Każde ludzkie życie chyba opiera się na ciągłej walce. To jest walka o przetrwanie w nienaruszonym stanie, czyli takim stanie, w którym człowiek odnajduje swoją tożsamość, bo świat cały czas próbuje nam tę tożsamość odebrać czy zmienić, wpłynąć na nią.
O. MICHAŁ LEGAN OSPPE: – Panie Profesorze, spotykamy się przy okazji premiery filmu pt. „Obce ciało”, ale także z okazji jubileuszu – 75 lat życia, i dlatego – jeżeli Pan pozwoli – na początek pytanie osobiste. Jest Pan człowiekiem nadzwyczaj aktywnym: bardzo wiele podróży, ciągłych spotkań z młodymi ludźmi, praca pedagogiczna, nie ustaje Pan w pracy artystycznej. Powiedział Pan ostatnio w jednym z programów, że jest jeszcze sporo rzeczy, które chciałby w swoich filmach wypowiedzieć. W wieku 75 lat wiele osób szuka przestrzeni na odpoczynek i emeryturę, a Pan nieustannie szuka dróg wyrażania swojej osoby i swoich myśli. Co Pana popycha do takiej aktywności, czy to może jest jakieś poczucie misji?
KRZYSZTOF ZANUSSI: – Trudno powiedzieć, bo to mi się wydaje naturalne. Stoi za tym chyba taki żywy stosunek do świata. Świat nie stał mi się obojętny, ludzie nie są mi obojętni, i cieszę się, ilekroć spotykam ludzi, którzy czymś są piękni: swoim postępowaniem, swoimi wyborami, swoimi zachowaniami. To mnie szalenie napędza. Wtedy odzyskuję wiarę, którą czasami tracę, kiedy wydaje mi się, że świat jest zaludniony samą miernotą, przeciętnością. Czasem świat wydaje nam się upadły, a czasem widzimy, że wznosi się bardzo wysoko. Ta dynamika daje mi chyba tę siłę, że chce mi się ciągle gdzieś jeździć, ciągle coś robić, ciągle się z kimś spotykać. Wydaje się, że tego nie wolno sobie odmawiać, bo to jest misja. Koniec końców to jest misja.
– Świętuje Pan w tym roku także 45-lecie swojego debiutu reżyserskiego i stąd moje kolejne pytanie. Kiedy czyta się eseje o Pańskiej pracy artystycznej, to właściwie można podsumować ją jako jedną wielką walkę – walkę o coś. Pan się nieustannie zmaga z ludźmi, z przeciwnościami, np. musiał Pan walczyć o swoją artystyczną duszę w szkole filmowej. Potem trzeba było walczyć o kolejne filmy: z cenzurą, z układami politycznymi, z krytykami, pseudointelektualistami, którzy starali się Pańską twórczość dezawuować. Jednym słowem – to wszystko jest jakimś zmaganiem o samego siebie. Czy tak można podsumować Pańskie życie?
– Każde ludzkie życie chyba opiera się na ciągłej walce. To jest walka o przetrwanie w nienaruszonym stanie, czyli takim stanie, w którym człowiek odnajduje swoją tożsamość, bo świat cały czas próbuje nam tę tożsamość odebrać czy zmienić, wpłynąć na nią. Wprawdzie w szkole filmowej to nie ja waliłem pięścią w stół, tylko przy mnie walono, zresztą byłem z niej wyrzucony w swoim czasie, więc zawsze było takie napięcie między tym, co mi się wydawało ważne i prawdziwe, a tym, co świat mi proponował czy narzucał. Ale może właśnie dzięki temu coś robię, że ciągle to napięcie istnieje.
– W przesłaniu jubileuszowym kard. Gianfranco Ravasi z Papieskiej Rady ds. Kultury (której był Pan członkiem przez cztery kadencje) napisał takie – jak mi się wydaje – bardzo osobiste zdanie na temat Pańskiej twórczości: „Kino Zanussiego w równym stopniu zafascynowane kwantami, jak i poezją, w swojej najlepszej formie jest otwarte na nieskrępowane interpretacje i podobnie jak kameralna partytura potrafi połączyć subtelność ze sprawami zasadniczymi. Reżyser w swojej wizji świeckiej duchowości zawiera cały moralny ciężar i wewnętrzne bogactwo człowieka XX wieku”. Bardzo mnie zaciekawiła tutaj myśl o świeckiej duchowości wyrażanej w Pańskich filmach. Czy to jest jakiś trop Pańskiej twórczości i jaka jest ta świecka duchowość?
– Rzeczywiście liczba świętych, którzy są świeccy, świętych spotykanych w życiu pewnie przeważa nad tą świętością, którą czasami widzę u ludzi konsekrowanych.
– Pan szuka świętości?
– Oczywiście, bo to jest poszukiwanie ideału. Tak to trzeba nazwać, i oczywiście bardzo łatwo to wyśmiać. Takie potoczne powiedzonko: „Ja to nie jestem święty” jest właściwie powiedzonkiem bluźnierczym, bo zawsze trzeba zapytać: dlaczego, skoro do świętości zostali powołani wszyscy. Każdy piękny postępek jest krokiem ku świętości, każdy moment szczerego zachwytu nad pięknem jest drogą, która człowieka uświęca.
– Piękno zbawi świat...
– Tak mówił nam Dostojewski. Dzisiaj nawet piękno jest często kwestionowane, bo kultura masowa z piękna zrobiła tani, łatwo dostępny towar i w ten sposób piękno zostało ośmieszone, tak jak cnota i wiara. Ale to są pozory świata – naprawdę. To właśnie od dobra wszystko zależy, od dobra, piękna i prawdy – od tego nie ma ucieczki. Jak ktoś od tego odchodzi, to skazuje siebie na zatracenie.
– Klasyczne wartości w platońskiej triadzie: dobro, piękno i prawda. Pan jeszcze dodał kiedyś do tej triady mądrość.
– Nie mogę poprawiać Arystotelesa. Można życie głupio przeżyć, a wiele czynników składa się na to, żeby lansować głupi obraz życia jako obraz życia upragnionego. To wszystko, co niesie ze sobą kultura celebrytów, co niesie ze sobą ten „glamour”, czyli kult bogactwa, kult konsumpcji, kult posiadania. To wszystko jest w kolizji z mądrością, bo nikt mądry, niezależnie od przekonań religijnych, nie powie, że z tego da się zbudować jakiś solidny fundament sensownego życia. Tym bardziej szczęścia, bo szczęście też rozumiemy dzisiaj opacznie – jako błogostan, stan euforii, coś, co prędzej kojarzy się z narkotykiem aniżeli ze spokojnym sumieniem. Natomiast człowiek o czystym sumieniu niekoniecznie jest cały czas zadowolony. Przeciwnie, targają nim najrozmaitsze napięcia. Najlepsze życie będzie zawierało w sobie także ból, cierpienie, wątpliwość – dopiero wtedy jest to pełne życie.
– W kinach w całej Polsce w ten weekend premiera filmu „Obce ciało”, najnowszego Pańskiego dzieła. Ma ono wieńczyć twórczość – czy też podsumować dotychczasowy etap?
– Zastanawiałem się nad tym. Chciałem, żeby ten film powstał trochę wcześniej, ale dość długo nie mogłem zdobyć środków, co spowodowało opóźnienie. Ten film wywołał szczery i skuteczny sprzeciw różnych środowisk, ale ten sprzeciw został przewalczony, więc nie mam powodu do tego wracać. Mam następne projekty, nie wiem, ile z nich zdołam jeszcze zrealizować, ale patrzę na życie z perspektywą: jeszcze coś przede mną zostało.
– Plakat „Obcego ciała” sugeruje, że to jest film o kobietach, o bardzo różnych typach kobiet, może nawet studium kobiety. Pan w swoim życiu przeżywa ów szczególny geniusz kobiety, i to chyba w tym filmie widać...
– Miałem wspaniałą matkę i mam to szczęście, że mam wspaniałą żonę, w dodatku jedną jedyną w moim życiu, co w naszym zawodzie jest już tak osobliwe, że często ze śmiechem ludzie mnie pytają: „A co ty czasu nie miałeś, że nie skorzystałeś z życia?”. Studium tych kobiet, które są w filmie, to raczej historia o zaprzeczeniu kobiecości, o zaprzeczeniu tych wszystkich ideałów, które ja w życiu spotkałem. To jest rzecz o kobiecie pozornie wyzwolonej. Funkcjonuje dzisiaj taka bałamutna iluzja, że to jest prawdziwa wolność.
To jest wolność od wszystkich zobowiązań, to jest wolność – jak mówi moja bohaterka – nawet od przyzwoitości. Wielu ludzi temu bałamutnemu obrazowi chce ulec i widzi w nim coś pozytywnego. Kobiety pozbawione więzów rodzinnych, singielki, kobiety władzy, kobiety bezwzględne i kobiety głęboko niekobiece. Jest taki nurt w dzisiejszym myśleniu, ta postawa spotyka się z aprobatą i dlatego film tak ludzi rozdrażnił.
– Tak, ale to jest też – jak sądzę – film o sprzecznościach, bo opowiada o napięciu między męskością a kobiecością, między życiem chrześcijańskim a życiem władzy i konsumpcji, między światłem a ciemnością, między dobrem a złem. Film o tym, co w człowieku rozgrywa się bardzo wewnętrznie.
– Oczywiście, ale takie postawienie sprawy jest dzisiaj skrajnie niemodne. Ktoś mi powiedział dość mądrze: „Ten film jest nadzwyczaj nie na czasie”. Obecnie propaguje się zatarcie granic między dobrem a złem, płynną rzeczywistość i twierdzenie, że wszystko się przenika, że zło z dobrem są tak przemieszane, że już ich nawet rozdzielić nie można. Głęboko nie wierzę w takie widzenie świata. Wydaje mi się, że jest fałszywe, że do niczego mądrego nie prowadzi, ale to jest obowiązujący dzisiaj światopogląd, stąd ta mętność postaw, którą widzimy i w filmie, i w życiu. Przekonanie, że dopiero kiedy wszystko jest mętne, to jest prawdziwe. Ja w to nie wierzę. Ludzi osądzać nie możemy, ale czyny możemy. Czyny są złe albo dobre, i to jest dość bezwzględne. Nie jest tak, że zależy to od punktu widzenia.
– Ale Pańscy bohaterowie przechodzą od ciemności ku światłu, nie na poziomie etycznym, ale na poziomie doświadczenia swojego człowieczeństwa i odkrywania Boga.
– Z kontaktem z Panem Bogiem w mojej historii jest rozmaicie. Główna bohaterka Go odrzuca, mój głęboko wierzący bohater przegapił jakiś moment, kiedy w końcu jego pewność stała się jego słabością. W wierze nigdy nie można być zbyt pewnym, trzeba cały czas tę wiarę sprawdzać i nad nią się pochylać, nawet pracować, bo ona nie jest dana raz na zawsze. Wiara jest czymś dynamicznym.
– Kto jest Pańskim odbiorcą? Do kogo Pan kieruje swoje filmy?
– Jestem ostrożny w definiowaniu. Jestem pewien, że moimi tematami mogą się zaciekawić ludzie, którzy szukają swojego miejsca w życiu, którzy zadają sobie pytania. To jest ten człowiek, który swoją egzystencję cały czas jakoś próbuje sprawdzać, kontrolować, nie podlega inercji życia. Myślę, że w pewnych środowiskach to, o czym ja opowiadam, nikogo nie obchodzi, bo ludzie dokonali swoich wyborów i nie chcą się narażać na jakieś nowe usterki. Bardzo bym chciał, żeby ten niepokój, który niesie ze sobą sztuka, pomagał ludziom cały czas weryfikować własne wybory i jakby na nowo ustalać kierunki rozwoju, kierunki życia, cele, które sobie stawiają.
– Bardzo serdecznie dziękuję. Życzę najserdeczniej jeszcze wielu wspaniałych filmów, a Czytelników „Niedzieli” zapraszam do kina na „Obce ciało”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.