Jeszcze w Wielki Piątek nanoszono ostatnie poprawki do zmiany ustawy Prawo geologiczno-górnicze– tzw. ustawy łupkowej. W środę 23 kwietnia dokument trafił wreszcie do Sejmu. W pierwszych tygodniach maja powinien pojawić się w sejmowej komisji. Nasze marzenia o łupkach to historia, która trwa już siódmy rok i jest znakomitym przykładem, jak nadzieje Polaków zostały skorygowane przez realia III RP.
Amerykański sukces w pozyskiwaniu gazu i ropy z łupków spowodował, że Stany Zjednoczone z największego importera gazu stają się eksporterem. Korzyści dla gospodarki amerykańskiej są olbrzymie. Tania energia sprawia, że do Ameryki wraca przemysł. Pojawiają się nowe miejsca pracy, koszty utrzymania zmniejszają się, gospodarka jest bardziej konkurencyjna. Skończyły się czasy, gdy energochłonną produkcję wyprowadzano do innych krajów. Oszczędności gospodarstw domowych są znacznie większe niż wartość dodrukowanych dolarów, które rząd Obamy wpompował w walkę z kryzysem bankowym. U nas też w złożach łupków jest gaz. Polska jako pierwsze państwo w Europie rozpoczęła poszukiwania i próby wydobycia. Pojawiły się zagraniczne firmy, w tym najwięksi gracze: Exxon Mobile, Chevron czy Total. Choć byliśmy pierwsi i mogliśmy szybko korzystać z amerykańskich doświadczeń, nie odnieśliśmy sukcesu. Żeby zrozumieć dlaczego, proponuję krótką powtórkę z nieodległej historii.
Raport lokomotywy
Dokładnie 60 lat temu, w GRU (Główny Zarząd Wywiadowczy, instytucja wywiadu wojskowego ZSRR), na najwyższym poziomie sowieckich służb, opracowano tzw. Raport Lokomotywy. W filmie Grzegorza Brauna Transformacja Wiktor Suworow opowiada, że analitycy z GRU porównali świat kapitalistyczny do rozpędzonej lokomotywy, której Sowietom nigdy się nie uda dogonić. Żeby ją zatrzymać, trzeba znaleźć w tej rozpędzonej machinie jedną taką śrubkę, odkręcić ją i tym sposobem doprowadzić do jej katastrofy. Za kluczową „śrubkę” uznano surowce energetyczne, a ściślej ropę naftową. Od tej pory ZSRR i jego satelici rozpoczęli destabilizacje głównego roponośnego obszaru Ziemi – Bliskiego Wschodu. I tak za sprawą podległych Sowietom służb, w Egipcie następuje przewrót wojskowy, potem dołącza Syria, a wkrótce w Palestynie pojawiają się radykalne prosowieckie organizacje. Państwa Układu Warszawskiego, mimo że same klepią biedę, przeznaczają setki miliardów dolarów, angażując się w pomoc wojskową i gospodarczą dla swoich bliskowschodnich sojuszników. Do dziś na pustyniach Synaju, Wzgórzach Golan, w Libanie, Jemenie i innych miejscach można natknąć się na setki wraków czołgów, transporterów opancerzonych, samolotów, śmigłowców, ciężarówek, dział i wyrzutni rakiet, produkcji państw bloku sowieckiego. – Wszędzie tam, gdzie Sowieci położyli swoją łapę – mówi Suworow – zaraz wybuchają konflikty, wojny, rebelie. Konieczność uzyskania dostępu drogą lądową do tych terenów, czyli do ropy naftowej, była powodem zaangażowania sowieckiego i wybuchu wojny w Afganistanie.
Sowieci też mieli swój udział w skrajnie antyamerykańskiej rewolucji w Iranie. Minęły z górą dwie dekady od upadku Związku Sowieckiego, a surowce energetyczne dla Federacji Rosyjskiej ciągle stanowią główne narzędzie polityki zagranicznej. Władze na Kremlu nadal sprawują ludzie wywodzący się ze środowiska, które opracowało „Raport Lokomotywy”. Syberyjskie bogate złoża gazu pozwoliły im aktywnie oddziaływać na politykę Europy. Dotyczy to zarówno krajów położonych najbliżej, które kiedyś w ramach Związku Sowieckiego lub w RWPG uzależnione były od dostaw energii, jak i tych krajów Zachodu, które poprzez np. Nord Stream związały się z Rosją. Moskwa, jak pokazuje przykład Gruzji i Ukrainy, nigdy nie wyrzekła się tradycyjnych metod militarnych, ale i tu widać, że Rosjanie potrafią grać na kilku fortepianach. W jednym miejscu nagle pojawiają się separatyści, gdzie indziej wjeżdżają czołgi, a innym zakręci się kurek z gazem lub ropą. W wielu przypadkach sama podwyżka cen surowców lub groźba ograniczenia dostaw jest wystarczającym narzędziem utrzymywania zależności i sprawowania kontroli. Przywołuję przykłady z historii, żeby ukazać perspektywę, w jakiej powinniśmy postrzegać kwestię naszego bezpieczeństwa energetycznego.
Miało być tak pięknie, a wyszło...
Truizmem jest stwierdzenie, że niezależność energetyczna stanowi o naszej niezależności i suwerenności w ogóle. Analiza działań wszystkich polskich rządów na przestrzeni ćwierćwiecza, w kwestii uniezależnienia się od rosyjskich surowców energetycznych, może być ciekawym przyczynkiem do obserwacji rosyjskich wpływów w Polsce. Obecność złóż gazu łupkowego w Polsce, a także doświadczenia amerykańskie z eksploatacją tego gazu, budziły nadzieje, że w nieodległej perspektywie Polska może być samowystarczalna energetycznie. W trakcie kampanii wyborczej w 2011 r. Donald Tusk obiecywał, że już w 2014 r. będziemy zarabiać na polskich łupkach. Premier pojawił się w Lubocinie na Pomorzu, zorganizował konferencję prasową na tle odwiertu, z którego w górę strzelał płomień, i zadowolony mówił do kamery: „...ogień jest, gaz jest, łupki są, teraz trzeba się brać do roboty”. Wyglądało na to, że poszukiwania i eksploatacja gazu powinny być priorytetem, tym bardziej że premier zapewniał, iż spodziewane zyski będą gwarantować nasze emerytury. Po wygranych wyborach nie można było zaobserwować, by ktoś poważnie „wziął się do roboty”. Jednak największe błędy i zaniechania popełniono w latach 2008–2011 i trudno uwierzyć, że premier w czasie tej konferencji prasowej nie wiedział, co się naprawdę w kwestii łupków dzieje. Dziś bogatsi o wiedzę raportu NIK, widząc rezygnację kilku ważnych firm, w tym największej na świecie (nie tylko wydobywczej) Exxon Mobile, możemy zrozumieć, dlaczego znów nie wyszło.
Instytucjonalizacja niemożności
Od początku ten priorytetowy projekt pozostawał w gestii Ministerstwa Środowiska. Nie było tam ani nie stworzono odpowiedniej struktury, która by miała właściwe środki i kompetencje do skutecznego działania. W Sejmie przez trzy lata ślimaczyły się prace nad przygotowaniami odpowiedniego dla nowej sytuacji prawa. Wiceminister Środowiska Henryk Jezierski (2007–2011) rozdysponował koncesje na cały obszar poszukiwań, a nawet na te tereny, gdzie gazu nie było. W pierwszym rozdaniu koncesje otrzymywano prawie za darmo, potem za niewielkie pieniądze. Posiadaczami koncesji stały się często firmy kompletnie niezwiązane z branżą, o których wiadomo było, że nie będą prowadzić poszukiwań. Sposób rozdysponowania koncesji sprawił, że Komisja Europejska zarzuciła nieprawidłowe wdrożenie dyrektywy 94/20 mówiącej, że koncesje przyznawane są wyłącznie w drodze przetargu lub porównania ofert. Wkrótce pojawił się wtórny rynek, a rząd nie zadbał o to, by wprowadzić potrzebne regulacje i kontrolować przepływ koncesji do nowych właścicieli. – To zupełnie kuriozalna sprawa – mówili eksperci – ponieważ kopaliny są własnością skarbu państwa i w żadnym cywilizowanym kraju nie do pomyślenia jest sytuacja, w której uprawnienia do poszukiwań strategicznych surowców, przechodzą z rąk do rąk, poza wiedzą i kontrolą. Podobnie było z efektami prowadzonych poszukiwań. Wprawdzie obowiązujące regulacje zobowiązywały firmy do przekazania polskim służbom geologicznym próbek, czyli przekrojów rdzenia z odwiertów, ale dopiero po zakończeniu koncesji. Ponieważ koncesje wydano na okres 5-letni, bezcenna wiedza pozostaje latami poza zasięgiem polskich instytucji. Dla przykładu, poszukiwania prowadzone w Norwegii i Holandii, przez tych samych koncesjonariuszy, monitorowane są on-line na ekranach komputerów. Tam państwo zadbało o to, by mieć natychmiast pełne informacje o złożach, ciśnieniu, z jakim tłoczy się ciecz, warunkach kruszenia skał itp. Brak w Polsce odpowiednich regulacji, brak nadzoru i nonszalancja koncernów z ich ogromnymi środkami „negocjacyjnymi” przypomina według byłego głównego geologa kraju, Mariusza Orion-Jędryska, sposób funkcjonowania niektórych wielkich koncernów w krajach postkolonialnych. Polskie prawo ani instytucje nie zabezpieczyły w wystarczający sposób interesów Skarbu Państwa. Od 2009 r. działania urzędników odpowiedzialnych za wydawanie koncesji były obserwowane przez ABW. Po dwóch latach zatrzymano siedem osób, w tym przedstawicieli ministerstwa i pracowników jednej z firm powiązanej z Ryszardem Krauze. W nowej kadencji Donald Tusk sięgnął do zasobów kadrowych kojarzonych z opozycją. Ministrem środowiska został Jerzy Korolec, a głównym geologiem kraju Piotr Woźniak (minister gospodarki w rządzie PiS). Premier zapowiedział też powołanie specjalnego pełnomocnika rządu odpowiedzialnego za gaz z łupków, ale na zapowiedziach się skończyło. Przez moment nawet mówiło się, że to stanowisko obejmie zaufany człowiek premiera – Tomasz Arabski, ale ten szybko wyjechał na placówkę do Hiszpanii.
Uczyć się na sprawdzonych wzorach
W połowie 2012 r. gruchnęła wiadomość, że z poszukiwań w Polsce rezygnuje największy gracz na światowym rynku – Exxon. Część komentatorów wyjście Exxonu tłumaczyła, sugerując, że winę ponosi główny geolog Piotr Woźniak, który rozpoczął prace nad przygotowaniem nowego prawa. Zdaniem części branży jest ono zbyt restrykcyjne, mniej korzystne dla prowadzących poszukiwania. Jednak te opinie nie wydają się trafione, skoro wiele zapisów jego projektu wzorowanych jest na regulacjach obowiązujących w Holandii i Norwegii, gdzie te same duże podmioty od lat prowadzą wspólne wiercenia. Jedną z najistotniejszych zmian w prawie miało być powołanie państwowej firmy – narodowego operatora kopalin energetycznych, w skrócie NOKE. Ta państwowa firma wchodziłaby z kilkuprocentowym udziałem w spółki z podmiotami zagranicznymi, mając na prawach współwłaściciela dostęp do pełnej wiedzy o tym, co dzieje się na złożach. W ten sposób instytucje państwa mogłyby skutecznie kontrolować poszukiwania i wydobycie. Piotr Woźniak nie zagrzał miejsca w ministerstwie. Jesienią 2013 r., wraz z ministrem Marcinem Korolcem, został odwołany. Nowy minister, Maciej Grabowski, rozpoczął prace nad zmianą przygotowanego przez poprzedników prawa. W kuluarach Sejmu mówiło się, że Woźniak, autor profesjonalnej ustawy, jest ofiarą „branży”. Jego ustawa, wzorem regulacji od lat funkcjonujących w krajach UE, zbyt dobrze zabezpieczała polskie interesy wobec agresywnych podmiotów zagranicznych, dlatego, jak twierdzi opozycja, należało jej „wyrwać kły”. Minister Grabowski odpowiada,
że proponowane NOKE jest niepotrzebne i że do nadzoru wystarczy Urząd Górniczy wzmocniony o nowe 60 etatów.
W międzyczasie, w styczniu 2014 r., pojawił się raport NIK, która przez rok kontrolowała dwa ministerstwa – Gospodarki i Środowiska, a także Państwowy Instytut Geologiczny, Wyższy Urząd Górniczy, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska oraz 11 przedsiębiorstw, którym udzielono koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż gazu łupkowego. Konkluzje są miażdżące. Kontrola dotyczyła lat 2007–2012. NIK stwierdziła nierzetelność postępowań koncesyjnych. Brak wypracowania odpowiednich procedur, niewłaściwe rozdysponowanie koncesji, które uniemożliwiło w wielu przypadkach egzekwowanie rozpoczęcia wierceń. Podjęte przez ministerstwo działania nie doprowadziły nawet do ustalenia zasobności krajowych złóż i oszacowania ich wielkości. Ponadto NIK stwierdziła wysoki poziom ryzyka korupcji.
Cień Putina
W tym czasie zaczęły się wycofywać kolejne firmy. Za Exxonem poszedł kanadyjski koncern Talisman, a potem Marathon Oil.
Rezygnacja koncernów tłumaczona jest brakiem czytelnego prawa, niestabilnością sytuacji oraz trudniejszym, niż oceniano, dostępem do złóż. Ale czy tylko te powody są przyczyną porzucenia wierceń w Polsce przez tak wytrawnych graczy? Exxon twierdzi, że wygaszają wiercenia ze względu na niezadowalające efekty poszukiwań. Wkrótce okazało się, że amerykański potentat ma rozległe interesy z Rosnieftem i przerzuca siły na rosyjski odcinek. W czerwcu 2012 r. poseł Wipler skierował interpelację poselską, w której domagał się odpowiedzi, czy polskie służby sprawdzają zainteresowanie koncesjami na polskie łupki ze strony rosyjskich firm. W odpowiedzi 3 października 2012 r. ABW potwierdziła, że pięć koncesji należy do firmy DPV powiązanej z kapitałem rosyjskim. Znamienne jest, że ta firma mimo uzyskanej koncesji nie podjęła poszukiwań i nic nie wskazuje na to, że je rozpocznie. Faktem jest, że blokuje objęty teren. Dziś wiemy, że tych firm powiązanych z kapitałem rosyjskim jest o wiele więcej. Kuriozalnym przykładem jest transakcja sprzed miesiąca, już po aneksji Krymu i ogłoszeniu sankcji. Niemiecki koncern RWE sprzedał swoją spółkę Dea, mającą cztery koncesje na Podkarpaciu, funduszowi Letter One, należącemu do rosyjskiego oligarchy Michaiła Fridmana. Choć nowy minister środowiska chwali się, że od początku roku przybyło sześć kolejnych odwiertów, nic nie wskazuje, że w najbliższych latach może nastąpić wydobycie na zauważalną skalę. Paradoksalnie nawet PGNiG, które objęło łupkowe koncesje, nie jest zainteresowane szczególnie intensywnymi poszukiwaniami, skoro jest jednocześnie operatorem kontraktu z Gazpromem i musi się starać, by sprzedać w Polsce olbrzymie ilości drogiego rosyjskiego gazu zakontraktowane do 2022 r. Agresja Federacji Rosyjskiej na Ukrainę spowodowała, że premier Donald Tusk nagle pojawił się w miejscach wydobycia, magazynowania lub przeróbki surowców energetycznych. Widzieliśmy go na tle odwiertów, rurociągów, instalacji i kominów. Również na forum UE głośno domaga się wypracowania solidarnej polityki energetycznej krajów wspólnoty. Probierzem realnych działań rządu będzie kształt nowej ustawy i procedowanie nad nią. Opinia publiczna zweryfikuje rzetelność deklaracji o uniezależnieniu się od rosyjskich dostaw. Bałagan, zaniechania i afery służą tylko rosyjskim interesom. Według szacunków opozycji, w posiadaniu Rosjan może być już ok. 1/3 wszystkich koncesji. Czy zmiany w prawie geologiczno-górniczym zabezpieczą polski interes? Teraz od posłów zależy, czy nowe prawo spowoduje, by nasze łupki trzymać daleko od rosyjskich wpływów, a potem je skutecznie eksploatować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.