już w niższym seminarium na pierwszym roku w Gostyniu spotkałem wyjątkowego kapłana – ks. Henryka Kamińskiego, który pełnił funkcję dyrektora. On swoją osobą wyrażał ogromny entuzjazm i wielką miłość do Kościoła. Do tego potrafił być bardzo wymagającym wychowawcą, co mi bardzo imponowało. Natomiast w wyższym seminarium taką wyjątkową postacią był ks. infuat Aleksy Wietrzykowski, ówczesny rektor. On od samego początku znał nas wszystkich po imieniu. Interesował się każdym z nas i budował relację pełną zaufania. Imponowały mi także nauki, które wygłaszał do nas – kleryków. Były nacechowane ogromną miłością do Kościoła i do kapłaństwa. Ten kapłan rozpalał serca, dodawał nam odwagi i otuchy swoimi słowami i swoją kapłańską postawą. Niewątpliwie jego przykład kształtował moje powołanie.
Święcenia kapłańskie przyjął Ksiądz Kardynał z rąk Jego Ekscelencji abp. Antoniego Baraniaka. Jak Eminencja wspomina ówczesnego metropolitę poznańskiego?
– W seminarium były to przeważnie relacje formalne. Bliżej abp. Baraniaka poznałem już podczas moich studiów w Rzymie. Kiedy przyjeżdżał do Wiecznego Miasta, mieliśmy możliwość spędzić z nim trochę czasu. Wspólnie zwiedzaliśmy także okolice. Kiedy zacząłem pracę w Stolicy Apostolskiej, wielokrotnie miałem okazję spotykać się z abp. Baraniakiem i zabierać go na wycieczki, które on bardzo lubił, zwłaszcza jeśli jakiegoś miejsca wcześniej nie znał. Wtedy nasze relacje stały się bardziej bezpośrednie i przyjacielskie.
Od 1966 r. przebywa Ksiądz Kardynał w Rzymie. Jakie były początki pobytu Waszej Eminencji w Wiecznym Mieście?
– Do Rzymu przyjechałem trochę nieprzygotowany. Od kilku lat starałem się o paszport i byłem przekonany, że go nie dostanę, więc nie uczyłem się języka. Kiedy okazało się, że przyznano mi paszport, arcybiskup nakazał mi natychmiastowy wyjazd, by ówczesne władze nie odebrały mi tego paszportu. W Rzymie pojawiłem się więc w Wielkim Tygodniu. Miałem zacząć studia na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, bardzo wymagającym. W tym czasie kilku z naszego środowiska nie zdało na nim egzaminów końcowych, więc powstała pewna panika, w związku z czym doradzano mi, bym wybrał inną uczelnię, łatwiejszą. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że wolą arcybiskupa było, bym studiował na Gregorianum. Ta sytuacja zdopingowała mnie do solidnej pracy. Dziś Panu Bogu dziękuję, że nie zmieniłem uniwersytetu. Spotkałem na nim wspaniałych profesorów, którzy nie tylko byli fachowcami w swojej dziedzinie, ale także ludźmi wielkiej kultury, budzącymi w studentach umiłowanie Kościoła, jego struktur i nauczania. Prowokowali nas do samodzielnego myślenia i do poszukiwań, które miały pogłębiać nie tylko naszą wiedzę, ale też uaktywnić zdolności twórcze. Także międzynarodowe grono, zarówno studentów, jak i profesorów, było dla mnie dużym ubogaceniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.