Wiara katolicka z całą dosłownością wyznaje jedno i drugie: że Syn Boży jest prawdziwym Bogiem, równym przedwiecznemu Ojcu, oraz że On „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”.
Nowy Testament nie pozostawia wątpliwości co do tego, że Syn Boży, stając się człowiekiem, był do nas podobny we wszystkim za wyjątkiem grzechu. Toteż dla nas, wierzących w Niego, jest czymś oczywistym, że On przez dziewięć miesięcy dojrzewał w łonie matki do urodzenia, urodził się i potrzebował rodzicielskiej opieki, przeszedł kolejne etapy dzieciństwa i młodości, pracował i odpoczywał, odczuwał głód i zmęczenie, doświadczał radości i smutków, wreszcie przeszedł przez niedające się opowiedzieć cierpienia, na końcu zaś – rzecz jasna, tylko jako człowiek – umarł przybity do krzyża.
Wiele Jego czynów przekraczało możliwości zwyczajnych ludzi, a przecież Jezus dokonywał ich jako człowiek. On głosił swoją naukę „jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie” (Mt 7,29) – i sam wyjaśnił, że ma to od swojego Ojca: „Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który Mnie posłał” (J 7,16).
„Kim On jest, że nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu posłuszne” (Łk 8,25) – pytają zdumieni uczniowie, kiedy Jezus uciszył burzę na morzu. Ewangeliści odnotowali też trzy dokonane przez Niego wskrzeszenia. Znamienne, że nikomu z uczestników tamtych wydarzeń nawet przez myśl nie przeszło, żeby Go o to prosić – wskrzeszenie umarłego wydawało się przecież niemożliwe. Jednak modlitwa, którą Jezus zanosi przy grobie Łazarza (J 11,41–42), jednoznacznie wskazuje, że Jezus wskrzesił go – podobnie jak młodzieńca z Nain oraz córkę Jaira – jako człowiek, a uczynił to mocą otrzymaną od swojego Ojca. Również od swojego Ojca „Syn Człowieczy miał na ziemi władzę odpuszczania grzechów” (Mt 9,6). Jezus tego wszystkiego dokonywał jako człowiek – owszem, człowiek będący zarazem Synem Bożym, nierozerwalnie złączony ze swoim Ojcem, jednak czynił to jako człowiek.
Różne podane przez Ewangelistów szczegóły każą nam widzieć Jezusa jako prawdziwego człowieka. I tak czytamy o Nim, że dziwił się wierze setnika (Mt 8,10) albo niedowiarstwu mieszkańców Nazaretu (Mk 6,6). Zarazem jednak dowiadujemy się, że Jezus miał coś, co zwyczajnym ludziom jest niedostępne: wiedział na przykład, o czym myślą Jego uczniowie (Łk 9,47), znał również myśli ludzi sobie nieżyczliwych (Mt 9,4; 12,25; Łk 6,8). „Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka. Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z tego świata” (J 8,23) – powiedział kiedyś sam o sobie.
Prawdę Jego człowieczeństwa podkreśla również to, że się modlił. Zdarzało się, że na modlitwie spędzał całą noc (Łk 6,12), lubił wstawać na modlitwę przed wschodem słońca (Mk 1,35), był pogrążony w modlitwie, kiedy przyjmował chrzest w Jordanie (Łk 3,21), a nawet na Górę Przemienienia wyszedł po to, „aby się modlić” (Łk 9,28–29).
Czyżby nawet Syn Boży, który jest Bogiem prawdziwym, równym przedwiecznemu Ojcu, potrzebował modlitwy? Trzeba by zwątpić w Jego boskość, żeby tak myśleć. Jednak Syn Boży dla naszego zbawienia stał się prawdziwym człowiekiem, jednym z nas, a żaden człowiek – nawet ten Człowiek – bez modlitwy nie spełniłby do końca swojego człowieczeństwa. Modlitwa – całoosobowe oddawanie siebie i wszystkiego, co nasze, samemu Bogu – stanowi najwyższy przejaw bycia człowiekiem. A Jezus był przecież Człowiekiem naprawdę.
To dla nas On się uniżył!
To, że ja i ty jesteśmy ludźmi, jest wielkim i niedającym się do końca pojąć darem Bożym. Przecież moglibyśmy w ogóle nigdy nie zaistnieć. Bóg nie tylko powołał nas do istnienia i do życia, ale stworzył nas na swoje podobieństwo. Obdarzył nas zdolnością poznawania prawdy oraz czynienia dobra. Całkiem bezinteresownie – bo przecież nic dzięki temu nie zyskuje – chciałby mieć w nas swoich przyjaciół. Stworzył nas osobami, a więc bytami potrafiącymi kochać i wezwanymi do wolności. Jednym słowem, Bóg zupełnie niezwykle nas wywyższył już przez samo to, że stworzył nas ludźmi.
Natomiast to, że Syn Boży przyjął nasze człowieczeństwo i stał się jednym z nas, jest wynikiem tego, że z miłości do nas aż tak się uniżył. On, przez którego cały wszechświat został stworzony (J 1,3; Hbr 1,2), dla nas stał się jednym ze stworzeń! „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,6–7) i sam o sobie mówił, że „Ojciec większy jest ode Mnie” (J 14,28).
W Nowym Testamencie wielokrotnie jest mowa o Jezusie jako o kimś równym przedwiecznemu Ojcu, ale też często wspomina się o Nim jako o kimś niższym od Ojca. Jedne i drugie teksty przekazują doniosłą prawdę. Pierwsze podkreślają Jego boskość, drugie – Jego człowieczeństwo. Gdyby nie była nam objawiona Jego boskość, nie mogłaby być nam ogłoszona nowina, że Ojciec przedwieczny chce nam dać udział w synostwie swojego Jednorodzonego (J 1,12–13) i sprawić, żebyśmy byli uczestnikami Jego boskiej natury (2 P 1,4). Natomiast gdyby Syn Boży nie podjął się zostania zarazem Synem Człowieczym, nigdy nie doszłoby do tego, że naszego pojednania z Bogiem dokonał Jeden z nas.
Dlatego uwielbiajmy Boga wówczas, kiedy Jezus przypisuje sobie starotestamentalne imię Boga (J 8,24) oraz kiedy mówi do nas, że „podobnie jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce” (J 5,21). Jednak uwielbiajmy Go również wtedy, kiedy Pismo Święte mówi nam o Jego niższości w stosunku do Ojca. Przecież to ze względu na nas On, równy przedwiecznemu Ojcu, zechciał się tak uniżyć i stać się jednym z nas. Uniżył się zaś aż do tego stopnia, że przyszedłszy do nas jako człowiek, „stał się posłuszny aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,8).
Jezus zmartwychwstał jako Pierwszy
Skrupulatnie policzyłem te wypowiedzi Nowego Testamentu, w których pojawia się twierdzenie, że Jezusa wskrzesił przedwieczny Ojciec. Znalazłem ich dwadzieścia[1], a przecież niektórych tekstów mogłem nie zauważyć. Rzecz jasna, nie podważa to prawdziwości słów pieśni wielkanocnej, że On „zmartwychwstał samowładnie, jak przepowiedział dokładnie”. Bo dość przypomnieć Jego własny komentarz do słów, że Dobry Pasterz oddaje życie za swoje owce: „Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10,17–18).
Po prostu w Jezusie uwielbiamy jedno i drugie: że jest Synem Bożym i że dla nas stał się Synem Człowieczym. Uwielbiamy w Nim majestat i moc boską, ale zarazem uwielbiamy Jego uniżenie się z miłości do nas. Uniżył się, żeby wyprowadzić nas z naszego poniżenia. To zgodnie z tą logiką Ojciec wskrzesił swojego Syna, który z miłości do nas raczył stać się Jego Sługą: „Dla was w pierwszym rzędzie wskrzesił Bóg Sługę swego i posłał Go, aby błogosławił każdemu z was w odwracaniu się od grzechów” (Dz 3,26).
Jezus nie dla siebie umarł i nie dla siebie został wskrzeszony. Stało się to ze względu na nas. Apostoł Paweł określił to krótko: Jezus, Pan nasz, „został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia” (Rz 4,25).
Bardziej szczegółowo apostoł wyjaśnił to w Pierwszym Liście do Koryntian: „Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka przyszła śmierć, przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia” (15,20–23).
To dlatego słowa „Chrystus zmartwychwstał!” budzą w Jego wyznawcach radość aż tak żywiołową, jakiej zapewne każdy z nas sam mógł doświadczyć albo przynajmniej być jej świadkiem. •
Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów. Mieszka w Warszawie.
[1] Dz 2,24.32; 3,15. 26; 4,10; 5,30; 10,40; 13,30. 33.37; Rz 4,24; 8,11; 10,9; 1 Kor 6,14; 2 Kor 4,14; Ga 1,1; Ef 1,20; 2,6; Kol 2,12; 1 P 1,21.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.