Jeszcze przed 5 laty z edukacji domowej korzystało w Polsce ok. 50 dzieci. Dziś jest ich blisko 2 tys. I zapotrzebowanie na tę formę nauczania lawinowo rośnie. Rodzice zabierają dzieci ze szkół publicznych, widząc tam coraz bardziej rosnącą agresję. A przede wszystkim… ideologizację szkoły
Początki edukacji w rodzinie Dzieciątków sięgają pójścia do szkoły Mateusza w 2006 r. Wkrótce bowiem okazało się, że jako wcześniak ma trudności adaptacyjne. Wówczas to usłyszeli od znajomych, że istnieje możliwość edukacji domowej. Ojciec rodziny był najpierw sceptyczny wobec pomysłu, ale kiedy oboje zaczęli nad tym „pracować”, już po kilku dniach podjęli decyzję o uczeniu Mateusza w domu. Kilka lat później ich starszy syn, który wówczas chodził do publicznej szkoły podstawowej, zapragnął zmienić szkołę na edukację domową. – Jakub przychodził ze szkoły i zawsze pytał: „Mamo, kiedy ja będę uczył się w domu?”. Córka, kiedy jeszcze nie osiągnęła wieku szkolnego, już zaczęła się uczyć w domu od starszych – opowiada Joanna Dzieciątko. – Oczywiście, że miałam wątpliwości, czy podołam. Ale znajomi, którzy już uczyli w domu swoje dzieci, posadzili mnie między siebie i kazali odpowiedzieć na kilka pytań, a w szczególności na dwa: Kto lepiej zna swoje dziecko? Kto włoży więcej serca w jego wychowanie? I to było dla mnie najbardziej motywujące. Jesteśmy rodziną wierzącą i wzorce czerpaliśmy od innych chrześcijan, którzy zajmowali się edukacją domową przed nami. Uznaliśmy, że dzieci najlepiej uczyć samemu, bo to rodzice powinni mieć największy wpływ na ich wychowanie. Więzi rodzinne, które się tworzą, są najważniejsze, kiedy dziecko jest małe. Rodzic powinien być dla dziecka jakby lustrem, żeby, gdy ono do niego przyjdzie, mogło się przejrzeć i pochwalić. Pani w szkole, choć będzie miała złote serce, nie będzie dla dziecka kimś, z kim ma ono więź. A właśnie na bazie więzi dziecko się uczy. Uczy się prawidłowej socjalizacji. Prawidłowego reagowania. Radzenia sobie z trudnościami. Nawet jeśli dziecko napotka trudne sytuacje, to ono wie, że rodzice się za nim wstawią.
Nauka z praktyką
Pomocy w trudnych sytuacjach potrzebowała nieraz również i pani Joanna. Zwłaszcza w początkowym okresie. – Ale przecież, mówiłam sobie, nie muszę się na wszystkim znać. Zawsze mogę liczyć na jakiegoś korepetytora. Jakiegoś studenta, psychologa, pedagoga. To są ludzie, którzy mają konkretną wiedzę – podkreśla Joanna Dzieciątko. – Ale uczenie własnych dzieci może wydać się trudne tylko na początku. Programy podstawówki są naprawdę bardzo proste. Myślę, że każdy człowiek jest w stanie opanować taki materiał, jeżeli radzi sobie na co dzień w życiu. Tym bardziej że są podręczniki, biblioteki i różne formy pomocy, z których możemy korzystać. Owszem, na początku obawiałam się, jak zdyscyplinuję dzieci, by się uczyły. Ale z drugiej strony, jeśli inwestowałam od małego w ich wychowanie, to były przecież nauczone współpracy ze mną. To też nie było tak, że ja z dnia na dzień posadziłam je przy stole i nagle zaczęłam wymagać, żeby były zdyscyplinowane, tylko od małego wymagałam od nich dyscypliny. Kiedy przychodziliśmy ze spaceru, mówiłam: No, to zdejmujemy buciki i myjemy rączki. I one w tych drobnych rzeczach się uczyły, że jak ja coś mówię, to jest to dla nich wiążące. Na małych rzeczach uczyłam współpracy ze sobą. Kiedy więc dziecko siadło, żeby pisać czy czytać, to nie było to jakimś szczególnym wyzwaniem. Nie, po prostu było jednym z elementów naszego życia. Poza tym staramy się łączyć naukę z praktyką. Czyli: jeśli na przykład jest zadanie, aby napisać list, to piszemy konkretny list do prawdziwej babci czy znajomych, kolegi lub koleżanki. Albo jak jest lekcja dotycząca wizyty na poczcie, to nie ma żadnego problemu, bo nasze dzieci zawsze chodziły z nami na pocztę. To nie jest tak, że jakby tylko dla przykładu idziemy z dziećmi do kościoła. Nie, one widzą, że mamy żywą relację z Panem Bogiem i że jest to dla nas istotne. I nas naśladują. Więc nie tylko pokazuję dzieciom swoim przykładem, ale też komentuję, zachęcam je w sposób pozytywny do tego czy tamtego. One najlepiej uczą się tego, przyswajają to, co jest autentyczne. Dzieci bardzo dobrze wyczuwają, czy robimy coś na pokaz, czy coś naprawdę jest w naszym sercu.
Z czasem Joanna i Mariusz Dzieciątkowie z grupą rodziców założyli stowarzyszenie, aby mieć możliwość wpływania na losy swoich dzieci. Szczególnie w relacjach z urzędnikami. – Bo jeśli się idzie do jakiegoś urzędu jako osoba prywatna, to nie chcą z nami rozmawiać w sprawach edukacji. Jeśli natomiast idzie się jako przedstawiciel stowarzyszenia czy fundacji, to już taka rozmowa wygląda inaczej – podkreśla Joanna Dzieciątko. – Możemy wpływać na konstruowanie prawa dotyczącego edukacji. Akurat wtedy, kiedy założyliśmy stowarzyszenie w 2009 r., w Sejmie była rozważana nowelizacja ustawy o edukacji. W tamtym czasie to dyrektor szkoły w rejonie musiał wyrazić zgodę na edukację domową. Wpłynęliśmy jednak na to, by wyeliminować rejonizację, aby zgodę mógł wyrazić dyrektor dowolnej szkoły. Teraz chcemy zawalczyć o zmianę innego przepisu. A mianowicie: dziś podanie o nauczanie domowe można składać do końca maja, tymczasem wielu rodziców dzwoni do nas w październiku, listopadzie, kiedy to dzieci już chodzą do szkoły i zaczynają mieć problemy z jej akceptacją. Rodzic ma związane ręce, bo musi czekać do następnego roku, by rozpocząć edukację w domu. Uważamy, że jest to krzywdzące i mamy nadzieję, że z czasem uda się i to zmienić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.