Jeśli teolog ma jakiś charyzmat, to jest to charyzmat poszukiwania. I tyle w nim z proroka, ile wytrwałości w poszukiwaniu
Jeżeli myślimy o przyczynach sekularyzacji czy dechrystianizacji, to tego rodzaju pedagogia i wizja Pana Boga jest, myślę, jedną z najpoważniejszych. Potrzeba wielkiego, powszechnego rachunku sumienia, bo nasza religijność staje się rytualna, procesyjna, nieraz czysto deklaratywna. Nie mam nic przeciwko praktykom pobożności, ale jak widzę nieraz pewne ich formy i podział, jaki nastąpił dziś w Polsce, to jestem przerażony. Dlaczego doprowadzamy do tego rodzaju rozziewów w tym, co jest najważniejsze w chrześcijaństwie? Przecież ono nie uczy nas nienawiści. Wręcz przeciwnie! Co się w takim razie stało z naszą religijnością, że jest ona taka chora, tak podatna na wypaczenia? Czy nasze głoszenie tych spraw nie idzie w złym kierunku? To, co dokonało się na ostatnim Soborze, było dopiero początkiem nowego początku. Ewangelia wzywa nas do podejmowania nieustannie na nowo wysiłku jej rozumienia i korygowania popełnianych błędów. Stąd soborowe hasło: Ecclesia semper reformanda – Kościół powinien stale podejmować dzieło odnowy.
W tym wysiłku rozumienia powołanie teologiczne odgrywa szczególną rolę. Jak to jest z teologiem – on wierzy, wie, ufa w to, co głosi?
Wiedza szuka pewników, doświadczalnego potwierdzenia – dziś już o tym wiemy dzięki naukom ścisłym. A nadzieja otwiera inną pewność. Nie jest to pewność eksperymentalna, a więc taka, którą da się namacalnie zweryfikować, choć można mówić o pewnej weryfikacji płynącej z namysłu nad źródłami wiary i doświadczeniem życia. Nadzieja daje pewność, ale jest ona szczególnego rodzaju. Przywykliśmy mówić: „wierzę, abym zrozumiał” (credo, ut intelligam), ale mogę również powiedzieć: „mam nadzieję, żebym zrozumiał” (spero, ut intelligam). Nadzieja daje mi pewną wiedzę, ale nie jest to zadufana pewność. Nie mogę przekonywać, że w tym, co głoszę, wszystko jest już raz na zawsze ustalone i udowodnione. Dlatego ma głęboki sens zalecenie apostoła Pawła: „Z bojaźnią i drżeniem zabiegajcie o swoje zbawienie” (Flp 2,12; przekład ekumeniczny 2001). Nie wolno odwracać oczu od tego, co nie daje spokoju. Teolog także pozostaje człowiekiem otwartym na niepewność i skazanym na ciągłe poszukiwanie.
A czym jest nadzieja?
Na takie pytanie najtrudniej jest krótko odpowiedzieć. Na pewno nie zdobędę się na definicję. Mogę jedynie dać wyraz pewnemu przeczuciu, czym może być nadzieja, jak ja ją pojmuję i przeżywam. To jest nasz wysłannik, który wybiega w przyszłość dalej i szybciej niż sam nasz umysł. Nadzieja jest mądrością umysłu i serca, która uczy skuteczniej niż sama ludzka wiedza. Nie na darmo powiedziano: „Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zyskali mądre serca” (Ps 90,12). To jest właśnie droga nadziei. Czym jest mądrość serca? Autor Listu do Efezjan pisał o „pełnych światła oczach serca” (Ef 1,18). Jaka to głęboka i piękna intuicja! Światłe, oświecone oczy serca – tym właśnie jest nadzieja. Celowo odpowiadam tekstami biblijnymi, by nie wyręczać się wyświechtanymi słówkami. Oświecone oczy sięgają wzrokiem ducha dalej aniżeli nasze doczesne życie i już jakby są u kresu – „w nadziei przecież zostaliśmy zbawieni” (Rz 8,24).
Intuicje te pobrzmiewają w sięgającej średniowiecza maksymie: „gdzie serce, tam oko” (ubi cor, ibi oculus). Serce współdziała w jedności z umysłem. I tu już jestem w głębokiej przyjaźni ze Wschodem, bo myśl wschodnia w ślad za Biblią mówi, że umysł zstępuje do serca, gdyż tylko razem, będąc niejako jednym, mogą docierać w głąb prawdy.
Uczęszczałem przed laty w Paryżu na wykłady nieżyjących już, wybitnych teologów prawosławnych, Paula Evdokimova oraz Oliviera Clémenta. Ten ostatni przeszedł przez okres ateizmu, a pod wpływem Mikołaja Bierdiajewa i Władimira Łosskiego nawrócił się i został prawosławnym. Wyróżniało go niezwykle żywe usposobienie (jak na Francuza z Południa przystało), zawsze gorąco dyskutował, ale, gdy na wykładzie mówił o „sercu inteligentnym”, jego oczy prawdziwie pałały.
Zespolenie serca i umysłu rodzi mądrość przenikniętą nadzieją. Bo nadzieja jest umiejętnością inteligentnego serca, które sięga dalej aniżeli droga czysto racjonalnego dyskursu i samej logiki. Nawet niektórzy angielscy przedstawiciele analitycznej filozofii języka podkreślają: sama logika nie wystarczy (logic is not enough).
I jeszcze jedno. Nadzieja jest najskromniejszą z cnót teologicznych. Pięknie pokazał to francuski poeta Charles Péguy. Jego Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty (część tryptyku) ukazuje nadzieję pomiędzy wiarą i miłością, a więc jako tę, która scala, integruje i pośredniczy. Poeta pisał: „Nadzieja widzi to, czego jeszcze nie ma i to, co nadejdzie. Lubi to, co jeszcze się nie stało, a co przyjdzie. W przyszłości czasu i w wieczności”. Bez nadziei wiara nie miałaby ostatecznego odniesienia, nie wiedziałaby dokąd zmierza, a miłość byłaby pozbawiona motywów wiary i nadziei. Ostatecznie zaś one trzy są nieoddzielne, a oderwane od siebie – marnieją.
Całą rozmowę można przeczytać na łamach czerwcowego numeru miesięcznika „Znak” (nr 697, 2013).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.